28 grudnia| Artykuły

Życie to chwila. Jak jej nie zmarnować?

Czas naszego prywatnego życia to w kontekście czasu życia planety mniej niż jedno trzepnięcie skrzydeł kolibra. W kontekście życia wszechświata to tak niewyobrażalnie mało, że nawet nie da się tego pojąć. A w kontekście wieczności? Poza jakąkolwiek skalą. To w zasadzie zero. Czyli nic. A jednak od tej jednej nieskończenie małej chwili cała ta wieczność zależy.

Czas to oszust

Zrozumiałem to, gdy nauczyłem przyglądać się czasowi, który minął. Odwracam się za siebie i wodzę wzrokiem za tym uciekającym draniem. Z drwiącym uśmiechem krzyczy w moim kierunku: KŁAMAŁEM! Czas okłamuje nas, kiedy kładąc przed nami całe mnóstwo godzin, dni i lat przekonuje, że jest go wiele. Większość z nas daje się nabrać. Powaga jaką przywiązujemy do przeżywanych chwil jest śmiertelna. Krótszych lub dłuższych, ale zawsze tymczasowych i ulotnych. A jednak przeżywanych tak, jakby chodziło o wieczność całą.

Czas jest ślepy. Prawu jego mijania podlega dokładnie wszystko. I chwile szczęścia i rozpaczy. Dopóki jest przed nami, wydaje się, że jest go kawał. Ale jak już jest za nami, mamy wrażenie, że to było mrugnięcie okiem. Czujemy się oszukani. Czyż nie? Zachłannie rzucamy się wtedy na kolejne chwile, które są przed nami. Ale one też przemkną i poza cyfrowymi plikami w pakiecie z niewiele (moim zdaniem) wartymi wspomnieniami nic z nich nie zostanie.

Życie jak seans

W ramach terapii dla uzależnionych od czasu proponuję eksperyment: próbujemy potraktować nasze życie jak seans w kinie. A jak traktuje się seans w kinie? Jak seans w kinie. Po to się do niego chodzi, żeby coś przeżyć. Coś zobaczyć. Coś usłyszeć. Zachwycić się. Wzruszyć. Wystraszyć. Podbić poziom adrenalinki. Dla emocji generalnie. Ale bez względu na to jakie i na jakim poziomie te emocje w kinie przeżywamy, zawsze mamy z tyłu głowy tą fundamentalną świadomość – TO TYLKO KINO. Seans, który za dwie godziny się skończy.

Zapalą się światła, ludzie wstaną, a fotele, na których siedzieli będą klapać. Obsługa kina posprząta rozsypany przez widzów-flejtuchów popcorn, a my wyjdziemy na zewnątrz i wrócimy do normalnego życia. Poza wspomnieniami, które jak mówiłem niewiele są warte, z seansu nie zostało nam dokładnie nic. Życie też kiedyś się skończy. Jak seans w kinie. Wyjdziemy wtedy ze swojego ciała do prawdziwego życia. Nie łatwiej by się nam żyło z taką narracją? Jak kameduli, którzy niczym mantrę powtarzają: memento mori, memento mori, memento mori…

Dwie różnice

Ale jeśli uda nam się potraktować życie jak seans w kinie, musimy wiedzieć o jednej rzeczy. W zasadzie o dwóch. Po pierwsze: seans w kinie nie ma dla naszego życia większego znaczenia. Są oczywiście wyjątki. Po zobaczeniu Poszukiwaczy zaginionej arki ktoś może pójść na archeologię, a po Gwiezdnych wojnach do zakonu Jedi 😉 Ale generalnie film to tylko film.

Z życiem już tak nie jest. To seans, od którego bardzo wiele zależy. W zasadzie wszystko. Bo zależy to, jak będzie wyglądało nasze życie po jego zakończeniu. Po drugie: seans w kinie to historia, którą ktoś inny wymyśla, ktoś produkuje, ktoś odgrywa i podaje nam takiego gotowca do biernego przeżycia. Nasze życie to seans takiego filmu, którego sami jesteśmy reżyserem, scenarzystą i głównym aktorem. No i życie to jednak… życie.

Święta, święta…

Jedne święta mijają. Za rok kolejne. Za dwa lata kolejne. Aż do (jakiejś tam) śmierci. No chyba, że doczekamy czasów, kiedy święta będą zakazane i ten cykl corocznych powtórzeń skończy się przed czasem. Brzmi absurdalnie, ale klimat na świecie trochę jakby sprzyja absurdom. A nawet jak ten absurd by się ziścił, zrobimy sobie święta nielegalnie. I tak utrzymamy przy życiu tą nieśmiertelną frazę: święta, święta i po świętach. Co z tej frazy dla nas wynika?

Światło w sprawie rzuca niejaki James Thumber: Żyj tak, jakby każdy twój dzień miał być ostatnim – w końcu okaże się, że miałeś rację. Ten amerykański satyryk w dzieciństwie został trafiony wystrzeloną przez brata strzałą. Strzała trafiła go w oko (sic!) Kto wie, być może to wtedy James zrozumiał, że każda chwila może być dla nas tą ostatnią? I tutaj okazuje się, że mamy i trzecią różnicę między seansem kinowym a życiem. Wiemy kiedy seans kinowy się skończy. O naszym życiu już tego powiedzieć nie możemy. Nie mamy bladego pojęcia, kiedy nasze serce zabije po raz ostatni. Parafrazując Jamesa Thumbera: żyjmy tak, jakby aktualne święta były naszymi ostatnimi. Wtedy na pewno będą najpiękniejsze. Bo strzała już leci.

Żyj chwilą

Nie jestem specjalnym fanem tej mądrościowej frazy. Ale można ją zrozumieć na dwa sposoby. Pierwszy (iście pogański) jest taki: żyj chwilą obecną. Nie przejmuj się tym co było. Nie przejmuj się tym co będzie. Ważne jest tylko tu i teraz. Ja tego nie kupuję. Po coś Bóg dał człowiekowi pamięć i zdolność przewidywania. Jeżeli chwila obecna nie jest przeżywana z wykorzystaniem tych możliwości, kiedy przeszłości i przyszłość nie mają dla nas znaczenia, to to nie jest chrześcijaństwo. Chwila obecna jest ważna. Jest najważniejsza. Bo w jakimś sensie jest pierwsza i ostatnia. Jest najważniejsza, bo wypełnia ją całe nasze doświadczenie przeszłości. Jest najważniejsza, bo jako potencjalnie ostatnia w najistotniejszy sposób decyduje o naszej przyszłości. Chwila obecna ważna jest wtedy, kiedy czerpiąc z przeszłości kształtujemy przyszłość. Tak to rozumiem.

Od punktu A do punktu A

T.S. Eliot, amerykański poeta powiedział kiedyś takie słowa: Przeznaczeniem naszej wędrówki jest skończyć ją w miejscu, w którym ją zaczynaliśmy i poznać to miejsce po raz pierwszy. Księga Rodzaju była pierwsza: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Rdz 3, 19. Na życie można patrzeć jak na seans w kinie. Można też patrzeć na nie jak na okrąg. Wyruszamy z punktu A i idziemy zaliczając po kolei wszystkie punkto-chwile jakie na tym okręgu życia są nam dane. I ostatecznie wracamy do punktu A. Co jest ważne? To, że wracamy co prawda do tego samego punktu, ale my już nie jesteśmy tacy sami! Zapewne to miał na myśli Eliot, kiedy mówił o poznaniu miejsca końca naszej wędrówki po raz pierwszy. Jesteśmy inni o życie. O doświadczenie tych milionów przeżytych chwil, z których każda jest tą najważniejszą. Życie jest chwilą, która mija. I właśnie dlatego jest takie ważne.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: