Wyprawa rowerowa – pogoda i zdrowie na trasie
Wspaniale jest w piękną, słoneczną pogodę wyciągnąć rower, założyć pachnące, świeże ubranie rowerowe i lśniąc w słońcu, pomykać po pięknych, gładkich drogach rowerowych naszych miast.
Im szybciej jednak zapomnimy o tym sielskim obrazku, tym lepiej. Nie chodzi o to, że nie będziemy jeździć w słońcu – bo na wyprawie słońca będzie dość – ale o tym, że główną atrakcją naszej wyprawy będzie przełamanie strefy komfortu i wystawienie naszych delikatnych czterech liter na wszelkie warunki pogodowe i jezdne.
I wiecie co? Wbrew pozorom nie jest tak źle. Rowerzyści znoszą deszcze i burze, wichury, mgły i co tylko stanie im na drodze. Wprawdzie klną na czym świat stoi, ale znoszą dzielnie. Wiedzą, że każda przeciwność losu będzie dobrą opowieścią po powrocie. Oczywiście nie mówimy tu o żadnym sadomasochizmie, po prostu jeszcze nigdy nie było tak, żeby jakoś nie było.
Skoro jednak decydujemy się na ten odważny krok i wyruszamy przed siebie, nie bacząc na słońce i chmury, słotę i deszcz, mokry asfalt, zdradliwą wodę i obrzydliwe komary, lepiej się do tego odpowiednio przygotować (nie tylko psychicznie).
JAK SOBIE RADZIĆ ZE SŁOŃCEM?
Nie ma co kryć, o ile nie jesteśmy wytrawnymi podróżnikami i nie wykręcamy na rowerze ponad 10 tys. km rocznie, nasze wyprawy zaplanujemy raczej w okresie letnim, by nie narażać się na uporczywą walkę z pogodą.
Oznacza to, że podczas wyprawy będziemy mieć sporo do czynienia z przyjacielem i wrogiem w jednej osobie, na którą czekamy przez całą zimę, marząc w pracy o urlopie. Mowa o słońcu, które podczas naszej podróży będzie nas dopingować i czasami klepać radośnie po ramionach i plecach, zostawiając solidne, rumiane ślady.
Na wyprawie rowerowej powinniśmy pamiętać, że przynajmniej przez kilka godzin dziennie będziemy wystawieni na działanie promieni słonecznych. Co gorsza – słońce zagra w jednej drużynie z wiatrem, którego kojące podmuchy spowodują, że na rowerze nie będziemy czuli działania słońca. A przynajmniej do wieczora, kiedy pójdziemy się umyć i pod zimnym prysznicem nasza skóra zacznie skwierczeć.
Krem z filtrem czy bez?
Na wyprawę powinniśmy zatem zabrać ze sobą krem z filtrem UV o wysokim wskaźniku ochrony przeciwsłonecznej. I mówiąc o wysokim, nie mamy na myśli 15. Raczej 50, a nawet i 60. Dla wielu wyda się to przesadą, ale jeśli pomyślimy o tym, że przez całe dnie pedałować będziemy w prażącym słońcu południowej Europy, użycie filtru takiej mocy staje się nie tyle zasadne, co oczywiste.
Jest też gromada rowerzystów, która prycha i mówi, że się nie smaruje i że jak już skóra się przyzwyczai, to nie ma po co się smarować. Jest to myślenie błędne z dwóch powodów – po pierwsze, wystawianie naszej skóry na długotrwałe działanie promieni słonecznych jest dla niej szkodliwe. Po drugie, mimo przechwałek niektórych rowerzystów NINIWA Team, opinia medyka grupy nie pozostawia złudzeń: Nie smarują się niektórzy, to fakt, ale to często ci, którzy potem do mnie przychodzą po maść na odparzenia, bo kwiczą.
Słońce wespół z wiatrem działają niezwykle efektywnie, dlatego zdecydowanie warto zabrać ze sobą także krem do rąk i sztyft do ust, gdyż zarówno dłonie, jak i wargi bardzo szybko się wysuszają i pękają, co w podróży potrafi być bardzo dokuczliwe.
Chłodniej nie znaczy lepiej
W upalne dni na trasie istnieje pokusa, by schładzać ciało w każdy możliwy sposób. Chcemy moczyć w zimnej wodzie nogi i stopy, wskakiwać choć na chwilę do jeziora czy rzeczki, czy też polewać rozgrzane ciało zimną wodą z bidonu. Rzeczywiście daje to nam duże orzeźwienie, ale bądźmy przy tym rozsądni i miejmy na uwadze, że gorliwe schładzanie ciała podczas jazdy może się skończyć chorobą.
Naszą głowę przed słońcem skutecznie powinien chronić kask. Jeśli jednak jedziemy spokojnie po jakiejś opuszczonej drodze, na której nic nam nie grozi i koniecznie chcemy pojeździć bez kasku – czego absolutnie nie zaleca się – pamiętajmy o nakryciu głowy, które uchroni nas przed udarem słonecznym.
Dłuższą jazdę w słońcu boleśnie mogą odczuć również nasze oczy, w związku z czym wielu rowerzystów przekonuje, że okulary przeciwsłoneczne są na wyprawie podstawą. Teamowicze najchętniej wybierają modele z powłoką antyrefleksyjną, redukującą liczbę odbić światła i zapewniającą lepszą przejrzystość. Z antyrefleksem czy bez, okulary ochronią nas nie tylko przed słońcem, ale także przed drażniącym wiatrem i owadami, które kochają wpadać do oczu. Ponadto są niezbędne, jeśli ktoś jest alergikiem, gdyż stanowią również bardzo ważną ochronę przed pyłkami.
Wszystkie te czynniki powodują, że niektórzy wożą ze sobą również okulary o zwykłych, przezroczystych szkłach na wieczór lub niepogodę. I nie jest to głupie. Nie musimy jednak kupować zbyt drogich, fantazyjnych okularów, gdyż te, ze względu na swoją delikatność i lekkość, często spadają lub co najmniej latają na nosie. Poza tym podczas wyprawy znajdą się na ziemi przynajmniej kilka razy, więc szkoda pieniędzy.
Ze słońcem warto się przyjaźnić, ale nie za bardzo, bo bywa natarczywe. Jeśli uda nam się dobrze zaplanować dzień z uwzględnieniem pogody, w upalne dni powinniśmy do popołudnia zrobić większość zakładanego dystansu, dzięki czemu podczas największej spiekoty będziemy mogli zaplanować sobie dłuższą sjestę. Nie tylko będzie to dla nas zbawienne, ale i, jeśli znajdziemy miłe miejsce na odpoczynek, będzie to naprawdę bardzo, bardzo przyjemne.
No, ale fakt. Nie zawsze jest idealnie, czasami pogoda płata figle…
WIATR – DMĄCY DEMOTYWATOR
Nie ma wielu rzeczy bardziej demotywujących do jazdy niż wiatr. Nawet jeśli pogoda jest piękna, wiatr może nam ten dzień bardzo popsuć. I z uwielbieniem będzie psuł nam jazdę, kiedy tylko o nas sobie przypomni. Jeśli rowerzyści są niepokorni, wiatr bardzo chętnie ich napomina – wrażenie stania w miejscu, które powstaje, kiedy pedałujemy z całych sił w kierunku przeciwnym do mocnego wiatru, jest nie do opisania. Wydaje nam się wtedy, że nawet kolonie mrówek nas wyprzedzają, a obrany cel dzienny jest nieosiągalny.
Jeśli dodatkowo wiatr nas wyziębia, warto pomyśleć o stosownym ubraniu. Na wyprawie najlepszą opcją będą dla nas okrycia wierzchnie z właściwością windstopper, jak sama nazwa wskazuje – chroniącą przed wiatrem.
Na miękko lub na twardo
Niektórzy rowerzyści zabierają ze sobą kurtki typu hardshell lub softshell, które chronią ich w pewnym stopniu zarówno od wiatru, jak i deszczu.
Pod pojęciem hardshell (ang. twarda skorupa) kryją się okrycia o najniższym stopniu przepuszczalności. „Ot, worek” – pomyśli ktoś, raniąc głęboko techników pracujących nad specjalistycznymi odzieniami membranowymi. Ale coś w tym jest. Hardshell to odzież, która doskonale sprawdzi się i na deszcz, i na wiatr, a nawet i na śnieg, jednak nawet przy porannych chłodach letniej wyprawy rowerowej będziemy pod nią jechali zagotowani we własnym pocie.
Ponieważ hardshell służy temu, by nic nas nie zalało z zewnątrz, pominąwszy zaawansowanie technologiczne i jej drogocenne właściwości, najprostszym, najtańszym i ekstremalnym przykładem skorupy hardshellowej dla studenckiego portfela będzie zwykła przeciwdeszczówka z marketu, która za zaledwie kilka złotych ochroni nas przed deszczem i wiatrem. Jeśli zaś pod nią ubierzemy się cieplej, to i zimno nie będzie nam straszne.
Odzież typu softshell stanowi bardzo popularną wśród niektórych rowerzystów alternatywę dla hardshelli, gdyż wprawdzie jest mniej odporna na deszcz, jednak jest to materiał oddychający, dzięki któremu mimo ochrony przed zimnem i wiatrem nie będziemy się tak mocno pocić. Powłoki softshellowe ze względu na swoją charakterystykę sprawdzą się wszędzie tam, gdzie dochodzi do intensywnego wysiłku fizycznego, a potrzebna jest dobra ochrona przed wiatrem. By działały odpowiednio, musimy jednak pamiętać, żeby ubierać je bezpośrednio na koszulki lub bieliznę termoaktywną.
Profesjonalne kurtki i bluzy hardshellowe i softshellowe to niemały koszt i na naszej pierwszej wyprawie spokojnie obejdziemy się bez nich. W NINIWA Team niewielu rowerzystów jeździ w softshellach, ale ci, którzy jeżdżą – bardzo je sobie chwalą. Inni z sukcesami zastępują obie techniki prostymi rozwiązaniami z użyciem zabranych przez siebie ubrań.
Zjazd prosto do łóżka
Pamiętajmy jednak o pewnej ważnej rzeczy – zwłaszcza będąc w górach. Jeśli na podjeździe przemarzliśmy i poubieraliśmy się w tysiące warstw nieprzepuszczających materiałów, zjazd na hurra z rozpiętą bluzą w połączeniu z naszym potem najprawdopodobniej zapewni nam dwa tygodnie w łóżku z antybiotykami.
Bardzo nieprzyjemne są także przewiane uszy, jeśli więc stajemy w szranki z zimnym wiatrem, przykryjmy nasze narządy słuchu chustą, nausznikami czy czymkolwiek, co ogrzeje nasze uszy, jednocześnie nie czyniąc głuchymi na otaczające nas dźwięki. Najpopularniejsze są tu tzw. „buffy” lub „kominy”, które wśród wielu swoich zastosowań doskonale zatroszczą się także i o nasze zatoki.
BRRR…
A co, jeśli podczas wyprawy, nawet gdy jeździmy przed złotą polską jesienią, złapie nas szare polskie lato? Na rowerze latem czasami bywa zimno, nawet w ciepłych krajach. Zwłaszcza rano. Z zimnem każdy sobie radzi nieco inaczej – najczęściej pod kask zakłada się buff, a na tors wrzuca bluzę, kurtkę lub w wersji lux – softshell. Są i tacy, którzy narzucają na siebie sztormiak, który nie tylko chroni przed wiatrem i zimnem, ale i na postojach może nam posłużyć – jako koc.
Jednak to nie wyziębiony tors sprawi nam najwięcej problemów. W końcu poubierani w kilka warstw powinniśmy przetrwać ataki chłodu. Każdy z rowerzystów powie nam, że najtrudniej jest z kończynami. Są one najdalej centrum naszego ciała i szybko się wyziębiają. W ich ogrzaniu mogą nam pomóc w różnym stopniu rękawiczki i specjalne rękawki rowerowe, a na nogach dwie pary skarpet i sportowe ocieplacze.
Są i tacy, którzy w akcie desperacji chronią kończyny przed zimnem i wiatrem gumowymi rękawicami i workami na butach. To rozwiązanie może okazać się skuteczne, jeśli oczywiście nie są nam straszne pot, smród i odciski.
CO ROBIĆ, GDY LEJE?
Nie da się do końca przewidzieć, czy na wyprawie złapie nas deszcz. Zresztą – czasami nie warto. Jeśli dowiemy się o nim wcześniej, zdemotywuje nas, jeśli dopiero w trakcie jazdy – no trudno, przygoda. W zwykłym deszczu podczas wyprawy będziemy sobie radzić bez większych problemów. Bez specjalnej przyjemności także, ale bez problemów. Dopiero przy większej, zacinającej ulewie, burzy gradowej i nawałnicy przekleństw wydobywającej się z naszych ust będziemy musieli zapytać samych siebie, co robimy dalej.
Opcja 1 – „Nigdzie nie jadę!”
Deszcz deszczowi nierówny. Wprawdzie nie jesteśmy z cukru, ale jeżeli deszcz przybiera na sile i dalsza jazda staje się nie tylko orką na ugorze, ale i niebezpieczeństwem – zatrzymajmy się. Są i takie burze, że się jedzie jak przez morze. Jeśli nie zależy nam strasznie na czasie i mamy się gdzie schować – schowajmy się. Ulewę najlepiej jest przeczekać. Pamiętajmy zawsze, że jazda ma przede wszystkim dawać dużą radość, więc czasami nie warto się kopać z koniem. Chyba że czas nagli, a wtedy…
Opcja 2 – „Tniemy!”
Zdecydowanie zalecamy, by wyprawowe rowery były wyposażone w błotniki, ale czasami nie możemy sobie pozwolić na komfort przeczekania ulewy i jeśli trzeba będzie jechać, to i tak wszystko będziemy mieli mokre.
Jeżeli zależy Ci na czasie, to jedź, w końcu nie jesteś z cukru, a i rower z nadmiarem wody sobie poradzi. Nie będzie to relaks, ale dociążeni przez sakwy nie musimy się obawiać, że będziemy się na drodze ślizgać. Jeśli jednak nie chcemy jeździć w deszczu, powinniśmy przy planowaniu wyprawy dołożyć sobie jeden dzień awaryjny, który pozwoli nam m.in. na przeczekanie warunków atmosferycznych.
I choć deszczu podczas wyprawy się raczej nie uniknie, nie warto z tego powodu kupować wymyślną kurtkę. Pamiętajmy, że jak deszcz jest mocny, to na rowerze w końcu i tak człowiek będzie cały mokry. Jeżeli nawet nie z zewnątrz, to się spoci. Kurtki przeciwdeszczowe mają to do siebie, że są właściwie saunami – nie przepuszczają wody ani w tę, ani we w tę – wystarczy sobie wyobrazić, że jedziemy ubrani w reklamówki.
W deszczu najważniejszym będzie zachowanie temperatury torsu. Mokre i zziębłe ręce i nogi mogą stwarzać dyskomfort, jednak to klatka piersiowa będzie dla nas najważniejsza. Dlatego wystarczy nam cienka, przeciwdeszczowa kurtka, która nie będzie przepuszczała wiatru. Mokra bluza czy softshell stają się zimne i pozbawiają nas komfortu. W mokrej kurtce przeciwdeszczowej nie zmarzniemy, póki nie staniemy na dłużej.
UWAGA!
Decydując się na jazdę w deszczu, czy to na dłuższą, czy krótszą trasę, miejmy na uwadze kilka następujących uwag:
- Nie ufajmy kałużom! Przejazd przez nie zapewne był jedną z ulubionych naszych dziecięcych zabaw (zaraz po grzebaniu patykiem w błotku), jednak przejazd rowerem przez kałużę może okazać się tragiczny w skutkach z prostego powodu – nigdy nie wiesz, co ona w sobie skrywa.
- Jak tylko możemy, starajmy się prostopadle wjeżdżać na szyny i tory. Jeśli wjedziemy na szyny pod zbyt małym kątem, mokry metal sprawi, że przytulimy asfalt i sprawdzimy kruchość naszych kości. Przekraczając je, zachowajmy jednak szczególną uwagę, żeby dobierając odpowiedni kąt, nie wpaść pod jadące jezdnią samochody.
- Metalowe elementy na jezdni to niejedyne zagrożenie poślizgiem. Zdradziecka jest z natury farba, którą się maluje na jezdni znaki poziome i przejścia dla pieszych, a także mokre liście. Łyżwiarstwo rowerowe może być równie efektowne, jak i opłakane w skutkach.
GDY NAS ZŁAPIE CHOROBA…
Powiedzieliśmy już, co zrobić, by na trasie nie chwyciło nas przeziębienie lub przynajmniej żeby nie poszło mu to zbyt łatwo. Co jednak, kiedy już nas coś złapie? Jak sobie radzić z chorobą w trasie i jak wykrzesać z siebie chęci do dalszej jazdy, skoro nie czujemy się na siłach?
Przeziębienie
Jeśli mamy odpowiednio zaopatrzoną apteczkę, nie wahajmy się sięgnąć po odpowiednie środki – polityka „jakoś to będzie” jest nieopłacalna – zmarnujemy tylko czas, a i przyjemność z jazdy żadna. Żeby nie ryzykować przeziębienia, dostosowujmy na bieżąco nasz ubiór do warunków atmosferycznych i szybko przebierajmy przemoczone ubrania. Kiedy jednak się nie uda i złapie nas solidne przeziębienie, czasami lepiej jest odpuścić sobie jeden dzień i odpocząć, niż stracić tydzień i ryzykować nieprzyjemne wspomnienia z wyprawy. To, co mamy w apteczce, powinno nam wystarczyć na różnego rodzaju przeziębienia. Jeśli zaatakuje nas – nie daj Boże – wirus, i tak bez pomocy lekarskiej się nie obejdzie.
Zatrucie
Niestety czasami bywa tak, że nie tylko przeziębienie zagina na nas parol. Czasem, co wyjątkowo nieprzyjemne, da nam o sobie znać żołądek. W poważniejszych przypadkach potrafi nas całkiem nieźle wypłukać. Dlatego ważne jest powolne przyzwyczajanie organizmu do miejscowej flory bakteryjnej i dezynfekowanie organizmu.
Dezynfekcja
Dezynfekowanie organizmu jest ważne. Dlatego dobrze jest jeść tak, jak miejscowi jedzą – tam gdzie jedzą ostro, trzeba spróbować ich naśladować. To nam wyjdzie na dobre ze względu na florę bakteryjną.
Przy zatruciu dobrze jest kupić alkohol i to przepić. W małych ilościach to jest lekarstwo, które może pomóc w zatruciu, ale można mieć pecha i jechać akurat przez Turcję, w której nie da się kupić alkoholu (tak jak mieliśmy my). Wtedy dobrze się sprawdza coca-cola, no i oczywiście odpowiednie tabletki. Trzeba pamiętać, że podobnie jak przy innych chorobach, może się zdarzyć, że w pewnym momencie zatrucie odetnie energię i czasami trzeba będzie odpocząć. Podczas wypraw wielu z nas kończy na łapaniu stopa, bo zatrucie pokonuje.
Bardzo ważne jest, żebyśmy w trakcie i po zatruciu uzupełniali elektrolity w organizmie i pili dużo płynów, by uniknąć odwodnienia organizmu. Przyzwyczajmy się także do diety z sucharów, coca-coli i papek budyniopodobnych. Nie brzmi to najlepiej, ale pozwoli nam szybciej wrócić do żywych. Jeśli zaś chodzi o tabletki, największą popularnością wśród rowerzystów cieszą się loperamid i nifuroksazyd.
Nifuroksazyd leczy od środka, a loperamid blokuje. Jeśli mamy czas, lepiej leczyć się nifuroksazydem, a nie blokować wydalania. Jeśli jednak czas nas goni i nie możemy sobie pozwolić na schodzenie z siodełka, to pozostaje loperamid…
Jedziemy w kraje egzotyczne
Zanim wyjedziemy do danego kraju, powinniśmy sprawdzić na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jakie są zalecenia dotyczące szczepień przed podróżą do danego kraju. Znajdziemy tam szczepienia wymagane i zalecane. Trzeba przy tym mieć odrobinę wyobraźni – czymś innym jest leżenie na plaży w tajlandzkim kurorcie, a czymś innym przedzieranie się przez tajlandzką dżunglę.
Pamiętajmy też, by zawsze mieć przy sobie książeczkę szczepień. Na wszelki wypadek zabierajmy również ze sobą troszkę spirytusu do odkażenia rany. Przy podróży w rejony malaryczne należy również dobrze zapoznać się z odpowiednimi działaniami prewencyjnymi. Ponadto w niektórych miejscach, jeśli będziemy chcieli pobierać wodę stojącą, przydadzą się nam filtry i/lub tabletki do uzdatniania wody.
Ze względu na zagrożenia immunologiczne ważne jest, byśmy mieli ze sobą odpowiednie medykamenty. Jeśli jedziemy w grupie, nie musimy tego wszystkiego wozić sami, możemy sobie podzielić rzeczy po sakwach lub wyznaczyć grupowego medyka, który będzie sprawował pieczę nad lekarstwami, w zamian za co inni będą wozić jego/jej ukochany śpiwór w kratkę i kubek z misiem. Dobrze, by grupowy aptekarz trzymał się raczej z tyłu grupy, by w razie wypadku pozostał przy kimś i pomógł.
GDY NAS COŚ POGRYZIE
Jeśli będzie to niedźwiedź, udajmy się jak najszybciej do szpitala. Jeśli koledzy z ekipy – zastanówmy się najpierw, dlaczego jesteśmy na tyle nieznośni. Gdy nas pogryzą mrówki – szybko przenieśmy namiot w inne miejsce. A co, gdy nas pogryzą komary? No właśnie – jak to zrobić, żeby miejscowy gang moskitów nie urządził na nas polowania?
W niektórych, co bardziej egzotycznych krajach nie będzie przesadą moskitiera. Nie wszyscy jej używają, ale są rowerzyści, którzy otwarcie mówią, że moskitiera nieraz uratowała im życie. Zwłaszcza w pobliżu akwenów wodnych i lasów, gdzie może uchronić przed wieloma bolesnymi bąblami.
W sakwach powinniśmy wozić ze sobą środek na komary, jednak tu bądźmy bardzo ostrożni, ponieważ nie ma preparatów, które byłyby skuteczne na całym świecie. Na Syberii komary robią sobie żarty z polskich aerozoli i smakowite posiłki z ich właścicieli.
Dobrze jest więc kupować środki lokalne. Tak jak woda w różnych miejscach świata ma inne bakterie, tak samo i owady są różne na całym globie, i jeśli będziemy chcieli w Chinach spryskiwać się przeciw komarom polskim Off!-em, równie dobrze możemy używać do tego dezodorantu – przynajmniej zapach będzie milszy.
Oczywiście z komarami i innymi wampirami styczność będziemy mieć zawsze i wszędzie, więc na wieczór warto ze sobą mieć zestaw – długie spodnie i bluzę, a być może nie będziemy następnego dnia puszczać co chwilę kierownicy, żeby się drapać. W skuteczniejszej i szybszej ochronie przed nimi opłaci się nam posiadanie namiotu samorozkładającego się. Rozkładanie namiotu zwykłego przy jednostajnym akompaniamencie roju komarów jest wyjątkowo nieprzyjemne.
Załóż patrzałki!
Oprócz środków owadoodstraszających naszym ratunkiem przed owadami będą także okulary oraz… zamknięte usta. Nie chodzi tu o ochronę tylko przed tymi krwiopijcami, ale także przed zagubionymi, półprzytomnymi muszkami, śniętymi pszczołami i innymi gzami, które mają w zwyczaju wpadać do oczu i ust. I o ile w przypadku muszki, jeśli nie będziemy mieć okularów, może przysporzyć nam to tylko odrobinę bólu, o tyle w przypadku, dajmy na to, pszczoły – przerażony owad może nas użądlić, co może się dla nas skończyć bardzo, bardzo źle.
Dlatego warto pryskać się miejscowymi repelentami, a podczas jazdy mieć na nosie okulary i zamykać usta, co powinno nas uchronić przed zostaniem ofiarą latających bestii. No, chyba że wjedziemy w sam środek roju much końskich. Wtedy zaleca się modlitwę, bo nic innego nie pozostaje…
Mały Poradnik Wielkich Wypraw
Powyższy tekst jest fragmentem Małego Poradnika Wielkich Wypraw, który został napisany na podstawie 11 lat doświadczenia wypraw NINIWA Team. Dowiesz się z niego wszystkiego na temat organizacji i przebiegu wyprawy rowerowej!
Zapraszamy do sklepu NINIWY
Źródło: Redakcja NINIWA