Papua po kwarantannie, czyli pierwsze spotkanie z Rajską Wyspą

Przed przylotem na Rajską Wyspę przeglądałem różne informacje dotyczące tego kraju. Nie tylko były to źródła polskie, ale i hiszpańskojęzyczne oraz anglojęzyczne. Wszystkie te źródła miały jeden wspólny mianownik: Papua-Nowa Gwinea nie jest krajem bezpiecznym. Powodem tego stanu rzeczy jest istnienie wielu plemion, które nie zawsze żyją w zgodzie. Do tego dochodzi olbrzymie bezrobocie, brak edukacji, różnice w zamożności.

Czas kwarantanny w pierwszych dniach po przylocie do Papui-Nowej Gwinei nie był za bardzo uciążliwy. Przestawiałem się z czasu polskiego na czas papuaski (w zimie jest to 9, a w lecie 8 godzin różnicy), uczyłem się w dalszym ciągu języka melanesian pisin, oglądałem papuaską telewizję. W międzyczasie prosiłem siostry zakonne o zakup jakichś produktów żywnościowych i sam sobie coś gotowałem. W drugim tygodniu kwarantanny wyczekiwałem wolności, aby w końcu zobaczyć z bliska nowy kraj misyjny.

Czas opuszczenia kwarantanny

W przededniu końca kwarantanny dowiedziałem się, że nie kończy się ona automatycznie i należy uzyskać specjalny certyfikat z lokalnego szpitala. To ja musiałem się o to postarać, a nie osoby, które mnie skierowały na kwarantannę zaraz po przylocie.

Seminarium Duchowne w Bomana.

Siostry zakonne powiedziały mi, że w Port Moresby, w dzielnicy Bomana, rektorem seminarium dla całej Papui-Nowej Gwinei jest pewien Polak, który był w podobnej sytuacji jak ja. Napisałem do niego e-mail i wyjaśnił mi po kolei, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie dość, że 30 kwietnia miałem w ręce wspomniany certyfikat i uzyskałem wolność, to wspomniany ksiądz zabrał mnie na przejażdżkę i pokazał mi kilka miejsc w Port Moresby oraz seminarium w Bomana.

Pierwsze doświadczenie papuaskiego świata

Pierwszego dnia po kwarantannie nie miałem możliwości poznać bliżej Papuasów, a jedynie mogłem przyjrzeć się im na ulicach Port Moresby. Mieszkają tam ludzie z różnych prowincji kraju. Ksiądz z Polski powiedział mi, że ludzie wybrzeża są bardziej zamożni i wyedukowani, a ludzie gór są mniej wykształceni i bardziej skłonni do walki. Na ulicach widziałem ludzi elegancko ubranych, ale i takich w ubraniach brudnych i dziurawych. W niektórych dzielnicach miasta osoby chodziły swobodnie, a w innych na ulicach można było dojrzeć jedynie ludzi z nożami i maczetami (podejrzewam, że dla samoobrony).

Port Moresby.

Rzuciło mi się też w oczy to, że na ulicach było bardzo dużo śmieci, których nikt nie sprzątał. W wielu miejscach na drogach i chodnikach znajdowały się czerwone plamy. Były one wynikiem spluwania na ziemię buaiu. W tym miejscu warto wspomnieć o tym niezwykłym orzechu, który rośnie na wybrzeżu Papui-Nowej Gwinei. Niemalże wszyscy mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei żują buai, mieszając go w swoich ustach z tzw. daką (jakiś rodzaj pieprzu) oraz kambanem (biały proszek pozyskiwany z muszli ślimaków). Po zmieszaniu tych 3 składników w ustach ślina nabiera koloru czerwonego, a osoba żująca tę mieszankę wpada w rodzaj pobudzenia. Dodatkowo człowiekowi nie chce się jeść ani pić. Po kilkuminutowym żuciu mieszanka ląduje na ziemi i zostawia wielką, czerwoną plamę.

Jeśli jesteście ciekawi, czy ja też żułem buai, to muszę powiedzieć, że tak. Kilka razy, ale nic to dla mnie nadzwyczajnego. Dodatkowo należy pamiętać, że wiele osób umiera w Papui-Nowej Gwinei na raka języka bądź przełyku, właśnie z powodu żucia tej używki.

Port Moresby. Stolica

Ksiądz Jacek pokazał mi kilka dzielnic stolicy, ale nie zwróciłem uwagi na jakieś niezwykłe miejsca. W oczy rzuciły mi się jedynie hotele i restauracje, które wybudowano z widokiem na Ocean Spokojny. Każdy budynek miał dość mocną ochronę z bronią palną. Następnie pojechaliśmy na cmentarz wojskowy do Bomana, na którym znajduje się wiele grobów z czasów wojny. W czasie II Wojny Światowej w okolicach Port Moresby toczyły się walki między Japończykami i Australijczykami. Odparcie Japończyków uratowało Australię od japońskiej inwazji. Walki te kosztowały aliantów 625 zabitych, 1055 rannych i ponad 4000 zarażonych chorobami tropikalnymi. Jeszcze większe były straty japońskie: ponad 6500 zabitych i zmarłych na szlaku, 75 żołnierzy w niewoli. Wielu poległych spoczywa właśnie na tym cmentarzu.

Cmentarz wojskowy w Bomana.

Niedaleko cmentarza znajduje się Wyższe Seminarium Duchowne w Bomana, gdzie kształcą się papuascy kandydaci do kapłaństwa. Formacja do kapłaństwa w tym kraju trwa ok. 13 lat, a poszczególne jej etapy są realizowane w trzech różnych miejscach. Pierwsze dwa lata klerycy spędzają w Kup w prowincji Madang. Studia filozoficzne są realizowane w Fatimie w prowincji Jiwaka, a studia teologiczne w Bomana. W międzyczasie klerycy muszą odbyć w sumie 4 lata praktyk duszpasterskich. Ukończenie seminarium nie jest równoznaczne z otrzymaniem święceń kapłańskich. O tym zdecyduje już biskup kandydata wraz z radą danej diecezji.

Wylot do Goroka

1 maja o poranku wyleciałem z Port Moresby do Goroka w prowincji Eastern Highlands. Ze stolicy Papui-Nowej Gwinei w rejony górskie kraju można dostać się jedynie drogą powietrzną. Wynika to z braku drogi. Lot trwał godzinę. Opuszczając Port Moresby, mogłem podziwiać błękit Oceanu Spokojnego, a lądując w Goroka – papuaskie góry.

Widok na Ocean Spokojny.

W samolocie spotkałem ks. Tomasza, Argentyńczyka z pochodzenia, który mieszka w Goroka i zajmuje się drukarnią katolicką. Drukarnia dystrybuuje materiały liturgiczne i duszpasterskie na całą Papuę-Nową Gwineę. Na lotnisku czekał na mnie ks. Itzo, werbista, Indonezyjczyk z pochodzenia. Zabrał mnie on do administratora apostolskiego diecezji Goroka, ks. Paula, również werbisty i Indonezyjczyka z pochodzenia.

W tym miejscu warto wspomnieć, że do pracy na misjach na Rajskiej Wyspie zaprosił mnie bp Dariusz Kałuża. Niestety w czasie mojego oczekiwania na dokumenty pozwalające mi przylecieć do Papui, został on przeniesiony do diecezji Bougenville. Mimo wszystko zdecydowałem się zostać w diecezji Goroka, ale – jak później się okaże – tylko przez kilka miesięcy.

ks. Łukasz Hołub

Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.