Zapiekana świnka morska i karaluchy w pokoju, czyli czym wita Ekwador

Po moim przyjeździe do parafii dotychczasowy misjonarz spakował walizki i wyjechał. Tak oto dwa dni po przybyciu do Ekwadoru zostałem sam na nieswojej parafii. A miałem się wdrażać w rzeczywistość ekwadorską małymi krokami...

Ekwador był mi już w jakiejś mierze znany w związku z miesięcznym pobytem tam w 2014 roku, dlatego wydawało mi się, że widoki zza okna samochodu nie będą robić na mnie większego wrażenia. Było inaczej. Krajobrazy są tam piękne i zróżnicowane. Do tego dochodziła świadomość, że kraj ten będzie moim nowym domem.

Przed Papuą był Ekwador, czyli o wyjeździe na misje do Ameryki Południowej

Przyjazd do wikariatu apostolskiego Zamora-Chinchipe

Z lotniska w Quito odbierał mnie ks. Zdzisław, długoletni misjonarz z wikariatu Zamora-Chinchipe. 28 czerwca o świcie wyruszyliśmy jego samochodem na południe kraju do jego parafii Los Encuentros. Tam spędziłem trzy miesiące, podczas gdy on w tym samym czasie wyjechał na dłuższe wakacje do Polski.

Po opuszczeniu Quito skierowaliśmy się na drogę szybkiego ruchu i po ponad dwóch godzinach jazdy byliśmy w Ambato. Warto wspomnieć, że praktycznie każde ekwadorskie miasto i miasteczko ma obwodnicę. Dzięki temu omija się zakorkowane centra. Do miast wjeżdżaliśmy tylko po to, aby coś zjeść lub coś kupić. Około 40 kilometrów od Ambato znajduje się Baños i tam zjedliśmy śniadanie. W tamtym czasie nie znałem jeszcze tego miejsca. Mówiąc szczerze, wróciłem tam dopiero po dwóch latach z kilkoma znajomymi z mojej ekwadorskiej parafii. To oni pokazali mi kilka niezwykłych miejsc w okolicy wulkanu Tungurahua. Może będzie jeszcze kiedyś okazja, aby tam pojechać.

Ekwador – mały kraj na równiku

W Baños odbiliśmy bardziej na wschód i ruszyliśmy w kierunku Puyo. Oprócz tego, że droga ta prowadzi w głąb Amazonii ekwadorskiej, pojawia się tam także wielu rowerzystów. Zaczynają oni swoją podróż w górskim terenie niedaleko wulkanu, a potem, podziwiając górskie i amazońskie widoki, kończą swoją trasę w bardziej nizinnym terenie. W tym terenie znajduje się wiele firm, które wypożyczają rowery i organizują takie zjazdy.

Po półtoragodzinnej jeździe dojechaliśmy do Puyo. Nie zatrzymaliśmy się tam zbyt długo. Stamtąd obraliśmy drogę na południe i po kolejnych dwóch godzinach dojechaliśmy do Macas. Tereny te zostały oddane pod opiekę misyjną zgromadzeniu salezjańskiemu i sąsiadują one bezpośrednio z prowincją Zamora, która z kolei została powierzona franciszkanom.

Język hiszpański i język achuar.

Z Macas do parafii ks. Zdzisława jechaliśmy ponad pięć godzin. Wynikało to z kiepskiej jakości drogi, wielu zakrętów i osuwisk. Porównując inne drogi Ekwadoru, tereny te wydawały mi się najmniej rozwinięte.

Sam na parafii, bez paszportu

Do Los Encuentros przyjechaliśmy o dość późnej godzinie, stąd nie było czasu na przywitanie się z parafianami. Dodatkowo dochodziło zmęczenie po długim locie z Europy. Na plebanii misjonarza otrzymałem własny pokój. Pamiętam, że wszędzie chodziły karaluchy i w powietrzu było czuć wilgoć.

Bp Walter Heras.

Na drugi dzień po przyjeździe pod drzwiami plebanii pojawiły się delegacje powitalne. Zaraz potem ruszyliśmy samochodem do Zamory, aby przywitać się z biskupem Walterem i usłyszeć, jak będzie wyglądać moja przyszłość w najbliższych miesiącach.

Biskup przyjął nas na obiad, na który składał się cuy (zapiekana świnka morska), ryż i warzywa. Do picia podano sok ze świeżych owoców. To właśnie dopiero podczas posiłku dowiedziałem się, że ks. Zdzisław wyjeżdża na trzy miesiące do Polski i przez ten czas będę musiał go zastąpić. A miałem się wdrażać w rzeczywistość ekwadorską małymi krokami…

Kaplica w wiosce Shuar.

Przed opuszczeniem siedziby wikariatu apostolskiego Zamora-Chinchipe biskup zabrał mój paszport, w którym była wiza turystyczna i powiedział, że wyśle go do Quito. Tam w Konferencji Episkopatu Ekwadoru miano postarać się dla mnie o dwuletnią wizę pracowniczą, którą ostatecznie otrzymałem bez problemu.

Po powrocie do Los Encuentros ks. Zdzisław spakował walizki i wyjechał. Tak oto dwa dni po przyjeździe do Ekwadoru zostałem sam na nieswojej parafii…

ks. Łukasz Hołub

Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.