Wjazd na chatę po papuasku
Czy w Papui-Nowej Gwinei można zrobić komuś wjazd na chatę? Można, ale najczęściej nabiera to innego znaczenia niż przybycie do czyjegoś domu na imprezę.
Kiedy byłem młodym chłopcem, a zarazem uczniem jarosławskiego liceum ogólnokształcącego, wielokrotnie słyszałem wypowiedzi moich rówieśników, którzy mówili, że „wjadą komuś na chatę”. Jako człowiek ze wsi i nieobyty z młodzieżowym slangiem, początkowo nie rozumiałem, o co chodzi. Potem jednak moi znajomi wtajemniczyli mnie, że „wjechać komuś na chatę” oznacza przyjechać do kogoś na imprezę. W gorszych przypadkach „wjazd na chatę” oznaczał, że na przykład grupa groźnych facetów, często łysych, bez szyj, z narzędziami perswazji w ręku pakuje się komuś do domu w celu wymuszenia zwrotu pożyczki, zapłaty za coś lub po prostu zastraszenia.
Papuaska chata
W Papui-Nowej Gwinei przypomniałem sobie ten zwrot na nowo i wcale nie było to związane z imprezą. Wynika to z faktu, że Papuasi nie mieszkają w domach, lecz w chatach. Papuaskie chaty są zbudowane z drewna, które pozyskuje się po ścięciu drzewa. Drewno to jest poddane obróbce przy pomocy siekier.
Kiedy już powstanie szkielet chaty, ściany budowane są z plecionego drzewa bambusa, a dach zostaje pokryty trawą kunai. Na środku takiej chaty powstaje palenisko, z którego non stop coś się dymi. W takiej chacie nie ma ani wody, ani toalety. Do celów higienicznych służy pobliska rzeka.
W zależności od wielkości chaty w środku mieszka jedna rodzina, złożona z kilku osób. Czasami Papuasi budują większe chaty, tzw. hausman, w których mieszkają sami chłopcy bądź same dziewczęta z klanu.
Przeczytaj również:
Kup ziemię w Papui-Nowej Gwinei i zbuduj dom, a po 40 latach pobiją cię i wygnają
Czego NIE oznacza „wjazd na chatę” w Papui?
Zapytajmy zatem, czy można w Papui zrobić komuś wjazd na taką chatę? Można, ale najczęściej nabiera on innego znaczenia niż wspomniałem na początku artykułu. Z moich obserwacji wynika, że Papuasi nie organizują imprez w swoich chatach. W ciągu dnia siedzą w ich okolicach i grają w karty bądź odpoczywają. W nocy z kolei nie ma prądu, a więc przy palenisku żadnej imprezy się nie zorganizuje.
Podobnie jest również z „wjazdem na chatę” groźnych facetów, którzy przyjdą po coś. To także się nie zdarza, ponieważ w Papui-Nowej Gwinei istnieje system wantok – zawsze i wszędzie klan najwyższą wartością. Gdyby ktoś po coś przyszedł wrogo nastawiony do jakiejś chaty, to wtedy sąsiednie chaty z klanu staną w obronie (bez znaczenia jest tutaj realna wina dłużnika bądź jakiegoś rozbójnika). To z tego powodu, kiedy w klanie przydarza się zamążpójście albo pogrzeb, Papuasi zostawiają wszystko i idą na wydarzenie z trzcinę cukrową, świnią albo kozą. W innym przypadku klan by się od nich odwrócił, a w kraju nie ma ani ZUS-u, ani emerytury.
Przeczytaj również:
Jak wygląda „wjazd na chatę” po papuasku?
Mimo że wspomniane dwa przypadki „wjazdu na chatę” w Papui-Nowej Gwinei nie mają zastosowania, Papuasi wypracowali trzecie znaczenie tego zwrotu. Sprowadza się on do prostego spalenia komuś chaty. Jest to tak powszednie w tym kraju, że już straciłem rachubę w słuchaniu tych wszystkich historii o tym, kto komu i za co coś spalił.
Z jakiego powodu Papuasi mogą komuś spalić chatę? Najczęściej wynika to z zemsty. Ktoś komuś ukradł żonę i w odwecie mężczyzna pod osłoną nocy spali temu komuś chatę. Ktoś komuś ukradł świnię i dzieje się podobnie. Palenie chat jest również powszechne podczas walk plemiennych. Dzisiaj już rzadziej, ale w przeszłości wioski wzajemnie się najeżdżały i przy okazji paliły wszystko, co napotkały na drodze.
Ostatecznie jednak samo palenie chat nie jest większym problemem, ponieważ drewnianą konstrukcję można szybko odbudować – tym bardziej że drzew i traw jest tutaj pod dostatkiem. Sytuacja staje się bardziej skomplikowana, gdy pojawiają się oskarżenia o bycie czarownicą. Wtedy zdarzają się tortury w jakiejś chacie, a potem chata jest palona z ludźmi. W ciągu dwóch lat w mojej parafii było pięć takich wydarzeń.
Praca misyjna w Papui-Nowej Gwinei to także tłumaczenie ludziom, że jeśli już mają „wjeżdżać komuś na chatę”, to niech ma to tylko wymiar imprezy.
Przeczytaj również:
Sanguma, czyli wiedźma. Papuaski świat mroku, który rozświetla światło Chrystusa
ks. Łukasz Hołub
Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.