21 września| NINIWA Team

Spoko Maroko, dni… te ostatnie. „To nie koniec wyprawy, ale jej kolejny etap”

Dobiegła końca wyprawa piesza NINIWA Team do Maroka.

Dzień 20. Plaża, plaża i jeszcze raz plaża

Większość wstaje na kolejny dzień leniwie, ale znaleźli się wśród nas i tacy, którzy pełni determinacji obudzili się jeszcze o zmierzchu, by owiani morską bryzą podziwiać powili pojawiające się za falami oceanu słońce.

Agadir – mimo wielkiej liczebności populacji – okazuje się dla nas przyjaznym miastem. Budzącym w opozycji do porzuconego wczoraj Marrakeszu spokój. Pierwsza myśl po otwarciu oczu, jaka nam towarzyszy, jest prozaiczna: gdzie dobrze zjeść pyszne śniadanie?

Idziemy powoli przed siebie. Za rogiem widać panią robiącą świeże naleśniki i małe chlebki, siadamy. Jej ręce pokryte są tatuażami z henny, co zawraca naszą uwagę. Jest to obyczaj równie powszechny jak w Europie manicure.
Każdy wybiera swój ulubiony dodatek, tj. amlu, czekoladę, miód lub oliwę, a do tego koniecznie kawę na pobudzenie.

Po zaspokojeniu podstawowych potrzeb dzielimy się na mniejsze grupy i każdy zajmuje się swoimi indywidualnymi potrzebami. Jedni wyruszają na szukanie lokalnych ziół, kolejni czajniczków, jeszcze inni po prostu chcą się powłóczyć po mieście, a ostatni ochoczo ruszają na plaże.

Z miejsca naszego noclegu nad ocean mamy niedaleko, bo około 20 min. W drodze widać już sporo białych twarzy, da się też dość często usłyszeć polskie głosy. Uwagę zwracają nagabujący handlarze, którzy umieją powiedzieć parę zdań po polsku.

Idziemy wzdłuż rozciągającej się daleko plaży, lekko się w niej zapadając. W pamięci odkopujemy wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to piasek sprawiał największą radość. Nie przeszkadzały nam wtedy jego kawałki w kanapce, rękach czy budzi. Dla dziecka nie miało to znaczenia.

Piasek, sprawca tylu emocji w czasie całej drogi. Małe liczne ziarenka, których ogrom rozsiany jest po całym tym kraju. Z niego tworzył się kurz osiadający codziennie na naszych świeżo wypranych ubraniach. To on mocno skumulowany tworzył skały, które z kolei dały początek temu pięknemu masywowi górskiemu, po którym kroczyliśmy dzielnie przez ostatnie dni.

Patrząc w dal na spokojne fale w głowach wielu z nas pojawiło się pytanie: co dał mi ten czas? Czy coś zabrał? Może już nie jestem taki sam?

Mówią, że podróże uczą, kształtują nowe umiejętności, a w trudzie wędrówki kształtuje się charakter.
Co wywoływało w nas najwięcej emocji? Zmęczenie? Ciężki plecak? Droga, która była zazwyczaj wyboista, stroma, kręta i wydająca się nie mieć końca? Niepewność noclegu i jego warunki? A może nastawienie miejscowych ludzi?

To wszystko było trudne, bardzo trudne. Jednak jak się okazało najtrudniej było zmagać się ze samym sobą, swoim Ja. Dostosowanie się do innych stanowiło największe wyzwanie tej wyprawy.

Bóg objawił się nam w trzech osobach, aby pokazać nam MIŁOŚĆ. To w grupie uczymy się i bardziej jej doświadczamy. Nie bez powodu dopiero gdzie 2 albo 3 zbierze się w Jego Imię, tam On będzie pośród nich.

Pełni refleksji, ale też zmęczeni słońcem i wiatrem ruszamy na Eucharystię w kościele św. Anny. Spotykamy tam miejscowych parafian. Składają się na nich studenci, paru francuzów już na emeryturze i turyści. Ojciec Sławomir, miejscowy proboszcz i Polak, nasz rodak, bardzo się zatroszczył o nasz komfort podczas całego pobytu.

Msza i kazanie zostały przeprowadzone w dwóch językach, aby każdy wszystko zrozumiał. Ewangelia dotyczy kobiety, która była bardzo grzeszna i przyszła do Jezusa umyć mu stopy swoimi łzami, wytrzeć je włosami, by kolejno posmarować je olejem, a następnie całować. Była ogromnie wdzięczna za wybaczenie jej win w przeciwieństwie do faryzeusza. On miał świadomość swojego grzechu, ale wiedząc, że nie są aż tak wielkie nie czuł się na tyle wdzięczny. Pojawiło się pytanie czy jestem Jezusowi wdzięczy na zbawienie?

Po Mszy mamy jeszcze półgodzinną adorację, a później kółko dzielenia. Podczas niego każdy, kto chciał, mógł podzielić się swoimi przeżyciami w trakcie drogi, a także poznać perspektywę innych. Nie każdy jednak czuł potrzebę wypowiedzi i dla niektórych wystarczające było wysłuchanie doświadczeń innych.

PS. Byliśmy serfować i było nieziemskoooooo! Polecajka!

Klaudia Dubiel

  • miejscowość: Agadir

Operacja Powrót. Spoko Maroko – dni 20–21 [ZDJĘCIA]


Dzień 21. Wspomnienia

o. Dominik Ochlak OMI: Wędrówka po górach Atlas nie była oczywista ani dla nas, ani dla lokalnych mieszkańców. A jednak zostaliśmy przyjęci z ogromną życzliwością przez tych, którzy mieli tak niewiele. Przeszliśmy ponad 340 km w otoczeniu półpustynnym, idąc w nieznane. Pył, piasek i słońce to główne składniki trudności zewnętrznych, które sprawiały, że Atlas nie bierze jeńców – to wymagające góry. Była to afrykańska próba piechurów NINIWA Team zakończona szczęśliwie… i Bogu niech będą dzięki. A przed odlotem w Agadirze przekazaliśmy list z podziękowaniami dla króla Maroko.

Justyna Zygmunt: Z Maroka wracam z przewietrzoną głową, serduchem wypełnionym wdzięcznością i strasznie brudnym plecakiem. Jak to zwykle bywa, z wyprawy przywożę całą gamę doświadczeń. Ale w tym roku trud i zmęczenie nie przebijają się zbyt mocno. Przede wszystkim czuję, że jestem pełna. Tych krajobrazów tak innych od tych, które dotychczas widziałam – suchych, surowych, ale też sielankowych; ludzi żyjących i wyglądających tak, że za każdym razem wzbudzali ciekawość i niedosyt, że nie można się o nich dowiedzieć czegoś więcej; ich dobroci okazywanej na różne sposoby; przez poczucie wspólnoty w NINIWIE Team i pocieszność jego członków. Mocno przebijają się też słowa Wojtka z ostatniego dzielenia: to nie koniec wyprawy, ale jej kolejny etap. Liczę, że ten zachwyt przełoży się na konkret w mojej codzienności.

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl