Dlaczego akurat organy? Krótka historia muzyki kościelnej
Psalm 150 to instrukcja wychwalania Boga w Jego świątyni. Instrukcja zaleca, by chwalić Go grą na harfie, cytrze i innych instrumentach strunowych. A także na bębnach i cymbałach brzmiących. Psalm zachęca też do wychwalania Boga tańcem! Dzisiaj co bardziej tradycyjni gospodarze świątyń wyganiają z nich gitarzystów i perkusistów. Dlaczego?
Praprzodkowie organów
Na początku były dudy…
… i Fletnia Pana
Takie dmuchanie z ludzkiego płuca instrumenty na dłuższą metę były męczące, więc Ktesibios, wybitny grecki matematyk i konstruktor wynalazł miech sprężający powietrze, który dostarczał powietrze do piszczałek, zastępując tym samym ludzkie płuco. Natomiast ciśnienie powietrza w miechu regulowane było za pomocą zbiornika z wodą. Dlatego właśnie pierwsze w dziejach organy zwane były wodnymi.
Organy – instrument pogański
Jeżeli ktoś myśli, że organy są instrumentem rdzennie chrześcijańskim, to jest w dużym błędzie. Zanim bowiem świątynie były obligatoryjnie wyposażane w ten liczny zestaw piszczałek, służył on poganom. Tak, tak. To kolejny przykład obok, dajmy na to choinki bożonarodzeniowej, kiedy Kościół adoptuje jakiś pogański patent dla swoich potrzeb. Trudno w to uwierzyć, ale organów w chrześcijańskich świątyniach nie było od początku! Kiedyś na organy ludzie Kościoła patrzyli z taką podejrzliwością, jak dzisiaj patrzy się na gitarę. Zwłaszcza elektryczną : – ) Towarzyszyła tej podejrzliwości prosta obawa o to, by do liturgii Kościoła nie przedostały się elementy kultów pogańskich, w których to kultach organy były wykorzystywane równie ochoczo, jak dzisiaj wykorzystuje się gitarę w heavy metalu.
666 (?!)
Ta liczba jest ściśle związana z legalnym pojawieniem się organów w przestrzeni muzyki kościelnej. Brzmi niepokojąco, ale takie są fakty. I ufamy, że nie ma to nic, a nic wspólnego z kultem szatana. Raczej z Vitalianusem, który w okresie od 30 lipca 657 do 27 stycznia 672 roku był papieżem i to on zalegalizował w Kościele organy. Wiecie kiedy? Tak, w roku 666. Przypadek? Chyba jednak tak.
RAP, czyli słowotok artystyczny – Krótka Historia Piosenki #11
Organy przejmują kontrolę w Kościele
Czyli już wiemy, że od roku 666 oficjalnym, legalnym i jedynie słusznym instrumentem w Kościele są organy. Powody, dla których tak się stało, są, jakie są. Oto jak uzasadniają ten monopol oficjalne dokumenty Kościoła:
W Kościele łacińskim należy mieć w wielkim poszanowaniu organy piszczałkowe jako tradycyjny instrument muzyczny, którego brzmienie ceremoniom kościelnym dodaje majestatu, a umysły wiernych podnosi do Boga i spraw niebieskich. Powinien on podtrzymywać śpiew, ułatwiać udział w czynnościach liturgicznych i przyczyniać się do głębszego zjednoczenia zgromadzonych wiernych.
A co jak organy przestają spełniać swoją funkcję i nie pomagają wiernym podnosić ich umysłu do Boga i spraw niebieskich?
Instrument potężny
Organy są instrumentem pięknym, potężnym, imponującym. Tak było, tak jest i tak będzie. Zwłaszcza kiedy są wysokiej jakości i kiedy gra na nich wykształcony muzyk. Kilka próbek:
Największe organy w Polsce
Największe organy na świecie
Najstarsze organy na świecie
Skąd się biorą organiści kościelni?
Dobre pytanie. Zadzwoniłem do Instytutu Organistowskiego w Warszawie. Pani trochę powiedziała i odesłała do księdza dyrektora. Niewiele się dowiedziałem. Zerknąłem więc do internetów. Tam natrafiłem na standardowy zestaw wymagań, jakie stawia się kandydatowi na organistę kościelnego.
- Wiek od 16 lat.
- Mile widziane posiadanie rzeczywistych uzdolnień muzycznych, znajomość nut, czytanie nut w kluczu wiolinowym i basowym, jednak to nie problem, ponieważ na kursie zerowym adepci zostaną zapoznani z podstawami muzycznymi.
- Zapał do pracy indywidualnej (poza zajęciami).
- Chęć podjęcia pracy dla Kościoła.
- Kandydaci podchodzą do egzaminu wstępnego, który uwzględnia czytanie nut, śpiew, znajomość zasad muzyki oraz umiejętność gry na fortepianie (wszystko przynajmniej w stopniu podstawowym).
No to już wiemy. Chcesz zostać organistą kościelnym – musisz umieć grać na fortepianie przynajmniej w stopniu podstawowym, raczej być wierzącym, no i musisz ukończyć taki organistowski kurs, który trwa od 2 do 4 lat. Z uzyskanym dokumentem chodzisz od parafii do parafii, szukając pracy. Zarobki? Różnie. Od 50 do 250 zł za Mszę.
Wielcy organiści
Organista, jak podaje Wikipedia, to muzyk grający na organach. Za najsłynniejszego organistę wszech czasów uchodzi oczywiście Jan Sebastian Bach. Grał i komponował na potrzeby kościelne na potęgę.
Jednym z najwybitniejszych Polskich organistów jest prof. Julian Gembalski, którego mam zaszczyt znać osobiście.
Jakie czasy, taka muzyka
To, że świat się zmienia, nie powinno nikogo ani dziwić, ani złościć. Tak było i tak będzie. Zmienia się kultura, język, którym się posługujemy, technologia, obyczaje. Wszystko. Czy Kościół też się zmienia? Sakralne obiekty budowane dzisiaj to kompletnie inna architektura niż ta sprzed wieków. Inny wystrój wnętrz, inne obrazy, inne witraże, inne Drogi Krzyżowe, inny język używany podczas kazań. Naturalne. Oczywiste. Nieuniknione.
Mam tylko wrażenie, że tradycyjna muzyka liturgiczna jest najbardziej strzeżoną w tym Kościele twierdzą. Tak jakby zmiany w tym obszarze były równoznaczne ze sprzeniewierzeniem się Ewangelii. Z herezją czy zaparciem się Chrystusa. A przecież to absurdalne skojarzenia. Nie zbawia muzyka, jej charakter, styl. Nie zbawiają organy. A gitary nie wtrącają do piekła. Więc o co chodzi?
Wszystkie hymny Polski, czyli nie tylko Mazurek Dąbrowskiego
De gustibus non est disputandum
To moja opinia. Wszystko sprowadza się do gustu i estetycznych stereotypów. To, że organy i tradycyjny śpiew liturgiczny najlepiej oddają godność liturgii i wznoszą ku Bogu, jest sprawą umowną. Sprawą subiektywnego odczuwania. Nie ma żadnych przesłanek teologicznych ani moralnych, które uzasadniałyby zakaz używania podczas Mszy Świętej gitary i zapewniały organom wieczną dominację.
Obecnie toczy się w kościele dyskusja o muzykę. Nie bójmy się nazwać tego sporem. Wiem jedno – muzyka, która wybrzmiewa dzisiaj w naszych świątyniach, musi przejść jakiś proces przemiany. Mądrej, pożytecznej, odpowiadającej czasom, w jakich żyjemy. Nie mam jeszcze pojęcia, jak to się ma stać, ale wiem, że musi się to stać. Mimo sprzeciwu betonowych zwolenników muzycznej tradycji. Przychodzi nowe pokolenie, które wychowuje się w zupełnie innej kulturze. Oni oczekują w Kościele języka, który będzie ich językiem. Znaków, które będą ich znakami. Takich, które pomogą im oderwać się od ziemi i unieść ku niebu.
Skończę listem, który dostałem niedawno od przyjaciela
Rozmawiałem niedawno szczerze z pewną nastolatką, która formuje się w Oazie. Opowiadała o swoim kryzysie. I o tym, że marzy, aby w Kościele była muzyka, która będzie wznosiła ją ku modlitwie. Ku Bogu. Bo ta, którą spotyka w Kościele dzisiaj, do tego Kościoła ją raczej zniechęca.
Kościół powinien dawać wiernym znaki uszyte na ich miarę. Jeśli zabarykadujemy się w swoich starych wrażliwościach, gustach czy tradycyjnych stereotypach, jeżeli nie zauważymy, że świat się zmienia i że za tymi zmianami powinno się nadążać i że dzisiaj młodzi ludzie mają zupełnie inną wrażliwość niż ich ojcowie i dziadkowie (za co absolutnie nie możemy ich winić) to może się okazać, że wspieramy, chcąc nie chcąc smutne zjawisko pustoszenia kościołów. I tutaj nie chodzi o depozyt wiary czy o niezmienną Ewangelię Jezusa! Nie! Tutaj chodzi tylko (i aż) o muzykę! O jej charakter, jakość, ducha. Używając języka młodych: o upgrade. Przecież to nie muzyka zbawia człowieka tylko Chrystus!
Najpopularniejsi artyści chrześcijańscy na świecie. Ilu z nich kojarzysz?
Nie mam nic przeciwko tradycyjnej muzyce liturgicznej, która jest przepiękna i która ma swoje miejsce w Kościele do końca świata i jeszcze dalej. Ale tak się składa, że dzisiaj młodzi ludzie (a przynajmniej znaczna ich część) potrzebują czegoś innego. Czy mamy to zignorować tkwiąc niewzruszenie przy swoich starych wrażliwościach? Czy może warto jednak pomyśleć o jakiejś alternatywnej, mającej poparcie Kościoła propozycji?
Jeżeli chcemy zrobić cokolwiek z muzyką w kościele, to musimy pamiętać o jednym: nie robimy tego dla siebie! Nie robimy tego po to, byśmy to my lepiej poczuli się w Kościele i poczuli się tam jak w domu. Robimy to dla młodych, o których toczy się dzisiaj zasadnicza bitwa. To przede wszystkim oni mają poczuć się w Kościele jak we własnym domu. A kto ma decydować o tym, jak urządzić dom, jeśli nie ci, którzy w nim mieszkają? Lepiej bowiem dla zachowania treści poświęcić formę, niż dla zachowania formy poświęcić treść.
P.S. Nastolatka, z którą rozmawiałem to moja córka.
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.