23 września| Artykuły

Czy potrafimy zaryzykować? Przeszkodami lenistwo i strach.

Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze poza. Te słowa padły z ust papieża Franciszka podczas Światowych Dni Młodzieży w […]

Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze poza. Te słowa padły z ust papieża Franciszka podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. To wtedy papież mówił też o syndromie kanapy – jednym z największych zagrożeń współczesnych czasów. Są dwa podstawowe powody, dla których kanapa staje się całym naszym światem. Lenistwo i strach. Podjęcie ryzyka wymaga od nas pokonania jednego i drugiego.

Tylko wariat się nie boi

Przyznam szczerze, że nie wiem co myśleć o ludziach pokroju Felix Baumgartner (skok spadochronowy z 39 km), Philippe Petit (przejście po linie bez zabezpieczeń między WTC) czy Andrzej Bargiel (zjazd na nartach z K2). Ich ekstremalne wyczyny budzą mój podziw oczywiście, ale jeśli istnieje coś takiego jak granice ryzyka, to zastanawiam się czy w ich przypadku nie zostały przekroczone kilkukrotnie. Dzisiaj dzięki oku YouTube możemy podglądać setki przeróżnych wariatów z całego świata. Ktoś wspina się bez żadnych zabezpieczeń na czubek półkilometrowej wieży w Szanghaju, ktoś inny nurkuje z rekinami albo spacerem zdobywa biegun północny. Fakt jest taki, że granice extremum są dzisiaj z każdym dniem przesuwane do przodu. Dzisiaj naprawdę trzeba zrobić coś wyjątkowego by ludzie zwrócili na to uwagę i zechcieli kliknąć. To musi być coś głupiego, śmiesznego, obrzydliwego, trudnego czy ryzykownego właśnie. Ludzie podejmują ryzyko i robią rzeczy szalone ponieważ pragną trzech rzeczy: adrenaliny, popularności i kasy. Tylko czy o takim ryzyku mówił w Krakowie Franciszek? Myślę, że nie.

Życie jest ryzykiem

To jeden z tematów w dyskusjach pseudo-filozoficznych: czy mamy prawo powoływać do życia kolejnego człowieka, jeśli nie wiemy czy ten człowiek sobie tego życzy? Cóż, trudno zapytać o wolę istnienia kogoś, kto jeszcze nie istnieje. W argumentacji antynatalistycznej jest taka narracja: skoro życie wiąże się ze sporym ryzykiem cierpienia (powiedzmy wprost – z jego pewnością), lepiej żeby go nie było. I co? Wygląda na to, że Bóg kompletnie nie spełnia antynatalistycznych kryteriów moralnych. Bo nie dość, że stworzył człowieka nie pytając go o zdanie, to jeszcze zrobił to, doskonale wiedząc, że będzie ten człowiek cierpiał. Zresztą stworzenie człowieka było i dla Boga nie mniejszym ryzykiem. Bo wiedział doskonale Bóg, że i On będzie cierpiał. Zgadza się – życie jest ryzykiem.

Adrenalina

Jej angielska potoczna nazwa to 3xF, czyli Fright-Fight-Flight (strach-walka-ucieczka). Poczucie zagrożenia aktywuje w naszym organizmie szereg reakcji. Na hasło ZAGROŻENIE mózg wysyła sygnały alarmowe do wszystkich gruczołów produkujących hormony. Hormony z kolei produkują katecholaminy. Jednym z nich jest adrenalina. Faceci w obliczu niebezpieczeństwa najczęściej przyjmują postawę WALCZ! U Pań jest inaczej. One zazwyczaj wolałyby się dogadać z potencjalnym wrogiem. Za tą różnicę odpowiada typowo męski chromosom Y. To on sprawia, że w sytuacji stresowej u panów mamy do czynienia ze znacznie większym wyrzutem adrenaliny do krwi niż u pań. Jeśli dodamy do tego jeszcze wsparcie męskiego testosteronu, staje się jasne dlaczego faceci tak bardzo lubią walkę i ryzyko. Natura poskąpiła im estrogenów i oksytocyny – wybitnie żeńskich hamulców agresji i rywalizacji. Nie chcę powiedzieć, że kobiety całkowicie pozbawiane są motywacji do walki, a u panów nie znajdziemy żadnych ilości hormonu miłości (tak właśnie nazywany jest żeńska oksytocyna). Znajdziemy, ale proporcje są takie jakie są, w związku z czym facet to nie jest to samo co kobieta.

Wychodzenie poza

Wyrzut adrenaliny daje naszym mięśniom i mózgowi konkretnego kopa do działania. Serce wali mocniej i szybciej, rozszerzają się drogi oddechowe by do krwi docierało więcej tlenu. Poprawia się ukrwienie mięśni by mogły wydajniej pracować. Rozszerzają się źrenice dzięki czemu lepiej widzimy w ciemnościach. Uderzenie adrenaliny sprawia, że człowiek i każde inne zwierzę wspina się na wyżyny swoich możliwości. A nawet jeszcze wyżej. Gazela Granta ścigana przez Geparda potrafi przyspieszyć do 120 km na godzinę. W normalnych warunkach taka prędkość jest u niej nieosiągalna. Słyszałem kiedyś o przypadku kobiety, która sama poderwała do góry auto osobowe pod którym znalazło się jej dziecko. To jakieś półtorej tony. Jak widać kobieta też potrafi.

Człowiek lubi podejmować wyzwania i wchodzić w ryzykowne sytuacje, bo ich pokonanie wiąże się z cudowną nagrodą – z błogim stanem euforii. Tylko czy dla tego doznania warto ryzykować zawsze, niezależnie od możliwych strat? Granice ryzyka to rzecz absolutnie indywidualna. I każdy sam powinien sobie je ustalać biorąc pod uwagę kilka czynników – uczciwą ocenę swoich możliwości, naturalną potrzebę podejmowania wyzwań i kalkulację zysków i strat. W poszukiwaniu tych granic natknąłem się kiedyś na pewien wpis.

Złe ryzyko

Nie wiadomo czy ten wpis to autentyk czy internetowa fałszywka. Być może autentyk, a jego autor po czasie zmienił zdanie. Mowa o wpisie syna legendy, Macieja Kukuczki. Wpisie, który kompletnie zburzył cały bohaterski wizerunek jednego z najbardziej znanych polskich himalaistów, do jakiego był przyzwyczajony świat. Maciej Kukuczka pisał nie przebierając w słowach, że dla niego bohaterem była matka, a nie ojciec, który dla swojej egoistycznej pasji zostawił rodzinę. Jak się okazało, zostawił ją w każdym tego słowa znaczeniu. Stajemy tutaj przed dylematem: czy powinno się ryzykować, gdy narażamy nie tylko siebie? Są grzechy zerojedynkowe – ukradłeś albo nie, zabiłeś albo nie. Ale są też takie, gdzie uchwycenie momentu jego popełnienia nie jest takie proste. No bo jak ustalić, kiedy poświęcenie się swojej ryzykownej pasji stoi już w oczywistej sprzeczności z odpowiedzialnością za rodzinę? Znam sytuację, kiedy żona całkowicie zakazała mężowi realizacji jego pasji. Trudno z takim podejściem do budowania małżeństwa oczekiwać, by było szczęśliwe. Nie mam wątpliwości, że nasze pasje, w tym te ryzykowne, pochodzą od Boga. Demon ingeruje w proporcje. Czy przypadek Jerzego Kukuczki jest tym, kiedy te proporcje były nieprawidłowe? Nie wiem. Wiem natomiast, że istnieje coś takiego jak złe ryzyko. Ryzyko, w którym karty rozdaje nasz egoizm pomieszany z szaleństwem. Tutaj trzeba mądrości.

Ryzyko miłości

Kiedy papież Franciszek mówił o ryzyku wychodzenia poza, o zejściu z kanapy i założeniu butów, kiedy zachęcał do podejmowania ryzyka, którego Panem jest Jezus, z pewnością nie miał na myśli ekstremalnych wypraw górskich ani walk z dzikimi zwierzętami. Tak przynajmniej uważam. Tu chodzi o coś zupełnie innego. Chodzi o takie ryzyko, przy którym zdobycie Mount Everestu i samotne opłynięcie świata są jedynie skutkami ubocznymi. Mam na myśli ryzyko miłości. Ryzyko strącenia z piedestału życia własnego, egoistycznego JA. Czego boimy się najbardziej na świecie? Utraty prestiżu i pozycji, które z takim trudem wypracowaliśmy. Boimy się utraty czasu, który przecież jest pieniądzem. Boimy się utraty samego pieniądza, który obok seksu i władzy jest najskuteczniejszym narzędziem w rękach demona. Boimy się utraty zdrowia i fizycznej atrakcyjności, bo to też determinuje naszą pozycję w świecie. Boimy się zaatakować nasz egoizm, bo uwierzyliśmy, że taka walka nie może nam wyjść na dobre. Tymczasem do takiej walki, do takiego ryzyka zaprasza nas Jezus. Ryzyko miłości. To w gruncie rzeczy nazwa umowna. Miłość nie wiąże się z żadnym ryzykiem. Miłość to pewność. Pewność wygrania siebie. Ryzyko pojawia się tam, gdzie miłości zaczyna brakować. Ryzyko egoizmu. Tak, to poważne ryzyko.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: