6 grudnia| Artykuły

Dlaczego Ed Sheeran jest tak popularny?

Ed Sheeran jest fenomenem, a fenomenów nie da się do końca racjonalnie wytłumaczyć. Zobaczmy co jeden z najpopularniejszych obecnie artystów […]

Ed Sheeran jest fenomenem, a fenomenów nie da się do końca racjonalnie wytłumaczyć. Zobaczmy co jeden z najpopularniejszych obecnie artystów globu ma wspólnego z Elvisem Presleyem, tyskim piwem i dlaczego stać mnie na zorganizowanie jego koncertu. (sic!)

Jak Elvis

Ok, Elvis był amerykanem. Ed to brytol. Wizualnie też trzeba by się nieźle nagimnastykować, żeby dostrzec jakieś podobieństwa. 

No, może to, że obaj są biali. Punkt styczny leży w ich dziecięcych latach. Obaj zaczynali śpiewanie w kościelnym chórze. Ed już jako czterolatek. Ojciec był kustoszem artystycznym. Matka projektantką biżuterii. W jego żyła płynie chrześcijańska krew. Ekumeniczna. Dziadek był protestantem. Babcia katoliczką. Początki były dosyć standardowe jak na przyszłą gwiazdę muzyki pop. Poszedł na koncert swojego ulubionego artysty i oszalał. Dla muzyki porzucił szkołę nomen omen muzyczną. Zaczął tworzyć i koncertować. Na potęgę. Już jako nastolatek ma na koncie ponad 300 koncertów. Jako dwudziestoletni młodzieniec sprzedaje 20 milionów swoich płyt. To od singla The A Team rozpoczyna się jego właściwy atak szczytowy. Numer szturmuje listy przebojów, a nagrany na jego fali debiutancki album zatytułowany po prostu „+” kupuje ponad 1,2 miliona fanów. Potem jest już tylko lepiej.

Ordery

Jest ich sporo. Wymienię te najważniejsze. Najlepszy Artysta, Najlepszy przełomowy wykonawca, Teledysk roku brytyjskiego wykonawcy, Brytyjski Artysta roku, Najlepszy międzynarodowy Artysta, Autor piosenek roku, Międzynarodowy artysta lub zespół wzbudzający największe zainteresowanie, Najlepszy występ na żywo, Najlepsza prezentacja sceniczna, Piosenka roku, Najlepszy popowy występ solowy. Biorę oddech. Nie ważne kto i kiedy mu to wszystko przyznał. Ed Sheeran uznanym artystą jest i tyle. Jest jednym z dziesięciu najlepiej zarabiających celebrytów świata. Był moment gdy nawet Przybysz z obcej planety (Cristiano Ronaldo w sensie) inkasował mniej. Na 11 sierpnia 2018 roku zaplanowano w Warszawie jego koncert. Uwaga – sprzedaż biletów uruchomiono jakiś rok wcześniej. Wszystkie rozeszły się w godzinę (sic!) I nie mówimy o koncercie w klubie z piwem. Mówimy o artystycznym wydarzeniu roku na Stadionie Narodowym w Warszawie. To jest blisko 73 tysiące ludków. Szybko zorientowano się, że towar wyjątkowo dobrze się sprzedaje i od razu zorganizowano koncert nr 2. Dzień później. Bilety zniknęły równie szybko. Myślicie, że jak Stadion Narodowy to wielki, kilkunastoosobowy zespół z chórem i baletem? Chyba nie znacie Eda Sheerana. On w pojedynkę, ubrany w zwykły t-shirt i z gitarą akustyczną w ręku przejął na te dwa wieczory pełną kontrolę nad stadionem. Może na zorganizowanie jego koncertu nie uzbierałbym kasy. Ale spokojnie stać by mnie było na pokrycie kosztów jego koncertowych żądań. Organizatorzy Artystycznego wydarzenia roku 2018 wydali na to niecałe 300 zł.

Stop

Lepiej być nie może. Ale Ed Sheeran lubi zaskakiwać. 13 grudnia 2015 roku na FB ogłasza, że znika z sieci. Cztery lata później całkowicie wiesza swoją karierę na kołku. Na jakiś czas. Wilka zawsze będzie ciągnąć do lasu. To dobry moment, by zastanowić się na fenomenem jego popularności. Pierwsza sprawa jest taka – fenomenem zostaje się trochę przez przypadek. To suma wielu czynników. To te nieokiełznane, społeczno-kulturowe fale, które niosą gdzie chcą. Czasem na szczyt. Czasem na dno. Ed Sheeran bez wątpienia znalazł się na takiej fali. Nie odmawiam mu wielkiego talentu, broń cię Panie Boże. Chcę tylko powiedzieć, że utalentowani ludzie to wbrew pozorom bardzo powszechne zjawisko. Bóg talentami obdarza hojnie. Tylko akurat tak się złożyło, że Ed był najbliżej takiej wznoszącej fali i akurat jego porwała. Z jakiegoś tam marketingowego punktu widzenia nie ma on wszystkich niezbędnych cech, by stać się ultra-gwiazdą. Ale to tylko jakiś tam punkt widzenia. Rudy, sympatyczny nie-urodziwiec (zastanawiałem się długo jakiego użyć słowa by nikt się nie obraził i by było po prawdzie), w wymiętym t-shircie, jeansach i gitarą akustyczną w ręku. Taki chłopak z sąsiedztwa. Zwykły koleś. To może być tajemnica jego sukcesu. Ed Sheeran stał się globalną odtrutką na wszechobecnych w popkulturze supermenów i wonder woman. Alternatywą wobec sztywnych i ustylizowanych przez sztaby specjalistów od mas figur woskowych. Ożywcza dawka naturalności i czystego, niczym nie dopalonego talentu. Tak, może tak być. Ludzie po prostu byli już z lekka zmuleni tym nadęciem show businessu. I potrzebowali kogoś takiego jak Ed Sheeran. I dostali. I oszaleli.

Ed vs Beatles

Ed Sheeran to chyba jedyna osoba w historii, która w pięciu filmach zagrała …samą siebie! Jednym z nich jest kinowy hit (podobno) Yesterday. Kiedy usłyszałem o koncepcji filmu, pomyślałem sobie – genialne, muszę to zobaczyć! W dużym skrócie – film pokazuje świat, który nie zna muzyki Beatlesów (trudno to sobie wyobrazić). Jedynie główny jego bohater (i nie jest nim Ed Sheeran) jakimś cudem zna hity czwórki z Liverpoolu. I chcąc wykorzystać ten potencjał próbuje zrobić karierę. Rozczarowałem się filmem okrutnie. Świat, który pokazuje, a który nie zna muzyki Beatlesów jest dokładnie taki sam jak ten za naszymi oknami. A przecież Beatlesi to nie tylko kilka ładnych melodii. To katalizator rewolucji społeczno-kulturowej. Film tej prawdy nie pokazuje w ogóle. Mniejsza z tym. Obraz Danny Boyla zawiera jedną ważną i genialną scenę. Scenę, w której dochodzi do konfrontacji Eda Sheerana z Beatlesami. To muzyczny pojedynek. Na lepszą piosenkę. Ed Sheeran grany przez Eda Sheerana wchodzi do ringu ze swoim hitem Penguins. Potem na scenę wchodzi grany przez Himesha Patela Jack Malik. I uderza Beatlesowym The Long and Winding Road. I choć jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia, Malik nokautuje Eda. To tylko film. Ale mówi coś, czego byłem świadomy od dawna. Najsłabszym punktem Eda Sheerana są piosenki. Są kompozycje. To oczywiście moje subiektywne zdanie. Innego tutaj nie znajdziecie. I przepraszam, jeśli kogoś bulwersuje to co piszę. Wychowałem się na piosenkach Beatlesów. Na ich bogactwie melodyczno-harmonicznym. Na ich nieprzewidywalności i zaskakujących rozwiązaniach. Choć naturalnych, pięknych i nie przekombinowanych na siłę. To geniusz Beatlesów. Po takiej szkole trudno zachwycić się przewidywalnymi i wyeksploatowanymi do bólu pomysłami Eda. On genialnie śpiewa, genialnie funkcjonuje na scenie. Ma artystyczną charyzmę z najwyższej półki. Jest naturalny. Jest gwiazdą. Ale jeśli można się do czegoś przyczepić, to przyczepiam się właśnie do tego. Do jego komponowania.

Na koniec

To, że nie jestem fanem jego kompozycji nie ma tu nic do rzeczy. To artysta spełniony totalnie. Pisałem na początku, że w jego żyłach płynie chrześcijańska krew. Może to sugestia, ale w jego oczach odnajduję coś dobrego. Mam wrażenie, że to koleś który mimo oszałamiającego sukcesu wciąż jest normalny. Nie jest fanem smartfonów i dystansuje się od nich jak może. I przekonuje, że życie bez mediów społecznościowych jest lepsze. A na teledysku do Castle on the Hill zalewa się Tyskim piwem jak gdyby nigdy nic. Bez obciachu. Powiedział między innymi coś takiego: Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli tak nie jest, oznacza to, że to jeszcze nie koniec. Babcia była by dumna.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: