Wyprawa rowerowa – w trasie. Co oprócz samej jazdy?
Wyprawa rowerowa to nieco inny styl życia od tego, który prowadzimy na co dzień. Właściwie słowo „nieco” jest dużym eufemizmem. Wprawdzie możemy powiedzieć z przymrużeniem oka, że wyprawa to siedzący tryb życia. Od naszego codziennego, przedkomputerowego siedzenia różni się on jednak nie tylko wygodą siedziska, ale przede wszystkim wysiłkiem, czyli ilością spalonych kalorii.
JEMY I PIJEMY
Jeśli założymy, że człowiek w ciągu normalnego, w miarę aktywnego dnia spala około 2000 kalorii, to możemy śmiało powiedzieć, że podczas wyprawy jednego dnia spali ich około 5000. A ponieważ następnego dnia znów spali tyle samo i podobnie w kolejne dni, niezwykle ważną zasadą jest stałe uzupełnianie wartości odżywczych w organizmie. Innymi słowy – jemy i pijemy, ile chcemy – i ile nie chcemy. Inniejszymi słowy – radość. Ale czy aby na pewno?
Woda
Powyższe zdanie to nie pomyłka. Powinniśmy jeść i (szczególnie) pić ile nie chcemy. Organizm w podróży będzie się czasem gubił i wysyłał nam sprzeczne sygnały. Przede wszystkim będzie się starał pokazywać, że wszystko jest OK, że możemy jechać dalej i się niczym nie przejmować, podczas gdy tak naprawdę będzie mu brakowało paliwa. I być może niektórzy się dziwią: „no jasne, z jedzeniem może tak być, ale wodę przecież się zawsze chce pić!”. No więc nie zawsze. W upalne dni przychodzi nam to łatwiej, ale w chłodniejsze dni zimna woda w bidonie wydaje się kiepską opcją dla zziębniętego organizmu. A wtedy właśnie pić trzeba.
To zresztą działa w obie strony. W letnie, upalne dni, po kilku godzinach jazdy w słońcu, woda w naszych bidonach będzie co najmniej letnia i przyjemność jej picia również będzie średnia. A pić trzeba i tak. Oczywiście jeśli jesteśmy w kraju, w którym nie ma przeciwwskazań do czerpania wody z publicznych źródeł, możemy zawsze sobie uzupełniać zimną. Miejmy jednak baczenie na dwie rzeczy: pierwsza, prozaiczna, ale ważna – uważajmy, żeby się nie nabawić problemów z gardłem. Druga – trzeba brać pod uwagę, że im dalej od naszego kraju jesteśmy, tym bardziej zmienia się flora bakteryjna wody. Nawet jeśli tubylec mówi nam, że woda jest pitna, trzeba pamiętać, że jest to wodna pitna dla niego. On jest przyzwyczajony do miejscowej flory bakteryjnej, my w pakiecie z orzeźwieniem możemy dostać zatrucie pokarmowe.
Jeśli nie jesteśmy pewni miejscowej wody, dla bezpieczeństwa lepiej będzie kupić butelkowaną i przelewać ją do bidonów. Butelki PET są przeznaczone do jednorazowego użytku, a używane wielokrotnie mogą nam zaszkodzić. Wyjeżdżając zaś w tereny zupełnie dzikie, powinniśmy zaopatrzyć się w tabletki lub filtry do uzdatniania wody.
Doświadczeni rowerzyści podkreślają, że sama woda może nas wypłukać z soli mineralnych, i wskazują na potrzebę wzbogacania jej właściwie czymkolwiek. Co by nie powiedzieć, organizm średnio radzi sobie z wchłanianiem wody w czystej postaci. Dlatego można mieć ze sobą tubki elektrolitów, witaminy C, magnezu czy wapnia i dodawać je do wody na przemian. Można również po prostu wrzucić do wody owoce, dolać soku, dosypać nieco soli czy po prostu oprócz wody czasami sączyć smakowy napój, dzięki czemu nie wypłuczemy naszych organizmów z potrzebnych składników odżywczych.
Jedzenie
Czasami się nam wydaje, że jesteśmy twardzielami i przejedziemy cały dzień bez jedzenia, dopiero na koniec nagradzając się za pokonane kilometry posiłkiem. I to nawet nie ciepłym posiłkiem. Problem w tym, że tak dajemy radę 2, 3 dni, a potem każdego ranka dziwimy się, że nie chce się nam ani wstawać, ani tym bardziej wsiadać na rower.
Aby temu zapobiec, w trasie powinniśmy nie tylko dużo pić, ale i jeść. I to dużo i często! Bez tego nie pojedziemy. Tak naprawdę pragnienie i głód są oznaką, że już nadszarpnęliśmy nieco organizm. Jeśli będziemy więc stale dostarczać sobie węglowodanów, nie zacznie się nam w organizmie wydzielać kortyzol, a tym samym będziemy mieli więcej energii do dalszej jazdy (i wstawania rano). Jest to bardzo dobra wiadomość dla słodkich ząbków – w trasie jesz, co popadnie, a słodycze są nawet wskazane1.
Powinniśmy także wbić sobie do głowy, żeby każdego dnia zjeść przynajmniej jeden ciepły posiłek. Wieczorem, po dniu w trasie, warto spożyć coś „konkretnego”, co będzie długo się trawić i nawet rano da nam sił. W domu, gdy spędzamy czas przed TV, ciężki wieczorny posiłek mocno odbije się na naszym samopoczuciu. Kiedy jesteśmy w ciągłym ruchu, wieczorne obżarcie da nam poranną rezerwę, dzięki której mimo wczesnej pory i wczorajszego zmęczenia ruszymy z kopyta.
Dla jednych jest to szansa na poznanie lokalnej kuchni za pośrednictwem miejscowych barów i restauracji, inni zrobią użytek ze swoich palników i sami będą sobie pichcić.
I nie trzeba tu wytrawnego szefa kuchni. Warto mieć podstawowe przyprawy – sól, cukier i pieprz. Jakiejkolwiek potrawy byśmy sobie nie ugotowali, niemal wszystko można nimi uratować. Jeśli chodzi o menu, najpopularniejszą bazą dla rowerzystów są różnego rodzaju makarony. Do nich rowerzyści potrafią dodać prawie wszystko. Żeby zrozumieć, jak partyzancka potrafi być kuchnia rowerzystów, najlepiej oddajmy im głos:
U nas spożywanie posiłków na wyprawie wygląda następująco: śniadanie jest zazwyczaj szybkie, żeby zdążyć złożyć cały dobytek. Rano, jak to rano – nie ma się ochoty jeść, a trzeba, żeby mieć trochę energii. Najczęściej przed namiotami królują płatki muesli z mlekiem i bananem. Ja polecam budyń z muesli. Inni jedzą też słodką bułkę z jogurtem pitnym. Nielubiący słodkości jedzą najczęściej kanapki – chleb, serek do smarowania, no i salami, bo można długo wozić je w sakwie. Niektórzy nie jedzą śniadań, ale osobiście nie polecam!
Jeżeli chodzi o obiad, to króluje makaron, najczęściej bolognese – mięso mielone, trochę przypraw i słoik sosu albo pomidorowy fix, do którego potrzeba tylko odrobinę wody. Z makaronem jest wiele opcji – często robimy też z boczkiem i śmietaną i mamy carbonarę. Polecam też tagliatelle, np. z nadzieniem mięsnym – gotują się szybko i są bardzo sycące. Wersja „makarony dla ubogich”, ale naprawdę bardzo dobra, to makaron z majonezem i ketchupem. Wielu osobom to smakuje! Ostatnio ugotowaliśmy także gnocchi i dodaliśmy słoik sosu słodko-kwaśnego.
Żeby nie jeść samego makaronu, oczywiście dobrze jest dodać też mięso. Fajną opcją są nuggetsy albo jakieś gotowe mięso w opakowaniu, które wystarczy tylko podgrzać. Ostatnio zrobiliśmy żurek – dobra rzecz, kiedy nie masz już sił na suche jedzenie, tylko na dobrą „domową” zupę.
Inne pomysły na obiad:
- makaron z pesto i parówkami, kiedy nie masz pieniędzy na mięso,
- ryż na podobnych zasadach jak makaron – z sosem i mięsem mielonym lub tuńczykiem,
- ryż z nutellą,
- tortilla z nuggetsami i warzywami.
Jeżeli chodzi o kolację, to najlepiej zrobić ją na wypasie. Jest trochę czasu po całym dniu jazdy, a wiadomo – dobra kolacja, najlepiej z mięsem, to energia na kolejny dzień. U wyprawowiczów królowała jajecznica z mięsem (najczęściej kiełbasą lub salami). My często robiliśmy hot dogi. Bułka paluch, ugotowana parówka, dużo warzyw, majonez, ketchup czy musztarda – i naprawdę można fajnie się najeść.
Podjadanie
Dobrze byłoby, żebyśmy sobie ustawili stałe interwały jedzenia i picia w trasie, których będziemy się trzymać. Dzięki temu niezależnie od tego, czy nam się chce, czy nie, nasz organizm będzie miał zawsze paliwo w baku. Nie oznacza to jednak, że mamy co 20 minut zatrzymywać się na golonko z piwem. Ustalmy sobie czas śniadania, obiadu i kolacji, ale w międzyczasie regularnie pijmy wodę i podjadajmy sobie rzeczy, które przewozimy w tylnych kieszonkach koszulek rowerowych czy w sakwie przedniej.
Dedykowane dla rowerzystów kieszonki w koszulkach rowerowych pozwalają im na chomikowanie i podjadanie w trasie wielu rzeczy – cukierków, orzeszków, wafelków, czekoladek, batoników, suszonych owoców, ciasteczek owsianych i czegokolwiek, co tylko naładowane jest energią. Czy myślicie, że upał zniechęca rowerzystów do przewożenia w kieszeniach batoników czekoladowych? Skąd! Z uśmiechem mówią, że lubią pić batoniki, nazywając je czekotubkami. Dużym powodzeniem cieszą się również banany, a by uzupełnić magnez, rowerzyści często sięgają po gorzką czekoladę.
O ile w domu możemy za to być rugani, tak na wyprawie mamy drogę wolną – możemy sobie podjadać. Jeśli jednak zauważymy, że po zjedzeniu na rowerze nas muli, dobrze było rozważyć zmianę produktu lub dodanie do naszej „diety” większej ilości wody. Może się też zdarzyć, że jedzenie wcale nas nie ratuje, tylko męczy – wtedy nie wpychajmy w siebie nic na siłę, tylko raczej odpocznijmy.
Zapasy
Różne przegryzki wozimy najczęściej pod ręką, bo tak jest najłatwiej. A co z zapasami? Na wyprawie nie powinniśmy robić wielkich zapasów, bo ani nie mamy na to miejsca, ani nie potrzeba nam dodatkowego ciężaru, a wszystko, czego potrzebujemy, znajdziemy niedrogo w najbliższym sklepie. Wystarczy nam żelazny zapas na wypadek, gdyby sklepy były zamknięte.
Jeśli jednak coś już przewozimy, warto brać rzeczy, które wytrzymają podróż – suche lub puszki. Czasami zdarza się, że mamy ochotę na jogurt, nutellę czy inne wino. W takim przypadku zaprzyjaźnijmy się z dodatkowymi workami. Jogurt wystrzeli szybciej niż myślimy, wino z chęcią zaleje nam dokumenty, a o kilogramowej nutelli wylanej w sakwie pewien rowerzysta NINIWA Team nadal nie chce rozmawiać.
Korba przestaje kręcić
Zachęcamy do częstego jedzenia i picia nie bez przyczyny. Zwłaszcza gdy rozpoczyna się jazdę, regularne odżywianie jest szalenie istotne. Czasami na trasie jest tak, jakby ktoś nagle człowiekowi wypiął wtyczkę. Wtedy zaczyna się trząść, nogi odmawiają dalszego pedałowania, a mimo ogromnego wysiłku prędkość na liczniku spada. Jeśli Wam się to wydarzy – szybko zjedzcie i napijcie się czegoś, a zrozumiecie, o co chodziło w tym rozdziale. Musimy się wspomagać, bo zastrzyk energii nie przyjdzie znikąd. Nawet jeśli wydaje się nam, że mamy lepszy dzień i jesteśmy w stanie więcej ukręcić – nigdy nie dajmy się zwieść. To szybko może okazać się złudzeniem i sił może nam wkrótce braknąć. Rowerzysta wyprawowy to nie samochód studenta – długo na rezerwie nie pojeździ.
MYJEMY SIĘ
Nawet jeśli jadąc na wyprawę, wreszcie czujemy się jak dzieci, czując wolność od częstego mycia się, przychodzi taki moment, że nasza woń nie pozwala nam swobodnie kontynuować jazdy. Dla dobra nas samych i podróżujących z nami towarzyszy należy jasno powiedzieć – o higienę podczas wyprawy trzeba dbać!
Z całą pewnością rowerzystom znacznie lepiej jest porządnie umyć się wieczorem niż rano. Każdego dnia będziemy mocno spoceni i warto zadbać o to, żeby przed położeniem się spać przynajmniej zmyć z siebie pot. Nocleg w śpiworze, który przykleja się do naszych ciał, nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Jeśli nocujemy w hotelach, pokojach gościnnych czy campingach – z kąpielą nie będzie większych problemów. Jeśli jednak podróżujemy na dziko – porządne umycie się może wymagać od nas jednak nieco inwencji. Jak znaleźć zatem alternatywne sposoby umycia się?
Gdzie się umyć?
Możemy skorzystać z tego, co daje nam natura – poszukać zbiorników wodnych i wykąpać się w rzece lub w jeziorze. Tu jednak musimy zwrócić uwagę, czy woda, do której planujemy wskoczyć, nadaje się do kąpieli. Łącząc przyjemne z pożytecznym – możemy w trakcie jazdy zrobić przerwę popołudniową przy jeziorze – pozwoli nam to zmyć z siebie sól i swobodnie kontynuować jazdę do wieczora. Niektórzy korzystają nawet z ulewnego deszczu, jednak i tu trzeba uważać – czasami Ktoś u góry zakręci kurek właśnie wtedy, kiedy się cali namydlimy.
Jeśli nie ufamy naturalnym źródłom wody, możemy także poszukać miejsc z dostępem do wody – łazienek na stacjach benzynowych, restauracji typu McDonald’s czy, co bardziej ryzykowne, fontann. Choć teoretycznie trochę nas to może odstraszać – szybko się przekonamy, że podczas wypraw niektóre zahamowania znikają. Są i tacy, którzy tańczą dookoła zraszaczy trawników czy upraw polnych. Tu jednak pamiętajmy o tym, że wielu rolników do zraszaczy często dodaje wszelkiego rodzaju chemikalia.
Inne opcje pojawiają się, jeśli korzystamy z gościny gospodarza, który pozwolił nam rozbić namiot na swoim polu. Jeśli nie jeździmy w dużej grupie, może się zdarzyć, że gospodarz zaprosi nas pod swój dach i pozwoli skorzystać z łazienki, a jeśli podróżujemy po krajach byłego Związku Radzieckiego, to i rozpali dla nas banię2. Doświadczeni rowerzyści przekonują, żeby z gospodarzami rozmawiać jak najwięcej. Zwłaszcza na Wschodzie ludzie są bardzo otwarci i zwykła prośba o zimną wodę z węża ogrodowego może zakończyć się dwudniową imprezą. Wspominając swoją podróż przez Rosję, jeden z rowerzystów mówił:
Prosiliśmy o zimną wodę, a skończyło się na tym, że gospodarze rozpalali nam banię, pozwalali nam się wykąpać w ich domach, później robili nam kolację i jeszcze imprezowaliśmy. I tak było codziennie prawie. Czasami trzeba było uciekać…
Nie łudźmy się jednak – nie wszędzie tak będzie. Zapamiętajmy też, że nie jest też w dobrym tonie oczekiwać niczego od gospodarza. Jeśli pozwoli nam się rozbić na jego terenie i użyczy nam węża ogrodowego – jest to wystarczająca dobroć i za nią powinniśmy być mu bardzo wdzięczni.
Po całym dniu jazdy zimna woda mocno orzeźwia i po takiej kąpieli się bardzo dobrze śpi, dlatego wielu doświadczonych rowerzystów pokochało kąpiel w zimnej wodzie ze szlauchu. Przykładowo kiedy rowerzyści NINIWA Team wracali znad Morza Czarnego, polska gospodyni udostępniła całej grupie wszystkie łazienki w jej domu. Teamowicze podziękowali i czym prędzej poszli… poszukać węża ogrodowego.
Jeśli jednak nocujemy na dziko i nie mamy dostępu ani do łazienki, ani do węży ogrodowych – to jest czas na naszą inwencję twórczą. Bierzemy gąbkę, mydło, butelkę z wodą i wycinamy w nakrętce kilka dziur – voilà! Prysznic gotowy! MacGyver z wrażenia zbiera szczękę z podłogi.
A co, jeżeli nie mamy wody w zasięgu ręki?
Wtedy z pomocą przychodzi to, od czego rowerzyści NINIWA Team rozpoczynają pakowanie na wyprawę – chusteczki nawilżane. I rzeczywiście, gdy nie ma wody w pobliżu, opakowanie wilgotnych chusteczek będzie dla nas wybawieniem. O ich zaletach i zastosowaniach rowerzyści potrafią opowiadać długo.
Jeśli zatrzymamy się pośrodku niczego, bez szans na znalezienie źródła wody, to właśnie chusteczki nawilżane zapewnią nam pewną namiastkę kąpieli. Być może nie będzie to szczyt komfortu, ale „umycie się” takimi chusteczkami daje poczucie odświeżenia i można nimi (a właściwie trzeba) przetrzeć newralgiczne miejsca.
Niektórzy za nimi nie przepadają, zwłaszcza jeśli nie odpowiada im ich zapach lub czują się od nich lepiący. Niezależnie od tego wszyscy doceniają ich uniwersalność – mogą posłużyć nie tylko do mycia ciała, ale także naczyń, a nawet i roweru, warto więc zabrać ze sobą dużą pakę chusteczek nawilżanych – z całą pewnością bardzo się nam przydadzą.
Niektórzy za to nie biorą ze sobą zwykłych chusteczek higienicznych. Twierdzą, że rolka papieru toaletowego powinna nam w zupełności wystarczyć przez cały wyjazd, chyba że ktoś się wstydzi wywijać „chorągwią pokoju”, kiedy tylko kichnie. By oszczędzić nieco miejsca, warto z rolki wyciągnąć tekturowy walec, a rolkę schować do worka – by nie zamokła.
Ręczniki
Jeśli chodzi o ręczniki, to powtórzymy coś, co powraca do nas jak mantra w całym poradniku – „jest to kwestia indywidualna”. Najczęściej, ze względu na oszczędność miejsca i wygodę, rowerzyści wybierają turystyczne ręczniki z mikrofibry. Choć nie jest to opcja najbardziej komfortowa, rowerzystów przekonuje szybkość schnięcia i mała ilość miejsca, jaką zajmuje taki ręcznik.
Oczywiście nikt nie zakaże nam wzięcia ze sobą swojego ulubionego ręcznika z olimpiady w Barcelonie. W końcu lepiej chłonie, no i jest z olimpiady w Barcelonie. Jednak po trzech dniach, zwłaszcza jeśli go nie wysuszymy wystarczająco, obwieści on całemu światu swoje istnienie wysoce wątpliwym zapachem. Ręcznik szybkoschnący, który lekko trąca, znacznie łatwiej jest wyprać i wysuszyć.
A skoro przy tym jesteśmy, czy wiecie, jak najszybciej wysuszyć ręcznik podczas jazdy? Oczywiście przytroczyć go do sakw ekspanderami i wystawić na wiatr i/lub słońce. Jeśli jednak pada deszcz, no cóż… Do następnego postoju pod wiatą mamy przechlapane.
Na półkach sklepowych wiele jest różnego rodzaju i różnej wielkości ręczników szybkoschnących. Jeżeli jednak ktoś z nas jest maniakiem oszczędzania i potrzebuje wersji niskobudżetowej – rowerzyści zachęcają do zakupu ścierki z mikrofibry typu „Jan Niezbędny”, które mają niemalże takie same właściwości co ręcznik. Jeśli komuś uda się wyprzeć z głowy, że wyciera się ścierką, a nie ręcznikiem – nie zawiedzie się, a w nagrodę jeszcze oszczędzi nieco miejsca w sakwie.
Mydło
Jeśli stworzylibyśmy konkurs na najbardziej indywidualną kwestię na wyprawie rowerowej, to miejsce na podium będzie z całą pewnością miał dobór mydła. Niektórzy jeżdżą z mydłem tradycyjnym (w kostce), twierdząc, że nic tak dobrze nie myje, inni zaś wolą brać żele pod prysznic. Są tacy, którzy biorą szare mydło, bo jest naturalne i można się nim legalnie mydlić w jeziorach i rzekach, a są i tacy, dla których mydło jest najmniejszym (jeśli w ogóle) zmartwieniem. Chciałoby się dać tu jakąś ogólną poradę, ale nie ma to sensu – bierzmy, co chcemy, jeśli tylko mieści się do sakwy.
Miniaturyzacja
A co, jeśli się nie mieści? Spokojnie, nic nowego. Wyprawowicze stale kombinują, jak zminimalizować przybory do mycia. Ścierki zamiast ręczników to tylko początek. W sklepach kosmetycznych i turystycznych znajdziemy miniżele, miniszampony, minimydła i miniprzybory. Wielu zamiast pasty do zębów zabiera ze sobą koncentrat Ajona. Na szczoteczkę wystarczy wtedy wycisnąć bardzo mało pasty, dlatego tubka 25 ml wystarcza na 150 użyć, a dla nas będzie dobra nawet maleńka tubka 6 ml, która wystarcza na 36 użyć.
Jeśli mamy obsesję na punkcie ilości miejsca w sakwie – koncentrat umieszczamy na szczoteczce z obciętą rączką. W wersji hard golimy się także samą żyletką bez rączki (choć po co się golić na wyprawie?), a wszystko pakujemy do maluśkiego piórniczka.
Skoro wiemy już niemal wszystko o myciu się w trasie, odpowiedzmy sobie na jedno trudne pytanie: ale po co się myć? Teraz być może się śmiejesz, ale miejmy na uwadze, że mycie się podczas wyprawy nie należy do częstych czynności. Niektórzy jadący w ciepłe kraje do snu nie używają nawet śpiworów i wtedy lenistwo bierze górę nad higieną. Ale nawet jeśli stronimy od szuru-buru, to powinniśmy sobie wbić do głowy jedną fundamentalną kwestię: w takich warunkach, w jakich pojedziemy, bardzo ważne będzie to, żeby się na tyle wyczyścić, by się nie poobcierać. Dlatego części ciała narażone na tarcie (czytaj: tyłek) trzeba codziennie umyć lub wytrzeć, żeby nie było tam potu, który mocno podrażnia.
Miejmy na uwadze, że jeśli z lenistwa odparzymy tyłek, sami do siebie będziemy mieć żal. Dbajmy więc o higienę tak ważnych miejsc naszego ciała. Nikt nie umrze, jeśli nie będziesz myć zębów (nikt Cię też nie będzie lubił), ale tyłka nie odpuszczaj, bo problem z nim oznacza koniec jazdy.
PIERZEMY
Wiemy już, że niezależnie od tego, czy wybieramy się na tydzień, trzy tygodnie czy miesiąc, powinniśmy spakować ze sobą taką samą ilość ubrań. Przychodzi jednak moment, że na wyprawie czyste ciuchy się kończą i ich wątpliwej jakości zapach może zacząć przeszkadzać nie tylko naszym współwyprawowiczom, ale i nam samym. Wtedy to zaczynamy rozglądać się jak najszybciej za możliwością wyprania naszych rzeczy.
Jak sobie poradzić z praniem na wyprawie?
Otóż mamy kilka możliwości. Najpopularniejszym sposobem wśród rowerzystów NINIWA Team jest użycie wspomnianych wcześniej sakw Crosso Dry. Ze względu na właściwość nieprzepuszczania wody, sakwy te idealnie mogą nam posłużyć jako bardzo wygodne pralki. Wyciągamy ich zawartość, wlewamy wodę, dodajemy detergent, a następnie wrzucamy brudne ubrania i pierzemy je ręcznie.
Najlepszy efekt uzyskamy, jeśli mamy przed sobą dzień wolny od jazdy. Wtedy w sakwie możemy zostawić ubrania w wodzie na noc do odmoknięcia. To niezawodna metoda, którą stosowały już nasze babcie.
Po skończeniu prania sakwę łatwo jest osuszyć za pomocą chusteczek lub wystawiając ją na słońce. Dodatkowym atutem jest później ładnie pachnąca sakwa.
Jeśli jednak nie mamy sakw Crosso Dry, jest oczywiście kilka innych możliwości. W przypadku płatnych noclegów najczęściej mamy do czynienia z ośrodkami wyposażonymi w pralki lub w specjalne pralnie, w których wygodnie można wyprać ręcznie swoje rzeczy. W innych przypadkach można skorzystać z tego, co mamy pod ręką. W końcu zawsze na trasie znajdzie się jakaś cywilizacja, a wraz z nią np. umywalki na stacjach benzynowych. Za niewielkie pieniądze w sklepach turystyczno-sportowych można kupić również specjalne składane miski do prania.
Czym prać?
Jeśli chodzi o detergent, to największą popularnością cieszy się proszek. Oczywiście, że do naszego szybkiego prania możemy użyć równie dobrze mydła, szamponu czy żelu pod prysznic. Jednak jeśliby nas fantazja poniosła i chcielibyśmy przewozić płyn do prania czy inne kapsułki – trzeba sobie wyobrazić, co robi z rzeczami w sakwie rozlany gęsty płyn. Jeśli zatem bierzemy dodatkowy płyn, pamiętajmy o zapakowaniu go w worek. Rozsypany w sakwie proszek do prania nie jest aż tak uciążliwy, dopóki do sakwy nie dostanie się woda. Jednak by się uchronić przed wytrzepywaniem proszku z ubrań, warto pomyśleć o zapakowaniu go w tubkę po tabletkach musujących.
Na wakacjach człowiek ma prawo nie pachnieć
Myśląc o praniu, powinniśmy jednak sobie zdawać sprawę z tego, że raczej nie uda nam się dobrze wyczyścić rzeczy – tak naprawdę chodzi o to, żeby przestały swoim zapachem przypominać o trudach każdego pokonanego na rowerze kilometra i by ludzie jadący za nami mogli wreszcie ściągnąć klamerki z nosów.
Oczywiście na wyprawie nie musimy być pedantami, człowiek w końcu jest na wakacjach i jeśli jemu samemu to nie przeszkadza, to ma pełne prawo trochę śmierdzieć. Nie zastanawiaj się, który dzień jedziesz w tej samej bluzie. Jeśli ludzie nie omijają Cię szerokim łukiem i nie tracisz przytomności, wąchając ją, wszystko jest OK.
NOCUJEMY
Cytując mistrza – „Na każdej wyprawie jest taka sytuacja, że ktoś musi odpocząć”. I dobrze byłoby, żeby tego odpoczynku nie planował na ostatnią chwilę. Kiedy już zapadnie ciemność, o nocleg jest znacznie trudniej – tego darmowego możemy nie dostać, bo ludzie boją się zaufać komuś po zmroku, a ten płatny może okazać się trudny do znalezienia u gospodarzy, którzy już swój dzienny obrót zamknęli.
Wieczorem na wyprawie będziemy bardzo zmęczeni i brak pewnego miejsca do noclegu spowoduje u nas ogromny stres, który naturalnie przełoży się na złą atmosferę w grupie. Oczywiście im większa grupa, tym bezpieczniej będziemy się czuć, szukając po ciemku miejsca do spania na dziko, jednak ani rozbijanie się, ani poszukiwanie noclegu w tych warunkach nie należą do przyjemności wyprawowych. Jeśli zatem jeździmy latem, najlepiej znaleźć miejsce do spania przed zmrokiem.
W zależności od tego, o której zakończymy nasz zakładany dzienny dystans, im szybciej znajdziemy nocleg, tym więcej otwiera się przed nami możliwości. Czasami warto najwięcej kilometrów pokonać z rana, by popołudniu mieć już miejsce noclegowe, móc zrobić pranie, pozwiedzać pieszo okolicę czy skosztować specjałów okolicznych kuchni i piwnic. Skoro już wiemy, kiedy, spróbujmy dowiedzieć się, gdzie znaleźć nocleg.
Na dziko
Wielu rowerzystów kroczy śladem ekipy NINIWA Team, która postanowiła sobie, że nie będzie płacić za noclegi, i rozbija się na dziko lub tam, gdzie ludzie zaproszą.
Noclegi na dziko to wielka frajda dla tych, którzy na wyprawie szukają przygody. Możliwości jest wiele. Staramy się znaleźć odpowiednie miejsce, z którego nie zostaniemy wykurzeni i które umożliwi nam bezpiecznie przespać noc. Kto nas może wykurzyć? Przykładowo oczywiście przedstawiciele miejscowych władz, mniej oczywiście – mrówki, na których kopcu rozłożyliśmy nocą nasz namiot (kolejny powód, by nie rozbijać się po ciemku). I o ile wykurzenie przez mrówki jest kłopotliwe, nie będziemy nawet próbowali tego porównywać z wykurzeniem nas z danego miejsca przez inne, nieco większe zwierzęta. One może i nas nie skrzywdzą, ale szukając jedzenia, mogą zniszczyć nasze rzeczy. Dlatego dobrze, żeby miejsce na nocleg było ustronne, ale też nie znajdowało się w szczerej głuszy.
To przespanie nocy także wcale nie jest oczywiste – leżąc w namiocie, będziemy słyszeli dźwięki, które, choć przeróżne, będą miały jeden wspólny mianownik – zawsze będzie nam się wydawało, że zabrzmiały tuż przy naszym namiocie. Nie będzie miało znaczenia, czy to gryzonie, gałęzie, ptaszki, przechodzący ludzie czy krowy na pastwiskach. Jeśli nie jesteśmy przyzwyczajeni do spania na dziko – pierwsze noce solidnie nas przetestują.
Zanim wyjedziemy do danego kraju lub kiedy już w nim jesteśmy, warto rozeznać się, w jakich miejscach można lub nie wolno rozbijać namiotów. Zaoszczędzi nam to problemów z prawem i ułatwi poszukiwania miejsc noclegowych. Jeśli jednak rozbiliśmy się (chcąc nie chcąc) nielegalnie na polanie przy lesie czy na placu zabaw we wsi, postarajmy się zwinąć stamtąd bez śladu bladym świtem3.
U gospodarza
Nie wszystkim przypadnie do gustu nocowanie na dziko i nie ma się co dziwić. Jeśli jednak chcielibyśmy nasze koszty ograniczyć do minimum, a jednak zapewnić sobie jakieś bezpieczeństwo, doskonałym sposobem jest porozmawianie z miejscowym gospodarzem i poproszenie o wpuszczenie na jego teren, za którego płotem będziemy mogli rozbić swój namiot.
Kiedy już wyruszymy na wyprawę, szybko przekonamy się, jak wielkim zaufaniem darzeni są rowerzyści wyprawowi. Nawet jeśli pierwsza zapytana osoba nie pozwoli nam rozbić się u siebie, nie powinniśmy się zrażać, tylko pytać dalej, a na pewno szybko znajdziemy kogoś, kto nas przyjmie. Mało tego, wielu gospodarzy zaproponuje nam skorzystanie ze swojego garażu czy stodoły, a może się zdarzyć, że wyjdzie do nas z zaproszeniem na jedzenie, propozycją zrobienia prania, a nawet weźmie nas do siebie do domu na noc (o ile nie podróżujemy całym batalionem).
Życzliwość ludzi na świecie jest wbrew pozorom ogromna. Choć na zachodzie Europy możemy się spotkać z największym dystansem ze strony gospodarzy, kraje bloku postsowieckiego i bliskowschodniego to oaza gościnności i otwartości. Musimy jednak pamiętać, że jako rowerzyści absolutnie nie możemy jej oczekiwać. Zdarzają się rowerzyści, którzy „wyczekują”. Jadą do gospodarza i proszą o możliwość rozbicia się w ogrodzie, a gdy przez kwadrans gospodarz nie zaprasza ich do siebie – znikają bez słowa. Takie zachowanie jest absolutnie naganne. Nie powinniśmy żerować na ludzkiej życzliwości. Powinniśmy mieć szacunek dla kogoś, kto nam ufa na tyle, by nas wpuścić na swoją posesję, i nie oczekiwać od niego niczego więcej.
Nie będzie natomiast zbytnią nachalnością poproszenie gospodarza o udostępnienie wody – czy to wrzątku, czy węża ogrodowego, pod którym będziemy mogli się umyć.
Im mniej się oczekuje, tym większa jest szansa, że się to dostanie. Najpierw trzeba zapytać o miejsce na namiot w ogródku. Jeśli się zgodzi, to można spróbować pytać dalej, ale nie pyta się o wszystko naraz. Najpierw nocleg, potem może wąż z wodą, może toaleta. Pamiętajmy, że za dużo wymagań to już jest jednak nachalność.
Organizacje
Niektóre państwa wychodzą z pomocą dla rowerzystów. Portugalscy strażacy o wspaniałej nazwie bombeiros umożliwiają turystom spanie w ich remizach. Niektóre schroniska na drodze św. Jakuba oferują nocleg za „co łaska”, a we Włoszech, jeśli nie mamy pieniędzy na nocleg, możemy pójść do policjantów o równie obrazowej nazwie carabinieri i poprosić o wskazanie miejsca, w którym będziemy mogli rozbić namiot. Jeśli nie sprawdziliśmy wcześniej, jakie możliwości oferuje nam dany kraj, znajdźmy punkt informacji turystycznej i tam o nie zapytajmy.
W ostatnich latach powstało wiele akcji internetowych zrzeszających ludzi z całego świata, którzy bezpłatnie chcą pomagać innym w podróży. Coraz większą popularnością cieszą się takie serwisy jak Couchsurfing, Hospitality Club czy Servas, na których ludzie oferują bezpłatne noclegi dla podróżników. Wśród rowerzystów szczególnym uznaniem cieszy się powstały w USA serwis Warmshowers.org, na którym rowerzystom oferowane są noclegi oraz, jak sama nazwa wskazuje, możliwość skorzystania z łazienki z bieżącą wodą4.
Nie kłopoczmy za to polskich placówek dyplomatycznych – oni dla rowerzystów raczej nie będą mieli ani czasu, ani nic do zaoferowania – chyba że w sytuacji kryzysowej. A tego sobie i im nie życzymy.
Czasami w cieplejszych krajach zdarza się także, że namiot jest zbędny. W gorące noce śpi się wtedy wygodnie na karimatach, gdzie tylko się da. Najlepiej jednak na asfaltach, gdyż na polach w nocy zaatakuje nas robactwo, a rankiem rosa. Tutaj jednak mała przestroga – pewnego razu NINIWA Team w Hiszpanii skorzystała z uroków ciepłej nocy, a rano zastali swoje rzeczy porozrzucane po całej okolicy. Winowajcą okazały się miejscowe koty, które – wykorzystując sen rowerzystów – zrobiły dokładny przegląd ich sakw. Dlatego w miarę możliwości rozeznajmy okolicę, w której zamierzamy spać.
Może się zdarzyć, że będziemy nocować na placach szkolnych, trawnikach, polanach, strefach przemysłowych czy parkingach przy marketach – o ile tylko na to dostaniemy pozwolenie. Z ludźmi trzeba rozmawiać – rzadko kiedy zdarzy się, żeby ktoś był nastawiony negatywnie wobec rowerzystów. Prawie nigdy – wrogo. Niebezpieczną okolicę zobaczymy na pierwszy rzut oka, a od centrów dużych miast trzymajmy się w nocy raczej z daleka. Nie bądźmy jednak naiwni, myśląc, że w turystycznych miejscowościach ktoś nas przenocuje za darmo – w końcu latem miejscowi żyją z turystyki.
Poza tym przypadkiem, jeśli będziemy naturalni i uśmiechnięci, życzliwość spotkanych ludzi będzie ogromna. Turystyka rowerowa wzbudza zainteresowanie i większe zaufanie w obcym człowieku, bo po zmęczonym rowerzyście, który błaga o szlauch z wodą, widać, że nie ma złych zamiarów. A i samo poznawanie gospodarzy jest w końcu też przygodą.
My nie zwiedzamy za bardzo, za to skupiamy się na „zwiedzaniu życia” – widzimy, jak ludzie żyją, wchodzimy do nich do domów, rozmawiamy z ludźmi wieczorami i poznajemy ich. Na początku bałem się rozmawiać, ale teraz wiem, że gospodarze są otwarci. Można przyjechać pod każde gospodarstwo i wystarczy z uśmiechem powiedzieć, kim się jest i zapytać, czy możemy przenocować. Na campingu tego nie masz, bo są tam tylko przyjezdni. Gospodarz czasami cię wpuści do siebie, zaprosi na posiłek, upiecze ciasto, podzieli się opowieściami, chętnie cię posłucha. A ty zobaczysz, jak ludzie postrzegają życie. O wszystkim da się pogadać – jak ludzie są otwarci, to z językiem nie ma problemów.
Noclegi płatne
Naturalnym jest, że nie wszystkim może odpowiadać ta pogoń za przygodą, niepewność co do noclegu i spanie w surowych warunkach. I jeśli kogoś na to stać, po drodze ma wiele opcji – tańszych lub droższych. Najdroższe są oczywiście hotele, w których przenocujemy w najbardziej komfortowych warunkach, a i nasze rowery zostaną odpowiednio zabezpieczone.
Drugą opcją, nieco tańszą, są klasyczne „zimmerfraje”, czyli pokoje do wynajęcia. W większości przypadków tam również będzie można zostawić rowery, ale o to trzeba wpierw wypytać gospodarza. Zarówno w przypadku pierwszej, jak i drugiej opcji będziemy mogli dokupić (lub dostać w cenie) wyżywienie. Tu pamiętajmy jednak, że jako rowerzyści na wyprawie jemy na śniadanie znacznie więcej niż np. Włosi. Widok o poranku jednego rogalika i małego espresso za kilka euro może nam bardziej połaskotać żołądek niż podbudować przed dalszą drogą.
Najtańszym, bezpiecznym i pewnym noclegiem z dostępem do bieżącej wody są rozsiane po całym świecie pola kempingowe. Choć w niektórych państwach ich ceny mogą nas nieco zdziwić, jest to dobra opcja pogodzenia niewysokich kosztów z wygodą noclegową. O ile nie będziemy zatrzymywać się w środku kurortu, powinniśmy niedrogo znaleźć miłe i całkiem nieźle zaopatrzone pola kempingowe, które oprócz łazienki mogą zaoferować nam także kuchnię, pralnię, pub, restaurację, basen, a gdzieniegdzie nawet rowery wodne czy dyskotekę5. Na polach kempingowych pamiętajmy jednak zapytać w recepcji, czy możemy wyjechać z samego rana. Nie upewniwszy się co do tego, może nas smutno zaskoczyć zamknięta brama czy konieczność odebrania dokumentów zostawionych w recepcji pola czynnej od 9.00.
Jak widzimy, wybór jest ogromny. Jedyne co nam pozostaje, to zapytać się samych siebie, czego oczekujemy od naszej wyprawy i jakie są nasze możliwości finansowe. Jedni lubią szukać spontanicznie, inni wolą planować wcześniej. Co kto woli, jednak pamiętajmy, że troszcząc się o atmosferę w grupie, powinniśmy się wcześniej w tej kwestii dogadać między sobą i uzgodnić, gdzie danego dnia chcemy nocować, żeby mrok nie zastał nas z ręką w nocniku i z grupą w rozsypce.
ZABEZPIECZENIA
Jeśli poszukamy informacji dotyczących zapięć rowerowych, dowiemy się, że standardowe zapięcia są bardzo łatwe do pokonania i trzeba pomyśleć o innych zabezpieczeniach – przykładowo tzw. U-lockach, połączonych ze sobą metalowych sztabkach czy ciężkich łańcuchach. I to jest z całą pewnością racja – jednak doświadczeni rowerzyści wyprawowi nie przykładają wielkiej wagi do kwestii zabezpieczeń. Jeśli jedziemy w grupie, powinniśmy sobie sami dać radę z bezpieczeństwem. Jeśli zostawiamy rowery pod sklepem, dobrze, by ktoś przy nich został. Podczas noclegów wystarczy zaś, że zepniemy rowery razem lub przymocujemy je do naszych namiotów. Jakakolwiek próba kradzieży roweru natychmiast zaalarmuje nas i towarzyszących nam ludzi i odstraszy potencjalnych złodziei.
To kolejna rzecz, przy której doskonale swoją rolę spełniają ekspandery. Jeśli zwiążemy nimi nasze rowery, złodzieje, próbując je ukraść, narobią okropnego hałasu i nie dość, że kradzież im się nie uda, to jeszcze obudzą tym hałasem całą okolicę.
Jeśli jedziemy w pojedynkę, zwykłe, tanie zabezpieczenie powinno wystarczająco spełnić swoją rolę – odstraszy tych, którzy czyhają na okazję szybkiego „zwędzenia” roweru. Na doświadczonego złodzieja mało które zabezpieczenie da radę. Być może U-lock, jednak to koszt przynajmniej 10 proc. wartości roweru i kilku dodatkowych kilogramów, które musielibyśmy targać ze sobą. Jeśli mamy ze sobą zapięcie rowerowe, pamiętajmy jednak o tym, o czym wielu ludzi nie pamięta – żeby przepleść je nie tylko przez samo koło, ale także i przez ramę roweru. Jeśli przytroczymy rower do stojaka tylko za koło, złodziej odczepi je od roweru i zostawi nam na pamiątkę.
Rowerzyści rzadko kiedy spotykają się z kradzieżami, być może dlatego, że rower z sakwami nie należy do najlepszych pojazdów ucieczkowych. Nie zmienia to faktu, że trzeba uważać, zwłaszcza w dużych miastach i przy dużych skupiskach ludzi, gdzie w ułamku sekundy ktoś może nam „zwinąć” rower.
Bardzo interesującym sposobem prostego zabezpieczenia przed szybką kradzieżą, gdy zatrzymuje się i odchodzi od roweru na chwilę, jest przerzucenie przełożenia na odwrotne do tych, na których się jechało. Ten, kto rzuci się, by ukraść nasz rower, przy pierwszym obrocie korbą najprawdopodobniej zrzuci łańcuch lub przynajmniej będzie miał duże trudności w szybkim ruszeniu z miejsca. A jeśli będzie miał z górki i go po prostu popchnie w dół? Na to też jest recepta – odpinamy hamulce…
Choć żadne zabezpieczenie nie da nam 100% pewności, ta metoda może być całkiem skuteczna. Musimy jedynie pamiętać, byśmy przypadkiem nie zastawili pułapki na siebie samych.
Mały Poradnik Wielkich Wypraw
Powyższy tekst jest fragmentem Małego Poradnika Wielkich Wypraw, który został napisany na podstawie 11 lat doświadczenia wypraw NINIWA Team. Dowiesz się z niego wszystkiego na temat organizacji i przebiegu wyprawy rowerowej!
Zapraszamy do sklepu NINIWY
1 Choć dentyści będą mieli inne zdanie na ten temat.
2 Jest to bardzo popularny na Wschodzie rodzaj sauny-samoróbki.
3 Zwróćmy uwagę na wyrażenie „bez śladu”. Gdziekolwiek byśmy się nie wybierali – zawsze zostawiajmy po sobie porządek!
4 Warm shower (ang.) – ciepły prysznic.
5 Drogi rowerzysto. Zwróć uwagę, czy Twoje pole kempingowe organizuje dyskoteki. Jeśli chcesz się pobawić i masz wolny następny dzień – droga wolna. Jeśli zależy Ci na spokojnie przespanej nocy – unikaj takiego pola jak ognia.
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.