Wyprawa rowerowa – jak jeździć za granicą?
Pewnie zastanawiamy się, jak to będzie, skoro jedziemy do nieznanych nam krajów, nie mówimy ani słowa w miejscowym języku, a po angielsku potrafimy powiedzieć tylko „ajlowju”.
Kiedy wejdziesz między kruki (nie) kracz jak i one
Otóż jeżeli dwoje ludzi chce się dogadać, to i bez wspólnego języka się dogadają. Niektórzy w Rosji dogadują się „po rosyjsku” a w Turcji „po turecku”, mimo nieznajomości tych języków. Właściwie gdzie nie pojedziemy, miejscowi będą się cieszyć, że ktoś próbuje mówić w ich języku, nawet jeśli czyta z kartki i nie bardzo mu to wychodzi.
Nie zawsze jest to jednak opłacalne. W niektórych krajach, zwłaszcza romańskich, w odpowiedzi na nasze dukanie miejscowi będą starali się eksponować piękno języka, posługując się w stosunku do nas pełną zawartością słownika w tempie serii z karabinu maszynowego. Nie udawajmy wtedy, że rozumiemy, tylko od razu grzecznie poprośmy o wytłumaczenie wolniej lub (najlepiej) w języku przez obu nas rozumianym. Nawet jeśli będzie to język gestów.
Choć brak znajomości języków nie jest barierą uniemożliwiającą podróżowanie, nie znaczy to, że nie powinniśmy się ich uczyć. Warto poznać przynajmniej kilka zwrotów, gdyż nie wszędzie dogadamy się po angielsku, niemiecku czy rosyjsku. Poza tym robi to naprawdę dobre wrażenie na miejscowych i buduje zaufanie. Oczywiście są kraje w Europie, gdzie dogadamy się łamanym polskim, jednak nie jest to żadne usprawiedliwienie nieznajomości pozdrowień i podziękowań w językach państw, przez które będziemy przejeżdżać. Poza podstawowymi zwrotami warto znać nazwy kierunków oraz liczebniki.
Język uniwersalny – waluta
Posiadanie przy sobie kartki i długopisu jest dobrym pomysłem nie tylko w przypadku handlu. Jeśli ma się kartkę, łatwiej jest coś czasami narysować w razie problemów komunikacyjnych. A skoro jesteśmy przy handlu, warto też wspomnieć o języku, który rozumie każdy naród na świecie, czyli o języku pieniędzy.
Jeśli popytamy podróżników, dowiemy się, że uniwersalną walutą jest dolar, który wymienialny jest w każdym kraju na świecie. Jeśli mamy dolary – zapłacimy nimi wszędzie. Jeśli jeździmy po Europie, oczywiście równie dobrze posłuży nam euro, jednak na widok dolara błyśnie oko każdego sprzedawcy (i celnika), niezależnie od języka, narodowości i kultury. Miejmy też na uwadze, że w niektórych, co bardziej egzotycznych krajach wymiana pieniędzy w banku może być znacznie bardziej skomplikowana, niż myślimy – wymagać będą od nas wypełnienia wielu dokumentów (często nieprzetłumaczonych) i może nam to zająć trochę czasu. Zwłaszcza jeśli dokumenty te będą pisane cyrylicą…
Jeśli spędza Wam sen z powiek kwestia różnic kursowych i naliczanych przez banki prowizji, świetnym rozwiązaniem będzie używanie karty Revolut, która umożliwia wykonywanie darmowych przelewów bankowych w 26 walutach po realnym kursie wymiany. Można jej używać zarówno w formie karty fizycznej, jak i wirtualnej do dokonywania płatności za pomocą telefonu1.
CZY ROWERZYSTA POWINIEN CZEGOŚ SIĘ OBAWIAĆ NA TRASIE?
Generalnie rowerzysta z sakwami traktowany jest jako pewna atrakcja i nie zagrażają mu ataki ze strony ludzi, no ale jeśli ktoś będzie miał wyjątkowego pecha, może paść ofiarą złodzieja, dlatego warto być na to odpowiednio przygotowanym. Doświadczeni rowerzyści zalecają przewożenie dokumentów i pieniędzy rozlokowanych w różnych miejscach bagażu, żeby w przypadku kradzieży którejś z sakw nie stracić naraz wszystkich ważnych papierów.
Rozpoznanie okolicy
Szukając noclegu na dziko, w euforii wyprawowej możemy nie zwrócić uwagi na niebezpieczną okolicę, w której będziemy chcieli rozbić namiot. Przy szukaniu noclegu warto unikać zarówno bardzo zatłoczonych miejsc lub przedmieść dużego miasta, jak i całkowitego pustkowia. Nie ma uniwersalnej recepty na znalezienia odpowiedniej okolicy, jednak najczęściej wyczuwa się nieprzyjazne miejsca. W razie wątpliwości zawsze warto zasięgnąć języka u miejscowych. No i pamiętajmy, że za ogrodzeniem jest zawsze bezpieczniej.
Na szczęście rowerzysta, jeśli nie szuka problemów, nie spotyka zagrożeń ze strony ludzi. Im mniej cywilizowany kraj, tym bardziej turysta na rowerze postrzegany jest jako atrakcja i nawet miejscowi celnicy nie chcą wyłudzać od niego pieniędzy. Mało tego, grupy rowerzystów czasami są forowane przez pograniczników i ustawiani przed kolejkę.
Dolarem w napastnika
Jeśli jednak będziemy mieć wyjątkowego pecha i zostaniemy, nie daj Boże, napadnięci, być może pomocna będzie nam rada doświadczonego podróżnika:
Mam ze sobą w jednej z podręcznych kieszonek zwitek starych banknotów, które już wyszły z obiegu. Z zewnątrz zaś daję po dolarze. Jak ktoś mnie chce zastraszyć i okraść, to od razu mu to daję i wycofuję się. Napastnik wtedy myśli, że ukradł mi cały stos dolarów, i odstępuje ode mnie. Dobrze mieć taki fałszywy zwitek pod ręką.
Sposobem w zwierzę
Podczas podróży większe zagrożenie czyha na nas ze strony zwierząt niż ludzi, jednak zarówno jednych, jak i drugich nie powinniśmy prowokować. I choć w zasadzie rzadko się słyszy, by rowerzyści byli atakowani przez coś innego niż dzikie psy przy wsiach czy mrówki w namiocie, to o dziwo wielu z nich zna podejrzanie wiele sposobów na odstraszanie zwierząt – od buczków, wydających nieprzyjemne dla nich odgłosy, po obsikiwanie okolicznych krzaków (sic!).
JAK NIE PROWOKOWAĆ?
To, że będąc rowerzystą wyprawowym przykuwamy uwagę i ludzie patrzą na nas raczej przychylnie i życzliwie, nie oznacza, że nie powinniśmy zachowywać ostrożności. Żeby zrobić dobre wrażenie i zachować z ludźmi pozytywne relacje, powinniśmy przestrzegać kilku zasad i być wyczulonymi w kilku kwestiach.
Po pierwsze – przestrzegajmy przepisów i utrzymujmy kulturę jazdy
Trzymajmy się prawej strony jezdni, a jeśli jest ścieżka rowerowa – jedźmy nią. Nie prowokując kierowców, zapewnimy sobie, że ci będą trąbić tylko w celu pozdrowienia nas, i nie narazimy się na mandaty. W niektórych krajach, jak tylko zobaczą, że jedziemy nieprzepisowo, natychmiast chwycą za telefon i wybiorą ichni odpowiednik „997”.
Warto przed wyjazdem się dowiedzieć, czy w danym kraju nie ma obowiązku meldunkowego. W niektórych państwach po przekroczeniu granicy trzeba w ciągu 24 lub 48 godzin zameldować się w hotelu lub na policji, że się przekroczyło granicę. Jeśli się tego nie zrobi, mogą być problemy przy wyjeździe z kraju. Znaliśmy przypadek, że jeden człowiek nie zameldował się i zamknięto go w areszcie na 3 dni, zanim policja potwierdziła jego tożsamość.
Po drugie – sprzątajmy po sobie
Rowerzysto, nie bądź prosięciem. Nie pozostawiaj po sobie żadnych śladów i zbieraj śmieci, któreś wyprodukował. Uważaj też, gdzie załatwiasz swoje potrzeby fizjologiczne, bo uciekanie z gaciami w kostkach przed uzbrojonym w widły rolnikiem to mało sympatyczny sport. Pamiętaj, że Twoje zachowanie wpływa nie tylko na Twoją reputację, ale także na reputację innych rowerzystów turystycznych i wszystkich Polaków. Turystyka rowerowa wzbudza w ludziach szacunek, sympatię i zaufanie – nie nadużywajmy tego.
Po trzecie – uważajmy na gesty
Wpadki językowe za granicą zdarzają się zawsze i wszędzie. Budzą zakłopotanie obu stron, ale koniec końców to śmieszna sprawa i trudno kogoś o nie winić. Dlatego w tym zakresie ludzie na całym świecie są bardzo wyrozumiali. Trzeba tylko uważać, by będąc zaproszonym we Włoszech na śniadanie, nie przyjść na nie wieczorem2.
Nieco inaczej ma się to w przypadku gestów. Język gestów jest wytworem danej kultury i na całym świecie te same gesty mogą oznaczać coś zupełnie innego. I o ile w niektórych przypadkach mogą one być tylko mylące – przykładowo w Bułgarii na „tak” macha się głową na boki, a na „nie” kiwa nią3 – o tyle niektóre gesty mogą nam przysporzyć niemałych kłopotów – uniesiony w podzięce kciuk w pewnych kulturach oznacza tyle samo co uniesiony raczej w innym charakterze środkowy palec. Zanim zaczniemy zatem machać rękami do miejscowych i szukać bitki tam, gdzie ktoś na nas cmoka, poszukajmy wcześniej informacji na temat danej kultury lub zasięgnijmy języka u miejscowych.
Po czwarte – uważajmy na symbole
Kiedy w 2016 roku NINIWA Team okrążała Morze Czarne podczas przejazdu przez Turcję, pewien radosny człowiek w przypływie sympatii i geście przyjaźni przyczepił jednemu z rowerzystów do roweru flagę ze znaczkiem miejscowego klubu piłkarskiego. Po kilkudziesięciu kilometrach jednak Team wyjechał z „jurysdykcji” tego klubu i wjechał na teren kibiców rywala. Łatwo się domyślić reszty historii – na szczęście obyło się bez bójki, ale ponoć było bardzo blisko.
Podczas wyprawy uważajmy na symbole, które ze sobą przewozimy, i na to, jak je eksponujemy. Z herbów klubów sportowych najlepiej zrezygnujmy, bo „patologia” jest niestety obecna na całym świecie. Nikt nie powinien nam za to zwrócić uwagi na przewożoną przez nas flagę państwa czy regionu. Raczej zostaniemy potraktowani sympatycznie, choć machanie ogromną polską flagą na placu Czerwonym4 może wywołać ostrą reakcję ze strony miejscowych stróżów prawa. Po prostu pamiętajmy, na czyim terenie jesteśmy, i okazujmy gospodarzom należyty szacunek.
Po piąte i ostatnie – uśmiechajmy się
Tak naprawdę mimo tego, co się słyszy w mediach, na świecie jest bardzo niewielu złych ludzi. Miejscowi zazwyczaj będą wobec nas życzliwi, zwłaszcza jeśli pokażemy, że jesteśmy mili, radośni i nie szukamy żadnych problemów. Turystyka rowerowa wzbudza zainteresowanie i jadąc w małych grupkach, musimy mieć wyjątkowego pecha, żeby spotkać się z jakąkolwiek wrogością.
Oczywiście nie powinniśmy być przy tym głupkowaci, bo jeśli nie mówimy wspólnym językiem, nasz śmiech może być źle zrozumiany i kogoś możemy urazić. Wystarczy po prostu być otwartym na ludzi, a ci chętnie odpłacą się nam tym samym.
Trzeba mieć umiar i opanowywać swoje emocje. Nie dać się ponieść, umieć z uśmiechem wszystko załatwić. Staramy się nieść radość – pozdrawiamy i machamy do ludzi, a ci nas przyjmą, jeśli obudzi się w nich sympatia wobec nas. Nawet jak ktoś się w stosunku do nas zachowuje chamsko, staramy się odmachiwać radośnie.
NA ROWERZE JESTEŚMY SKARBNICĄ OPOWIEŚCI
Czy będziemy jechać sami, czy w grupie – zawsze będziemy atrakcją, zwłaszcza poza rejonami typowo turystycznymi. Ludzie będą chcieli posłuchać historii z trasy, a przy tym niejednokrotnie otworzą dla nas drzwi swoich domów czy podzielą się z nami jedzeniem. Oczywiście nie należy wszystkim ufać bezgranicznie, ale ludzie z natury nie są źli – zdecydowanie warto się na nich otworzyć, a wtedy szybko zobaczymy, jak chętnie będą pochłaniać opowieści z naszej trasy i jakim ciepłem nas otoczą.
Lepszy kontakt złapiemy raczej na terenach wiejskich niż miejskich. W wielkich miastach ludzie są nieco bardziej zamknięci i musimy także być bardziej ostrożni, by nie paść łupem złodzieja. Mieszkańcy terenów wiejskich chętniej z nami porozmawiają, nieraz nawet przygarną i nakarmią, zwłaszcza na Wschodzie.
Jeśli okażemy szacunek, ludzie odwzajemnią się tym samym. Jeśli przyniesiemy im radość, oni nam chętniej zaufają i otworzą się na nas. Jeśli podchodzimy do życia z uśmiechem, będzie nam i w trasie znacznie łatwiej. Jadąc na wyprawę i będąc blisko ludzi, szybko zobaczymy, że jeśli granic sami nie stworzymy, to ich po prostu nie ma.
DZIENNIK PODRÓŻY
Wyprawa rowerowa to wielka przygoda pozostawiająca bardzo wiele wspomnień, które niestety mają w zwyczaju ulatniać się niczym bąbelki z szampana. W trakcie wyprawy nie chce się nam podsumowywać dni i jeszcze o tym pisać, ale choć się nie chce, to jednak warto. Nie tylko dlatego, żeby opisać przygody, które nas spotkały. Ale warto zatrzymać pamięć o tych, którzy nam pomogli czy zaciekawili. Poza tym przez kilka godzin dziennie na rowerze mózg działa nieustannie i człowiek snuje wiele życiowych przemyśleń – je również czasami warto przelać na papier (jak się okazuje – bywa, że i na toaletowy)5.
Możemy zapisywać suche fakty, możemy prowadzić pamiętnik. Możemy zbierać materiały na bloga, a nawet książkę, a jeśli nie lubimy pisać, możemy wieczorem w namiocie nagrywać się za pomocą dyktafonu wbudowanego w telefon.
Wszyscy rowerzyści jak jeden mąż mówią, że wspomnienia z wyprawy trzeba zapisywać, bo większość z nich bardzo szybko się traci. Zresztą nawet jak nam się nie będzie chciało pisać czy nagrywać, ktoś nas do zdawania relacji z wyprawy w końcu przydusi. Najczęściej będzie to mama. I MA DO TEGO PEŁNE PRAWO.
DLACZEGO WARTO WZIĄĆ ZE SOBĄ FANTY?
Jak już powiedzieliśmy – ludzie na świecie są na ogół dobrzy. Przejawia się to między innymi tym, że chętnie pomagają rowerzystom wyprawowym na wszelkie możliwe sposoby. Czasami tylko wskażą nam drogę, ale najczęściej połączą to z dobrą radą, niekiedy z poczęstunkiem, a w skrajnych przypadkach – z gościną. Kiedy znajdziemy się w kłopotach, zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce nam pomóc, a my, na rowerach, rzadko kiedy będziemy w stanie się za to odwdzięczyć.
Dlatego warto pomyśleć na zapas i wziąć ze sobą mały fant w dużej ilości, który, choć dla nas nie będzie miał niemal żadnej wartości, dla miejscowych będzie bardzo miłym gestem. Dzięki niemu zapamiętają nas, a i innym rowerzystom jeszcze chętniej będą pomagać.
Co może być takim fantem? Rowerzyści próbowali różnych opcji. Niektórzy wieźli krówki, choć te wkrótce zaczęły się sklejać z papierkiem. Inni przewozili breloczki, święte obrazki czy kalendarzyki, które nie zajmowały dużo miejsca w bagażu, a bardzo cieszyły miejscowych. Inni robili zdjęcia z gospodarzami i potem je im wysyłali, jeszcze inni po skończonej wyprawie przysyłali widokówki tym, którzy ich przyjęli.
Nie ma uniwersalnej recepty na dobry fant. Jeśli szukacie podpowiedzi – warto mieć coś, co będzie się kojarzyło z Polską, nie będzie nam zabierało miejsca w sakwach i nie będzie wyjątkowo tandetne. W internecie huczy od firm, które szybko wydrukują nam małe karty czy kalendarzyki z dowolną grafiką i z prostym „Thank You”. To powinno w zupełności wystarczyć. Jaka to będzie rzecz, nie jest zresztą istotne. Sam gest wywoła u gospodarzy bardzo dobre wrażenie, a my chociaż w najskromniejszy sposób będziemy mogli wyrazić im swoją wdzięczność.
Mały Poradnik Wielkich Wypraw
Powyższy tekst jest fragmentem Małego Poradnika Wielkich Wypraw, który został napisany na podstawie 11 lat doświadczenia wypraw NINIWA Team. Dowiesz się z niego wszystkiego na temat organizacji i przebiegu wyprawy rowerowej!
Zapraszamy do sklepu NINIWY
Źródło: Michał Rostański/Redakcja NINIWA
1 Więcej informacji na stronie znajdziemy na www.revolut.com.
2 W języku włoskim śniadanie to colazione [czyt. kolacjone].
3 To i tak jeszcze nic. Jeśli ktoś się z nami zgodzi w Indiach, zacznie trząść głową, a w niektórych miejscach Norwegii po prostu szybko weźmie oddech, robiąc przy tym „dzióbek”. I możemy się śmiać, ale to my wprawiamy cudzoziemców w zakłopotanie, gdy na „tak” mówimy „no”.
4 Tak, to też NINIWA Team.
5 To się w dużej mierze tyczy także humoru. Rowerzyści mają bardzo wiele ciekawych i śmiesznych historii do opowiedzenia, jednak jeśli się im pozwoli gadać zbyt długo, wejdą w wyprawowe poczucie humoru, które dla zwykłych śmiertelników jest raczej trudne do zrozumienia.
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.