Piesza wyprawa do Gruzji – dzień 1
W końcu. Właściwa wyprawa. Koniec przygotowań: kupowania cieplejszego polara, szukania pary do grupki jedzeniowej, mycia namiotu, pożyczania menażki, czyszczenia butów. To już.
Pierwsze krowy i cud nad gazem
Spotykamy się o 18.00 na Mszy Świętej w Kokotku. Uroczyste pożegnanie i błogosławieństwo ojca prowincjała na drogę. Potem kolacja – bo nic tak nie zbliża jak wspólne jedzenie. Dalej wyjazd na stację PKP w Lublińcu, pociąg do Wrocławia, autobus na lotnisko, nocleg przy kaplicy lotniskowej i samolot do Kutaisi.
Butle z gazem mieliśmy kupić od tutejszych na lotnisku lub jeśli nie będzie od kogo w centrum Kutaisi. Ojciec Dominik zagaduje do przypadkowej Pani na lotnisku. Ona prowadzi do bagażnika i pokazuje karton z 14 butlami gazowymi. 14. Dokładnie tyle ile nam potrzeba. Wyjątkowe.
Następnie podział na damsko męskie pary. Pierwszy autostop – kierunek Tsageri. Byłam w parze z ojcem Dominikiem. Innym się szybciej poszczęściło. Przeszliśmy dwa kilometry machając cały czas ręką przejeżdżającym samochodom. Nic. Poza machającymi nam członkami naszej ekipy, których szczęśliwie ktoś zabrał. Po 40 minutach coś zadziałało. Kierowca zabrał nas do Kutaisi. Stamtąd marszrutką do Tskaltubo i jako pasażerowie wesołego busa serdecznych urlopowiczów ruszyliśmy w kierunku Tsageri. Po drodze zabraliśmy dwie pary z naszej ekipy i przy dźwiękach gruzińskich szlagierów pokonaliśmy kolejną część trasy. Zostało ostatnie 17 km, które w 6 pokonaliśmy na pace czerwonego pickup’a.
Na miejscu była już większość piechurów. Dotarliśmy. Pierwszy nocleg. Cali. Wdzięczni. Zmęczeni.
Dla mnie to doświadczenie wysiłku, który warto podejmować. Nie chodzi o to, żeby dojść, chodzi o to, żeby przejść.
Karolina Banaś
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.