Wyborcze piekło na Rajskiej Wyspie, czyli jak (nie) zostać posłem w Papui-Nowej Gwinei

W maju 2022 w Papui-Nowej Gwinei rozpoczęła się kampania wyborcza przed wyborami do parlamentu papuaskiego. Specyficzna rzeczywistość tego okresu realnie wpływa na pracę misjonarza, zatem źródłem informacji będą moje własne obserwacje. Jak wygląda papuaska demokracja?

Wybory na Rajskiej Wyspie odbywają się co pięć lat. Oficjalną głową państwa jest monarcha brytyjski, a w jego imieniu rządy sprawuje premier. Wynika to z faktu, że Papua-Nowa Gwinea, podobnie jak Australia, była kiedyś kolonią brytyjską. W parlamencie papuaskim zasiada 111 posłów (w tym 22 gubernatorów każdej prowincji). Kraj podzielony jest na prowincje, a prowincje na dystrykty. Każdy dystrykt ma za zadanie wyłonić jednego posła. Parafia Koge leży na terenie dystryktu Sinasina-Yonggomugl, który liczy prawie 60 tysięcy mieszkańców.

Demokracja plemienna

Przed rozpoczęciem kampanii wyborczej słyszałem wiele ciekawych historii o tym, jak to wyglądało w zeszłych latach. Starsi misjonarze opowiadali mi, że czas wyborczy jest naznaczony korupcją, walkami i paleniem domostw. Wynika to z wielu czynników, o którym postaram się tutaj opowiedzieć.

Po pierwsze musimy zauważyć, że Papuasi nie mają dowodów osobistych. Tym samym nie istnieje możliwość kontroli oddanych głosów. Do tego dochodzi fakt, że demokracja tak naprawdę nie jest dla ludzi, ale dla liderów plemienia. Ostatecznie to plemię decyduje, na kogo należy oddać głos, a członkowie muszą się tej decyzji podporządkować.

W moim dystrykcie do wyborów w tym roku stanęło 51 kandydatów, w tym w samym Koge – 4. Przeważnie każde plemię czy też klan wystawia na swojego kandydata. Proszę jednak nie myśleć, że plemieniom chodzi o dobro Papui-Nowej Gwinei. Gdyby bowiem tak było, plemiona zjednoczyłyby się w postawieniu na jednego dobrego kandydata, który poprawiłby los kraju, a także poszczególnych miast i wiosek. Papuasi wyobrażają sobie, że ich kandydat nie tylko będzie dostawał wysoką pensję w Port Moresby, ale także będzie finansował ich życie na wiosce.

Kampania wykarmi lud

Po ogłoszeniu nazwisk kandydatów mają oni za zadanie odwiedzić wszystkie miejscowości przynależące do dystryktu, aby zaprezentować swój program wyborczy. Mówiąc innymi słowy, jedne plemiona bądź klany próbują wpływać na inne plemiona bądź klany, aby zdobyć głosy.

W praktyce wygląda to tak, że starający się o urząd posła w czasie podróżowania przez swój dystrykt rozdaje pieniądze i jedzenie. Jednoznacznie jest to podejście korupcyjne. Niewątpliwie to podoba się ludziom, ponieważ ci w czasie kampanii wyborczej nie muszą uprawiać swoich ogrodów ani pracować. Dostaną oni jedzenie i pieniądze tylko za przyjście na wiec wyborczy. Jako że każdy kandydat przyjeżdża w innym dniu, okazji do jedzenia i dostawania pieniędzy jest wiele.

 

Jeden z kandydatów w Koge, Michael, opowiadał mi, że na kampanię wyborczą wydał około 200 tysięcy kina. W razie przegranej pieniądze te są niemożliwe do odzyskania. Dzisiaj już wiem, że Michael przegrał i nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce.

Palenie chat, blokady dróg, wypędzanie rodzin…

System kupowania wyborców nie jest jednak perfekcyjny. Z moich obserwacji wynika, że kandydaci próbowali przekupić ludzi, a ci i tak głosowali według woli starszyzny. Niektóre osoby nie zostały nawet dopuszczone do głosowania, a głosy skreślało tylko trzech reprezentantów plemienia. W czasie głosowania okazywało się także, że w niektórych miejscach brakowało kart do głosowania, a w innych pojawiały się tysiące już skreślonych kart.

Policja, wojsko i urzędnicy z komisji wyborczych wydawali się bezradni na ten przebieg wydarzeń. W niektórych miejscach Papui-Nowej Gwinei niezadowoleni wyborcy byli w stanie wzbudzać plemienne walki, palili karty wyborcze czy nawet grozili śmiercią urzędnikom komisji wyborczych. Raz, gdy z obawy o bezpieczeństwo po karty przyleciał helikopter, ludzie zaczęli strzelać do niego z łuków…

W dystrykcie Sinasina-Yonggomugl wybory wygrał kandydat z wioski Mai, który był posłem przez ostatnie 10 lat. Wybór ten nie został jednak przyjęty z radością. 50 kandydatów stwierdziło, że nowy poseł zarobił już wystarczająco w sejmie (czy też ukradł) i powinien zrobić miejsce innym. Z tego też powodu w niektórych regionach dystryktu wybuchały walki, a także wypędzano niektóre rodziny i palono chaty (wspierających wygranego).

Stan napięcia społecznego utrzymywał się również z tego powodu, że rozdający jedzenie i pieniądze uświadomili sobie, że inne plemiona ich oszukały. Miały oddać głos, a nic takiego nie nastąpiło. Kandydaci stracili tylko pieniądze. Jako że plemiona i klany mieszkają w poszczególnych wioskach, zaczęły powstawać blokady na drogach i ludzie raczej unikali przemieszczania się. Nie mogli oni też pojechać do miasta po zaopatrzenie.

Względny spokój do kolejnych wyborów

Z mojego punktu widzenia wybory do parlamentu w Papui-Nowej Gwinei to czas korupcji i niepokojów społecznych. Dodatkowo rozleniwia on ludzi, ponieważ ci dostają wszystko za darmo. Nie bez powodu mówi się, że po wyborach ludzie głodują – w czasie kampanii nikt nie uprawiał ogrodów.

Taki stan rzeczy nie tylko wpływa na codzienne życie mieszkańców, ale i na pracę misyjną. W okresie wyborczym, który trwał do maja do końca sierpnia, można było zobaczyć mniej ludzi w kościele, dzieci nie przychodziły na przygotowanie do sakramentów, nie było możliwe odwiedzanie wiosek dojazdowych. Była sparaliżowania nauka w szkołach.

Trzeba było trochę poczekać, aby życie wróciło do normy. Pod koniec roku zapanował już względny spokój, który potrwa do kolejnych wyborów w 2027 roku. Obserwatorzy z innych krajów wzywają rząd papuaski, aby ten zmienił swój system wyborczy. Na razie posłowie ignorują te wezwania.

ks. Łukasz Hołub

Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.