Ekspert: wakacje to „żniwa” dla brokerów danych; uważajmy co publikujemy w sieci
Kiedy publikujemy kolejny post lub zdjęcie w mediach społecznościowych, czy bierzemy udział w internetowych testach i quizach często nieświadomie „sprzedajemy” […]
Kiedy publikujemy kolejny post lub zdjęcie w mediach społecznościowych, czy bierzemy udział w internetowych testach i quizach często nieświadomie „sprzedajemy” informacje o nas samych. Korzystają z tego tzw. brokerzy danych, którzy kompletują wirtualne cienie internautów i sprzedają je firmom, a nawet politykom.
Informacje o nas to obecnie jeden z najcenniejszych „kruszców” na rynku, a pozyskiwanie personalnych danych stało się głównym celem tzw. brokerów danych. „Pozwalają one reklamodawcom dopasować do nas ofertę, ale także manipulować nami i skłaniać do podejmowania często nietrafnych decyzji. W okresie urlopów i czasu wolnego jesteśmy na to narażeni jeszcze bardziej” – podkreśla w swojej analizie dr Artur Modliński, szef Centrum Badań nad Sztuczną Inteligencją i Cyberkomunikacją Uniwersytetu Łódzkiego.
Podstawową działalnością brokerów danych jest zdobywanie (generowanie i skupowanie), syntetyzowanie i odsprzedawanie danych o nas samych. Ich zadaniem jest odtwarzanie cyfrowych profilów ludzi, czyli tzw. wirtualnych cieni, na podstawie ich działalności w sieci oraz w świecie rzeczywistym.
Jak podkreśla dr Modliński, z opracowanego kilka lat temu raportu portalu Clearcode wynikało, że brokerzy danych mogą dysponować nawet 1500 różnymi informacjami na temat indywidualnego człowieka – począwszy od jego wyznania, orientacji seksualnej, rutynowych zakupów, po poglądy polityczne i opinie na temat globalnego ocieplenia.
Do najciekawszych „jednostek” informacji należą m.in. „aktywność na Facebooku”, średnie spożycie alkoholu czy częstotliwość korzystania z loterii. „Nic dziwnego, że dołączając do tego status cywilny, miejsce zamieszkania, sposoby spędzania wolnego czasu czy liczby dzieci, reklamodawca wie, jaki produkt i w jakich okolicznościach powinien zaoferować odbiorcy” – dodaje ekspert w udostępnionej mediom analizie.
W jaki sposób brokerzy danych pozyskują informacje? Niestety nadal – jak podkreślił dr Modliński – głównym źródłem danych o nas jesteśmy my sami oraz nasza nieostrożność w sieci. I tak np. zdradzamy nasze preferencje biorąc udział w licznych testach i quizach internetowych. Przykładem są sondaże preferencji politycznych, w których bezpośrednio deklarujemy chęć zagłosowania na konkretną partię, bądź tzw. kompleksowe testy preferencji.
„Pod pozorami chęci wsparcia nas w naszych decyzjach politycznych, zaprasza się nas do wzięcia udziału w quizie, gdzie mamy odpowiedzieć na pytania dotyczące polityki rodzinnej, zagranicznej, naszego stosunku do ochrony środowiska czy religii. Na końcu proszeni jesteśmy o podanie adresu e-mail, na który wysłany zostanie wynik testu. W taki sposób, w większości nieświadomie, możemy pomóc w kompletowaniu wiedzy o nas, a brokerzy następnie odsprzedają je reklamodawcom” – pisze ekspert od cyberkomunikacji.
Innym przykładem pozyskiwania o nas informacji jest analiza postów publikowanych w mediach społecznościowych. Jak podaje Hannah Fray w swojej książce „Hello Word”, wystarczy przeanalizować niewielką liczbę naszych postów albo komentarzy, aby firma mogła ocenić jak bardzo jesteśmy neurotyczni, introwertyczni czy otwarci na nowe doświadczenia. Również te informacje przypisywane są naszym wirtualnym profilom.
Tylko z tych dwóch źródeł – podkreśla ekspert – ocenić można czy dana osoba jest ekstrawertykiem, ateistą, głosującym na partię liberalną czy introwertykiem, lubiącym chodzić do kina i stroniącym od udziału w wyborach.
„Jeśli akurat jakaś partia chce zachęcić do głosowania biernych wyborców, to wie, że ma poszukiwać ich w kinie i są oni introwertykami. A skoro są introwertykami, to lepiej wręczyć im ulotkę, niż bezpośrednio porozmawiać przed wejściem na seans. W taki sposób reklamodawcy są w stanie wydać mniej pieniędzy na pozyskanie klientów, czy wyborców i zaplanować bardziej precyzyjne kampanie” – dodał.
W jego ocenie, zbliżający się sezon urlopowy zwiększa aktywność brokerów danych zarówno w internecie, jak i w świecie rzeczywistym. Meldując się w sieci w konkretnym miejscu, udostępniając zdjęcia produktów czy konkretnych miejsc pobytu, internauci pozwalają brokerom na uzyskanie informacji kluczowych dla reklamodawców – gdzie zamieścić reklamę, który konsument może spróbować i polubić dany produkt podczas wakacji, a także np. czy więcej liberałów będzie w Kołobrzegu czy w Ustce.
Zdaniem dr Artura Modlińskiego, chociaż coraz więcej konsumentów zdaje sobie sprawę z konieczności chronienia danych, w okresie urlopów są oni mniej uważni, co wiąże się głównie z chęcią dzielenia się miłymi wspomnieniami w mediach społecznościowych, większą otwartością i chęcią odpoczynku od podejmowania przemyślanych decyzji.
„I chociaż filtry i systemy rekomendacyjne mogą pomóc nam podejmować decyzje zgodne z naszymi preferencjami, to jednak przesadny +ekshibicjonizm w sieci+ naraża nas na manipulacje nieuczciwych przedsiębiorstw i polityków” – ostrzega kierownik Centrum Badań nad Sztuczną Inteligencją i Cyberkomunikacją UŁ.
A jak wielki jest to biznes, niech świadczą dane o przychodach firm skupiających brokerów danych. Z przytoczonych przez eksperta statystyk z portalu Clearcode wynika, że ich obroty tylko w 2015 r. osiągnęły pułap 200 mld dol. I z każdym rokiem rosną. Według innych danych, tylko jedna firma z tej branży w 2018 r. dysponowała 10 tys. jednostek informacji o 2,5 mld ludzi na świecie.
źródło: NaukawPolsce.pap.pl