unsplash.com
6 lutego| Artykuły

Eksplozja wirtuozerii. Inwazja perfekcji. Obsesja bezbłędności.

Czy takie definicje mogłyby opisywać dzisiejsze czasy? Mogłyby. Świat przyspieszył niebywale. Jest nas coraz więcej. Jesteśmy coraz doskonalsi. Dostęp do […]

Czy takie definicje mogłyby opisywać dzisiejsze czasy? Mogłyby. Świat przyspieszył niebywale. Jest nas coraz więcej. Jesteśmy coraz doskonalsi. Dostęp do wiedzy jest niemal nieograniczony. Utalentowane dzieci, które przy monstrualnym dopingu swoich rodziców zdobywają świat, to już plaga. Bycie przeciętniakiem to coś, czego boimy się najbardziej. Bo to znaczy, że nie błyszczymy. A jak nie błyszczymy to znaczy, że przegrywamy. Ciekawe kto stoi za taką narracją? Na pewno nie ktoś, kto nam dobrze życzy. Jeżeli do osiągnięcia szczęścia potrzebujemy dopalaczy, to znaczy, że jesteśmy uzależnieni. Sam fakt, że żyjesz już jest wystarczającym powodem, aby być szczęśliwym. Dążenie człowieka do wyjątkowości jest stare jak świat. Raz na jakiś czas pojawia się osoba, której geniusz zmienia bieg historii. Która mimo upływu stuleci i galopującego postępu wydaje się być wiecznie niedościgniona. Ponad 200 lat temu żył taki ktoś. Eksplozja wirtuozerii. Inwazja perfekcji. Obsesja bezbłędności. Wybitny tak bardzo, że aż bolało. Najbardziej jego.

Niccolo Paganini

Joseph Joachim, jeden z największych pedagogów XIX wieku napisał o nim tak:

Najwybitniejszy wśród wszystkich wirtuozów skrzypiec, nie był wychowankiem żadnej szkoły skrzypcowej, żadnego wybitnego pedagoga, nie stworzył też żadnej własnej szkoły na użytek potomnych. Należąc do tych wyjątkowych jednostek, których spontaniczny rozwój następuje poza wszelką tradycją, osiągnął w sobie tylko możliwy sposób szczyty, na których pozostał sam. Był jedną z tych niebiańskich istot, które z nienacka pojawiają się, olśniewają, oślepiają blaskiem i doskonałością, doprowadzają do ekstazy świat cały, aby zniknąć, odejść równie niespodziewanie, pozostawiając w niemym osłupieniu świadków, zanim ktokolwiek zdoła zdać sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Nie zniknął jednak na prawdę, pozostawił ślad nie do zatarcia. Zmienił bieg historii sztuki, ukazał bowiem stopień ideału, którego istnienia nikt nawet nie przeczuwał, którego być może nie dopracowałyby się w normalnych warunkach całe generacje przez następne stulecia.

Joachim użył określenia niebiańska istota. To trochę dysonuje z pokutującą od zawsze teorią spiskową, wedle której Paganini podpisał pakt z diabłem. Jeśli istnieje lista osób mających taki podpis na koncie, to włoski skrzypek jest na niej z pewnością na pierwszym miejscu. Wyprzedzając nawet Roberta Johnsona.

Przeklęte dzieciństwo

Urodził się w Genui w 1782 roku. To była rodzina wielodzietna. Dzisiaj niektórzy powiedzieliby, że patologiczna. Ale patologiczne tam było coś innego. To co wyczyniał jego tata. Był kupcem, któremu za bardzo interes nie odpalał. Dodam, że był kupcem – mandolinistą. Pewnie dlatego pierwszym instrumentem Paganiniego była właśnie mandolina. Ale drugim już skrzypce. I chyba w tych skrzypcach ojciec przyszłego wirtuoza zwęszył interes. Zaczął go intensywnie motywować do wytrwałego ćwiczenia.  Stosował metody, delikatnie mówiąc, mało pedagogiczne. Zamykał w małych pomieszczeniach i grożąc fizycznymi nawet sankcjami zmuszał do kilkunastogodzinnych ćwiczeń. Dzień w dzień. Ciekawe co na to sąsiedzi. To nie mogło nie mieć wpływu na psychikę i ciało młodego Niccolo. Generuje się pytanie: czy świat dostałby Paganiniego, gdyby nie jego zdeterminowany ojciec? Trudno powiedzieć. Ale całkiem możliwe, że nie. Już jako dzieciak koncertował, wyhaczał (ku uciesze ojca) liczne stypendia i uczył się u najlepszych.

Bez taty

W końcu uwalnia się spod wpływu ojca tyrana. Z etykietą wirtuoza koncertuje we własnej ojczyźnie. I tylko tu. Aż do roku 1828. Wtedy opuszcza Włochy i rusza na podbój Europy. Seria koncertów w Wiedniu jest przełomem w jego karierze. Od tej chwili Niccolo Paganini staje się globalnym fenomenem. To co robi mając do dyspozycji jedynie skrzypce i smyczek jest niewytłumaczalne dla tych, którzy mieli szczęście widzieć go w akcji. Nowy sposób trzymania instrumentu. Niewyobrażalny zasięg i ruchliwość palców. Granie przez trzy oktawy na czterech strunach. Pizzicato wyłącznie lewą ręką. Zdarzało się, że w trakcie grania pękały mu trzy z czterech strun. Grał dalej na jednej. Cztery lata przed wiedeńskim tryumfem włoskiego skrzypka spotyka Matthaus de Ghetaldi. Oto fragment jego wspomnień:

Wydaje mi się, że jest szarlatanem, mimo, że doskonale gra. Ludziom jego gra podoba się niesłychanie. Wieczorem doktor Martecchini, który właśnie przyjechał z Triestu, oglądał jego lewą rękę. Zadziwiające, do czego jest on zdolny: może palce przeginać w bok, a także odgina kciuk do tyłu, tak, że ten dotyka małego palca. Jego dłoń jest tak ruchoma, jak gdyby pozbawiono ją mięśni i kości. (…) Pokazał nam kilka zdumiewających sztuczek ze skrzypcami. Potrafi, na przykład, grać melodię dwoma palcami, akompaniując sobie pizzicato trzema pozostałymi. Czasami wydawało się, że grają trzy osoby jednocześnie. Jego pasaże w dwudźwiękach były wprost olśniewające – nigdy nie słyszałem, aby ktoś tak szybko przebiegał po strunach. Potem naśladował osła, papugę i śpiew drozda – wszystko z łudzącym podobieństwem. (…) Później dr Martecchini próbował grać na skrzypcach Paganiniego i – ku swemu zdumieniu stwierdził, że instrument jest kompletnie rozstrojony. Na to Paganini zaczął się pokładać ze śmiechu i powiedział, że gra wyłącznie na rozstrojonych skrzypcach.

Ojciec marketingu

Wirtuozeria i perfekcja to jedno. Za wrażenia jakim poddawani byli widzowie w nie mniejszym stopniu odpowiada cała marketingowa nakrętka jaką wokół swojej osoby roztaczał Paganini. Na jego koncerty wabiły intrygująco zaprojektowane plakaty. Muzyk ubierał się na czarno, podróżował zaprzęgiem z czterema czarnymi końmi, a na scenie zapalał świece. Dla klimatu. A podczas koncertów zachowywał się jakby był w jakimś szalonym transie. Szkoda, że wtedy nie było jeszcze smaftfonów. Dzisiaj na YT moglibyśmy zobaczyć jak to było. Paganini jest ojcem mechanizmów współczesnego showbusinesu. Praojcem rockowej ekspresji. Inspiracją dla artystów takich jak Jimi Hendrix czy Steve Vai.

Zespół Marfana

To rzadka choroba, której przyczyna jest ukryta w genach. Osoby nią dotknięte mają specyficzny wygląd. Zwykle są dosyć wysokie, ich kończyny i palce są bardzo elastyczne i nieproporcjonalnie długie. Cierpią na skoliozę i choroby naczyniowe. Do tego dochodzą problemy ze wzrokiem, uzębieniem i narządem mowy. Richard James w 1831 roku stworzył wizerunek Paganiniego na potrzeby plakatu reklamującego jego koncert w londyńskiej Opera House. Wielu lekarzy jest pewnych – to wizerunek człowieka z zespołem Marfana. Z kolei znany XIX wieczny laryngolog, Francesco Benatti, którego pacjentem był Paganini zeznaje, że muzyk cierpiał na dysfonię. Czyli niemożność wydobycia z siebie głosu. Klei się to w jakąś całość.

Paganini był bardzo schorowanym człowiekiem. Już w czasie wiedeńskich podbojów przechodził zapalenie szpiku kostnego. Usunięto mu wszystkie zęby dolnej szczęki. Cierpiał na okropne bóle brzucha, a uciążliwy kaszel nie pozwalał spać. Z czasem dopadały go coraz większe zaburzenia ruchu i wzroku. Pod koniec kariery nosił ciemne, niebieskie okulary. Żył w konkubinacie, który nie przetrwał próby czasu. Był uzależniony od hazardu i hulaszczego trybu życia. Nie potrafił mądrze gospodarować swoimi pieniędzmi. Za liczne kradzieże podobno nawet wylądował w więzieniu. Nawet po śmierci nie miał łatwo. Kościół nie zgodził się na pochówek w poświęconej ziemi. Uznał go widać za ateistę z diabelskimi konszachtami. Jego ciało przez 86 lat błąkało się po świecie. Trzykrotnie było ekshumowane i wystawiane na widok publiczny. Ostatecznie spoczęło dopiero w 1926 roku w Genui. Ciemna strona geniuszu.

Tak o Paganinim pisał Franciszek Liszt:

To jeden z tych cudów, które mogą zaistnieć tylko jeden raz i znikają jak najszybciej, równie niespodziewanie, jak zaistniały. Taki cud królestwo sztuki widziało tylko ten jeden, jedyny raz.

Jest możliwe by ktoś, o kim mówi się takie rzeczy mógł być nieszczęśliwy? A jednak. Problem człowieka jest taki, że z uporem maniaka szuka szczęścia tam, gdzie go nie ma. Paganini to przestroga. Przestroga przed tym, by nie oddawać swojego szczęścia za chwilę błysku na tym świecie. Naszego bohatera ten błysk słono kosztował. Zapłacił za niego swoim zdrowiem, normalnym, spokojnym życiem. Oby nie duszą.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.

WYDARZENIA Czytaj więcej
NAJNOWSZE WPISY: