Nieprzewidywalność życia
Pstryk! Po raz pierwszy świat usłyszał ten magiczny dźwięk w 1826 roku. Wtedy to niejaki Joseph Niepce korzystając z wymyślonej […]
Pstryk! Po raz pierwszy świat usłyszał ten magiczny dźwięk w 1826 roku. Wtedy to niejaki Joseph Niepce korzystając z wymyślonej tysiąc lat temu przez arabskiego matematyka (cóż za hybryda) Ibn al-Hajsama metody, pstryknął pierwsze zdjęcie świata. Tylko, że to pstryknięcie trwało kilka dni. Joseph naświetlał wtedy widok ze swojego okna w Le Gras. Pałeczkę po nim przejął Louis Daguerre. Ten zaczął pstrykać portrety. Tutaj chętny na fotkę swojej facjaty musiał w bezruchu trwać kwadrans. Wyobrażacie sobie taką konieczność dzisiaj wyrabiając zdjęcie do paszportu? Niecierpliwy człowiek kombinował dalej. W 1841 William Talbot opatentował kombinację negatyw – pozytyw. A pół wieku później Georg Eastman daje światu pierwszego Kodaka. I wydaje się, że od tego czasu w fotografii czas na rewolucje się skończył. Gdyby nie kilkuletnia Jennifer Land. To ona podczas spaceru zadała ojcu absurdalne, jak się wtedy wydawało, pytanie: tatusiu, dlaczego już teraz, od razu nie mogą mieć zdjęcia, które mi właśnie zrobiłeś? Tym tatusiem był jeden z najgenialniejszych wynalazców i wizjonerów, Herbert Edwin Land. A ponieważ spełnianie kaprysów córeczek jest jedną z najważniejszych misji wszystkich tatusiów, Herbert Land podjął wyzwanie. W 1947 roku na posiedzeniu Amerykańskiego Towarzystwa Optycznego Land na oczach wszystkich zgromadzonych swoim tajemniczym urządzeniem zrobił PSTRYK. Po kilku sekundach pokazał gotowe, czarno białe zdjęcie. Szok. Dwa lata później każdy Amerykanin mógł sobie kupić Polaroida za niecałe 100 dolców. W ciągu jednego tylko roku Polaroid Corporation zarobiła 5 milionów dolarów.
Odwagi
Herbert Land był jednym z idoli innego geniusza, Steva Jobbsa. Land studiował na Harvardzie. Ale nie skończył tych studiów. Dzika pasja naukowca całkowicie zdominowała racjonalną potrzebę posiadania papieru. Nie tylko to. Land zabarykadowany w swoim laboratorium zapominał nawet o jedzeniu. I o tym, że od czasu do czasu trzeba się umyć, przebrać i wyspać. Jego rekord to podobno 18 dni w tych samych ciuchach. Owoce tego szaleństwa są imponujące: filtr na podczerwień, gogle umożliwiające adaptacje wzroku w ciemności oraz urządzenie identyfikujące cele wojskowe. Land jest autorem tych słów: najważniejszym aspektem kreatywności jest brak lęku przed porażką. Firma Polaroid Corporation osiągnęła oszałamiający sukces. Aparat robiący zdjęcia na poczekaniu stał się hitem globalnym. Kulturowym gadżetem. Trendy ikoną. Jednak nadchodził czas cyfrowej rewolucji i nad firmą Herberta Landa zawisły czarne chmury. Wraz z pandemią aparatów cyfrowych i smartfonów idea zdjęcie od razu przestała kogokolwiek dziwić. Stała się oczywistą oczywistością. Poczciwe urządzenie z minionej epoki zaczęło przegrywać konkurencję z cyfrowym młodziakiem. Land próbował jeszcze raz wspiąć się na szczyt wymyślając urządzenie do natychmiastowych filmów. Jednak ta próba skończyła się kompletną katastrofą. Dzisiaj retro moda na Polaroidy wraca. Tak jak moda na płyty winylowe czy buty Relax. Zawsze tak było, że sentyment za tym co minęło po czasie zawsze wraca. Jak bumerang. Ale to już zupełnie osobna historia.
Nie bój się bać
Czego uczy nas historia Edwina H. Langa? Na pewno tego, że wygrywają zazwyczaj ci, którzy nie boją się przegrywać. Ale uczy nas czegoś jeszcze. Może nawet czegoś ważniejszego. Tego, że brak lęku przed porażką wcale jej nie wyklucza. Daje coś cenniejszego. Nie paraliżuje naszego działania. Idea jest taka: z determinacją robić swoje, a spotykające nas po drodze porażki traktować jak ujadające głośno psy na łańcuchu. Minąć je w bezpiecznej odległości i iść dalej. Porażek wcale nie boją się osoby, które mają pewność, że one się nie zdarzą. To nie tak. Porażek nie boją się osoby, które gdy się zdarzą, nie traktują ich jak koniec świata. Ale jak dobrą lekcję na drodze do sukcesu. Można wyodrębnić kilka powodów, dla których boimy się porażki.
Niewola umysłu
To tam wszystko się zaczyna. Lękamy się porażki, bo nie wierzymy w drugą szansę. Bo boimy się kompromitacji. Bo chcemy uniknąć bolesnego zderzenia z oczywistym faktem naszej niedoskonałości. Robert Kyiosami ujął to w punkt stwierdzając, że prawdziwymi przegranymi nie są ci, którzy przegrywają, ale ci, którzy boją się tego doświadczyć.
Wirus perfekcjonizmu
Perfekcjonizm to jedna z najbardziej toksycznych substancji, którą nasze serca częstuje demon. Wyrasta wprost z korzenia o imieniu Być jak Bóg. Jeżeli komuś wydaje się, że drogą do świętości jest perfekcjonizm, to chyba błędnie odczytał kod Ewangelii. Jezus jako wzory świętych wcale nie wskazuje tych, którzy dążą do perfekcji. Albo nawet żyją w przekonaniu, że ją osiągnęli. Typu faryzeusz ze świątyni albo bogaty młodzieniec. Jezus wskazuje na tych, którzy odkrywając swoją anty-perfekcję rzucają się w ramiona miłosiernego Boga.
Zła edukacja
W dzieciństwie formują się podstawowe mechanizmy naszej osobowości. Jeżeli rodzice nie dadzą nam poczucia własnej wartości, deprecjonując nasz mały, dziecięcy świat, albo jeżeli nie zafundują dobrej lekcji przeżywania porażek wsadzając pod klosz i usuwając zapobiegliwie spod nóg wszystkie przeszkody, to w dorosłe życie wejdziemy upośledzeni. Ani nie będziemy czuć swojej wartości, ani nie będziemy umieli stawiać czoła przeciwnościom losu. Nasza szkolna edukacja też ma swoje za uszami. Mechanizm karania złymi ocenami, uwagami do dziennika i wzywaniem rodziców na trudne rozmowy często zamiast kreować zdrową motywację do nauki, buduje w nas lęk przed porażką.
Dyktatura wizerunku
Lęk o to, że inni źle o nas pomyślą osiąga dzisiaj jakieś swoje ekstremum. Do sieci wrzucamy tylko te zdjęcia, na których wyglądamy najlepiej na świecie, uzależnienie od lajków i pozytywnych komentarzy to już poważne wyzwanie dla psychologów, wolimy nie zjeść śniadania, niż bez makijażu i zrobionej fryzury wyjść do sklepu po chleb i mleko. Itd. Z działaniem jest tak samo. Jak czujemy minimalne ryzyko, że się nie uda, odpuszczamy. Bo co sobie inni pomyślą? Kompromitujący filmik wrzucony do sieci potrafi zabić. Niebezpieczne czasy.
Niewiara w siebie
Miarą szansy na sukces jest nasz stosunek do porażki. A Winston Churchill powiedział: Sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu. Wiara w siebie to kwestia konstrukcji psychicznej. Z silną psychiką jest dokładnie tak samo jak z silnym ciałem. Zacznij uprawiać aktywność fizyczną, dobrze się odżywiać, spać tyle ile trzeba i zobaczysz, że kondycja ciała wzrośnie. Z psychiką jest podobnie. Można nad nią pracować. Nie każdemu dany jest taki sam potencjał. To już sprawa Boga i tego co i ile komu dał. Ale indywidualny rozwój każdego człowieka zawsze jest możliwy. Trzeba tylko w to uwierzyć, odkryć jak to się robi i zacząć to robić. I nie oczekując nie wiadomo czego, czekać na efekty. Do tej mikstury trzeba dorzucić jeszcze jeden składnik. Nieprzewidywalność życia. Praca nad sobą zawsze będzie nas rozwijać. Ale nigdy nie możemy być pewny tego jak bardzo i dokąd cię to zaprowadzi. To zawsze będzie tajemnicą. I to jest właśnie w życiu najpiękniejsze.
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.