Wspomnienie z wyprawy Misja J21. Ukraina [Dzień 11]
W zeszłym roku mogliśmy doświadczyć wschodniej życzliwości i podziwiać piękno krajobrazów Ukrainy podróżując po niej na rowerach. Nikt wtedy nie przypuszczał co będzie się tam działo niecałe pół roku później. Wiele dróg, wiosek i miast przez, które przemierzał NINIWA Team aktualnie są zniszczone.
Dzień 11. Pokonani
Czwartek, 29 lipca 2021
Po nocy zawsze przychodzi poranek. Ten był piękny. Suchy i niosący świeże swojskie zapachy przedmieść Odessy. A ponieważ powroty, szczególnie znad morza, bywają trudne, zmieniamy nastawienie – i jazda do Kijowa!
Punkt 4.00 zachciało nam się tańczyć – to Sławek na prośbę budzikowych puszcza Feel the magic in the air. Przy wtórze rytmicznego bzyczenia komarów rozlega się szelest składanych namiotów i trzask menażek gotowych na śniadanie. Szybka rozgrzewka przy skakaniu między krowimi plackami i 5 minut przed 5.00 stajemy do kółka, aby jak najlepiej wykorzystać chłód poranka. Nie chcemy tracić ani minuty, tak by wykręcić ile się da po autostradzie, a nie nagrzanej patelni.
Wydostajemy się z zaułków przedmieść i wskakujemy na pustawą drogę główną. Zaczyna się pierwszy dzień żmudnej jazdy autostradą do Kijowa. W głowach wiele wątpliwości. Damy radę? Trzy dni z rzędu, jadąc jedynkami? Awykonalne! Bez rozmów i wsparcia grupy – trudna sprawa. Czy jest coś, co może nas uratować?
Tak! Awarie! Pierwsza dętka już o 5.24. Zauważam, że fotografowi dziwnie chodzi przednie koło. Chłopaki są już wprawione w naprawach, więc przerwa jest naprawdę króciutka. Ruszając dalej, witamy budzący się do życia świat. W oddali na wschodzie świt jest ukryty za deszczowymi zasłonami. Promienie przebijają się przez chmury niczym niezniszczalne strzały, tworząc piękne widowisko. Gdzieś tam pada, ale nie u nas.
W milczeniu pokonujemy kolejne kilometry. Na autostradzie panuje niewielki ruch. Niektórzy witają nas trąbieniem. Co jakiś czas ktoś z lekka wypada z kolumny. Przysypiamy. Nic poważnego. Chwilowy skok adrenaliny, powrót na właściwe tory, kontynuowanie jazdy. Najczęściej nikt poza daną osobą nawet się nie orientuje, co właśnie zaszło. Aby ratować sytuację, decydujemy, że jedziemy dwójkami. Możliwości są. Szerokie pobocze i mały ruch samochodowy. Zaczynają się rozmowy. Kilometry lecą szybciej.
Dzisiaj przypada wspomnienie św. Marty. Była ona bardzo praktyczną osobą. Widziała potrzeby i je zaspokajała. Sama jazda w kolumnie jest umiejętnością, która wiele może powiedzieć o człowieku. Czy troszczy się o innych, czy tylko interesuje się swoimi sprawami. Czy stara się nawiązać kontakt z grupą, czy woli pozostać anonimowy. Jazda w kolumnie mówi o nas samych. Kolumna faluje niczym żywy organizm. Gdy prowadzący odbije w bok, wszyscy po kolei odbijają za nim. Jadąc za kimś, nie widzisz przeszkody. Polegasz na osobie przed sobą. Dostajesz sygnał i przekazujesz go dalej, aby ostrzec innych. Widać zaufanie.
Mijamy stragany z owocami. Niektórym marzy się postój przy jednym z nich. Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się na pierwszy odpoczynek. Obok maleńkiej stacji i słabo zaopatrzonego sklepiku rosną drzewka owocowe, z czego niektórzy Niniwici z radością korzystają. Dojrzałe owoce morwy smakują wyśmienicie. Jeszcze lepsze są brzoskwinie, które dostaliśmy w prezencie od sprzedającej je pani. Jest nawet toaleta o europejskim (o dziwo) standardzie. Pełnia szczęścia!
Jedziemy dalej. Na prowadzenie wysuwają się dwa Tomki – Maruszak w żółtej koszulce, ojciec w niebieskiej. Razem tworzą flagę Ukrainy. Za nami majestatycznie łopocze flaga Polski. Słońce daje nam jeszcze chwilę spokoju, ale zaczyna się robić ciepło. Ostatnie kilometry przed setką są już dużym wysiłkiem. Dla ochłody polewamy się wodą z bidonów. Ona wcale nie jest zimniejsza, a przy pierwszym kontakcie ze skórą zdaje się wręcz gorąca. Z radością przyjmujemy słowa Pejtra, że zaraz zjeżdżamy z autostrady.
W wiosce zostajemy rozpoznani dzięki fladze. Przecież dopiero co jechaliśmy w drugą stronę, do Odessy, i przejeżdżaliśmy koło sklepu! Ludzie nie mogą się nadziwić, po co i dlaczego sobie to robimy. Ale my wiemy. Przecież to nie cel jest najważniejszy, lecz bycie w drodze. Tu uczymy się żyć inaczej. Prosto.
Po szybkich zakupach szukamy odpowiedniego miejsca na odpoczynek. Schronienie znajdujemy u uroczej babuszki, która siada przy studni i z uśmiechem raczy nas wodą. Nasza wodzianka szczerze cieszy się, że odpoczywamy w jej progach. Dwie godziny wolnego po Mszy Świętej wydają się niczym. Czas ucieka na jedzeniu, praniu i odpoczynku. Babuszka zadzwoniła po swoich synów, aby zrobili sobie z nami selfie. Po podziękowaniach każdy dostaje od wodzianki soczystego buziaka w policzek, a ojciec nawet dwa! Jeszcze tylko szybkie moczenie koszulek i głów zimną wodą ze studni i możemy ruszać dalej.
Kolejny etap zaczyna się mocno. Słońce nie stoi już bezpośrednio nad nami i najgorętsze chwile przeleżeliśmy pod drzewami, ale z nieba leje się żar. Po każdym podjeździe następuje chwila orzeźwienia pędem powietrza. Za to na samym dole czeka na nas rozgrzana patelnia i czujemy się jak jajecznica. Może dlatego niektórzy na kolację jej zapragnęli Przed noclegiem zajeżdżamy na zakupy. Gdy ostatnia osoba wychodzi ze sklepu, ruszamy na poszukiwanie noclegu. Kawałeczek dalej zatrzymuje nas pewna kobieta, proponując, żebyśmy jechali za jej autem, to wskaże, gdzie możemy spać. Tym razem korzystamy z propozycji. Ukrainka rusza z kopyta, a my pędzimy za nią – najwidoczniej nie wie, że rowerem jeździ się troszkę wolniej. Parę ulic dalej zatrzymuje pojazd. Z nadzieją rozglądamy się za podwórkiem, ale to jeszcze nie koniec drogi. Zwalniamy i powolutku posuwamy się za naszą przewodniczką. Dochodzimy do parku. Centralnym miejscem jest betonowa scena, przed nią równa trawa, a naokoło ławeczki. Niedaleko znajduje się staw z czystą wodą. Możemy też liczyć na pomoc grających nieopodal w piłkę nożną chłopaków, którzy zaoferowali, że pokażą nam najlepsze miejsce na mycie.
Zakładamy obozowisko. Dla każdego kolarza przypada więcej niż jedna ławeczka. Szybko rozkładamy namioty. Śledzie wbija się ciężko, więc niektórzy z nich rezygnują. Chłopaki bardzo pragną nam pomóc, ale rezygnujemy z kąpieli w stawie i szukamy gospodarza ze szlauchem. Po drugiej stronie stawu Tomek odkrywa rurę z lejącą się wodą, więc mamy nawet wybór – kto co woli. Do kolacji siadamy w kółku na scenie. Niektórzy zaczynają pichcić jajecznicę. Całość zamyka się w dwóch menażkach. Nagle zrywa się silny wiatr i rozwiewa nasze zapasy. W oddali widać kłębiące się chmury i strugi deszczu. Z taką perspektywą pędem biegniemy zamykać sakwy i mocować namioty. Niektóre już leżą, a śledzie nadal są uparte i nie chcą się wbijać. Na ratunek przychodzi Jędrek, który znalazł gdzieś kawałek sztachety.
Na to wszystko nadchodzi dwoje ludzi – dyrektorka tutejszej szkoły zawodowej z internatem i jej mąż, wójt tej miejscowości. Proponują nocleg pod dachem, w liceum. Jędrek jest załamany, przecież dopiero co skończył mocować namioty! Szybka narada wojenna, analizujemy za i przeciw… Na satelitach widzimy tylko jeszcze gorsze chmury. Nie ma co ryzykować. Zwijanie namiotów i pakowanie trwają 10 minut. Może zacznie nam starczać mniej czasu rano na ogarnięcie się? Niczym pokonani rycerze schodzimy z pola walki do obozu, a prowadzi nas wójt. Magda niesie w ręce do połowy zrobioną jajecznicę. Druga jajecznica jedzie w sakwie. Górnik zwinął wcześniej flagę i teraz wiezie ją pod pachą niczym kopię do walki z przeciwnikiem. Tym razem jednak ustępujemy i nie walczymy z kaprysami pogody.
Szkoła jest duża, staroświecka, taka, jaką można było spotkać we wsiach w Polsce z pół wieku temu. Ma klimat i zapach typowy dla takich miejsc. W budynku szybko robi się bardzo ciepło. Niektórzy dojadają kolację. Jajecznice smakują ponoć wybornie, mimo że się przypaliły. Jajka z posmakiem węgla? Czemu nie.
Deszcz przegania wszystkich zwolenników spania pod gwiazdami i zostaje tylko internat. Rozkładamy się po kątach, szukając najchłodniejszych miejsc z dostępem do powietrza. Niektórzy od razu zaczynają chrapać. Szybkie roszady w poszukiwaniu ciszy i możemy lecieć w kimę.
Karolina Hajduczenia
Pomóż w utrzymaniu uchodźców w OCM NINIWA – kup książkę!
Dziś w Oblackim Centrum Młodzieży NINIWA gościmy ok. 130 uchodźców z Ukrainy. Staramy się im pomóc jak tylko możemy, jednak koszty utrzymania tak dużej liczby osób przekracza nasze możliwości. Zachęcamy do wsparcia naszej działalności przez kupno książki Misja J21. Ukraina, opisującej prawie 4. tygodniową wyprawę rowerową NINIWA Team po Ukrainie.
Kup książkę Misja J21. Ukraina
Możesz nas również wspomóc wpłacając pieniądze na zrzutkę:
Dziękujemy za okazane wsparcie!
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.