Papua-Nowa Gwinea nazywana jest krajem nieoczekiwanych zdarzeń, czyli

Papua-Nowa Gwinea. Dlaczego Rajska Wyspa nazywana jest „krainą nieoczekiwanych zdarzeń”?

The Land of the Unexpected – dlaczego Papua-Nowa Gwinea nazywana jest „krainą nieoczekiwanych zdarzeń”? Na przykład dlatego, że mogą Cię porwać, porzucić związanego w chacie gdzieś w dżungli, następnie zjedzą z Tobą kolację i miło pogawędzą, a na końcu wódz plemienia z karabinem przeprosi i puści wolno. Taka codzienność...

Papua-Nowa Gwinea to kraj, który ma wiele różnych nazw. Nie istnieją one oczywiście w opracowaniach naukowych, a były najczęściej nadawane przez różnych misjonarzy bądź biznesmenów z krajów zamorskich. Jedną z takich nazw jest „the land of the unexpected”, co przetłumaczymy na język polski „kraina nieoczekiwanych zdarzeń”.

Przyznam szczerze, że przed przyjazdem do Papui-Nowej Gwinei często słyszałem tę nazwę. „The land of the unexpected” oznacza mniej więcej tyle, że spotkają cię tutaj sytuacje i wydarzenia, których normalnie nie jesteś w stanie sobie wytłumaczyć. Dzisiaj opowiem o sytuacji, którą opowiadał mi ks. Adam, dużo starszy ode mnie misjonarz z Polski.

Papua-Nowa Gwinea to kraj rozwijający się pod wszystkimi względami. Oznacza to, że w papuaskich wioskach – poza warzywami i owocami – tak naprawdę nie ma niczego. Jeśli ktoś potrzebuje kupić coś bardziej nowoczesnego, np. chińskie buty, musi pojechać do jakiegoś większego miasta. Tak samo jest i w przypadku misjonarzy. Ja na przykład co poniedziałek jadę do miasta Kundiawa, aby zaopatrzyć się na cały kolejny tydzień.

Porwanie na drodze – papuaska codzienność

Wiele lat temu podobnie było w przypadku ks. Adama, który pojechał do miasta Mount Hagen. Tamtego dnia oprócz produktów żywnościowych kupił on cement, deski oraz inne materiały, które miał użyć do parafialnego remontu. Dodatkowo, jak opowiadał, kupił on 12 butelek wina, które miało mu służyć na kolejne miesiące do odprawiania Eucharystii.

Zaopatrzony we wszystko, czego potrzebował, wracał do swojej parafii, aż nagle w połowie drogi na jezdnię wyskoczyło kilku Papuasów z karabinami. Ks. Adam pomyślał, że to napad i najprawdopodobniej wszystko mu zabiorą, a potem wypuszczą. Zresztą to nic nadzwyczajnego w tym kraju. Do mnie też już celowano z karabinu na drodze.

Jakże bardzo ks. Adam się zdziwił, kiedy okazało się, że Papuasi go związali i z całym zakupionym towarem zawieźli do wioski w dżungli. Następnie związanego zamknęli w jakiejś chacie i odjechali. To nie był napad, ale porwanie.

Miła kolacja ze związanym misjonarzem, czyli zwyczajny wieczór w Papui-Nowej Gwinei

W dawnych czasach w Papui-Nowej Gwinei nie było telefonów komórkowych, a więc ks. Adamowi trudno było nawiązać kontakt z innymi misjonarzami, którzy oczekiwali jego powrotu. W związku z tym przestraszonemu Polakowi zostało tylko oczekiwanie i modlitwa. Myślę, że stanu emocjonalnego związanego misjonarza nie musimy sobie wyobrażać. Niewątpliwie nikt nie chciałby znaleźć się w takiej sytuacji.

Mijały kolejne godziny, zapadł zmrok i do papuaskiej chaty zaczęli schodzić się ludzie. Jak się okazało, byli to mieszkańcy wioski w dżungli. Nie przeszkadzało im to, że w ich chacie leży związany jakiś biały człowiek. Nie zważając na niego, w międzyczasie ugotowali oni kolację i podzielili się nią z ks. Adamem.

Jak to bywa w plemiennej kulturze, podczas wspólnego posiłku z jeńcem wywiązały się różne rozmowy. Ku zdumieniu misjonarza, wszyscy obecni okazali się być katolikami. Pochwalili się oni nawet, gdzie znajduje się ich kaplica i który ksiądz przyjeżdża im odprawić Mszę. Nie zgodzili się go jednak uwolnić, ponieważ współplemieńcy nie byliby zadowoleni. Pamiętajmy, że w tym samym czasie cała diecezja szukała zaginionego. Podejrzewano, że zdarzył się jakiś wypadek.

Wódz plemienia, karabin i „tyle wystarczy”? To przeprosiny i zadośćuczynienie po papuasku

Minęła noc i o poranku pod papuaską chatą zjawiła się grupa młodzieńców z karabinami w ręce. Przyjechali oni parafialnym samochodem. Ks. Adam został wyprowadzony z chaty i rozwiązany.

Porywacze wytłumaczyli mu, że w okolicy trwała walka plemienna i potrzebowali oni auta. Przypadek chciał, że akurat wzięli oni sobie auto misyjne. Przeprosili misjonarza i oddali mu kluczyki.

Jak opowiadał ks. Adam, przy drodze wyjazdowej z wioski w rzędzie stało całe plemię, a kiedy on jechał, Papuasi wrzucali mu przez otwarte okno do auta pieniądze. Na końcu rzędu ludzi stał wódz z karabinem, który zapytał ks. Adam, czy taka kwota wystarczy jako zadośćuczynienie. Uwolniony Polak nie myślał tamtego dnia o pieniądzach, a więc przytaknął i czym prędzej się oddalił.

Kiedy wrócił do parafii, okazało się, że z zakupionego materiału brakowało tylko jednej butelki wina. Tym samym można powiedzieć, że grupa katolickich porywaczy faktycznie przestrzegała przykazania Bożego „nie kradnij”.

Mam nadzieję, że po przeczytanej historii sprzed lat łatwiej będzie zrozumieć nazwę „the land of the unexpected”.


Przeczytaj również:

Wjazd na chatę po papuasku

Kobieta na taczkach, czyli papuaski ambulans

Zaginiona mąka. Czy skruszony Papuas odda to, co ukradnie?

ks. Łukasz Hołub

Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.