Ile trwa najdłuższa piosenka na świecie? Raczej nie dożyjesz jej zakończenia…
Jeśli myślisz, że najdłuższa piosenka na świecie to „Bohemian Rhapsody”, to jesteś w grubym błędzie. Wspomnę o niej, bo to jedna z najsłynniejszych długich piosenek. Ale w tym zestawieniu nie załapała się nawet do Topowej Dychy.
To, że standardowy czas trwania tej najpopularniejszej formy muzycznej wszech czasów wynosi +/- 3 minuty, już wiemy. Czas na kolejny wątek z cyklu: odchyły od normy. Było o najkrótszej. Teraz czas na najdłuższą piosenkę świata.
Najdłuższe piosenki na świecie. A po co, a na co, komu to potrzebne?
Od postawienia sobie tego pytania zacząłem drążyć temat. Co powoduje, że artysta nagrywa piosenkę tak długą, że jest traktowana jak dziwoląg? Odkryłem kilka powodów.
Po pierwsze
Wolność wypowiedzi artystycznej. Może tak być i bywa, że artysta – chcąc się wypowiedzieć – potrzebuje znacznie więcej niż 3 minuty. A to, że przydługawej piosence nie grozi stanie się hulającym w radiach hitem, prawdziwemu artyście akurat zwisa bezwładnie.
Po drugie
Rekord. Ludzie, by wpisać się do tej słynnej księgi, są w stanie zaryzykować wszystko. Z życiem włącznie. Więc nagrywanie coraz to dłuższych piosenek tylko po to, by do niej wskoczyć, jest mimo wszystko ekscesem o niskim stopniu ryzyka. Stąd cała masa długich (ba – najdłuższych!) piosenek, które są znane jedynie ze względu na czas trwania. Mnie to akurat nie bierze.
Po trzecie
Odpał. Są artyści, którzy do swojej twórczości podchodzą ze sporym dystansem i odpalają rzeczy, które należy traktować tylko i wyłącznie jak artystyczne jajo. Jak kulturalne podeptanie wszechogarniającej poprawności artystycznej. Jak odpał, który ma służyć niczemu innemu, jak tylko zamanifestowaniu szalonej miłości do awangardy i świeżej nieoczywistości w tym jakże zatęchłym oczywistością świecie.
Długie piosenki to szansa
I na ten aspekt chciałbym zwrócić uwagę. Słuchanie długich piosenek jest jakąś szansą, by leczyć się ze swojego uzależnienia od szybkich i skompresowanych treści. Słuchanie długich piosenek jest wyzwaniem. Szansą na odkrycie, że żyjemy zdecydowanie za szybko i za powierzchownie. Jest jak spacer, podczas którego nigdzie się nie spieszysz. Dzisiaj nie spieszyć się to cud.
Bohemian Rhapsody. 5 minut 55 sekund
Numer-legenda. Jeden z pomników popkultury wyrzeźbiony przez Queen. Choć zdecydowanie nie jest najdłuższą piosenką świata, to jednak właśnie ten numer przełamał królujący niegdyś w radiach stereotyp 3-minutowych kawałków.
Kiedy Mercury chciał wydać singel w 1975, wytwórnia płytowa sugerowała, że utwór trwający 5 minut i 55 sekund jest zbyt długi, by móc zostać hitem. Zespół się uparł. Okazało się, że mieli rację. Sukces tej niemal 6-minutowej kompozycji miał uratować zespół przed rozpadem.
Hotel California. 6 minut 30 sekund
Długi, a hit! Da się? Okazuje się, że tak. Kultowy numer The Eagles. Posądzany o satanistyczne konotacje jest jednym z największych evergreenów w historii muzyki rockowej z absolutnie kultowymi solówkami gitary.
Skąd te sądy o konotacjach? Hotel California to nazwa hotelu w San Francisco, który został zakupiony przez Antona LaVeya, założyciela i najwyższego kapłana „kościoła szatana” i zamieniony w świątynię z piekła rodem. Do tego ta data. W tekście pada rok 1969, a to rok założenia „kościoła”. Brrrr…
November Rain. 8 minut 57 sekund
Nigdy nie byłem fanem Guns N’ Roses ani tym bardziej Slasha, który chyba więcej czasu spędził przed lustrem niż w ćwiczeniówce. To najbardziej przereklamowana gwiazda gitary, jaką znam. Niemniej jednak zamulający okrutnie November Rain jest ponoć najdłuższym utworem, który dostał się do pierwszej dziesiątki zestawienia Billboard Hot 100, docierając do 2. miejsca w sierpniu 1999 roku. No to wrzucam.
Memento z banalnym tryptykiem. 20 minut 56 sekund
To moja osobista wrzutka. Utwór z polskiego podwórka. Z ostatniej płyty genialnego absolutnie SBB. Groziła im światowa kariera. Ale odpuścili i zostali w ojczyźnie.
Miałem vinyla. Tak robiłem – kładłem krążek na gramofonie. Gasiłem światło, kładłem się na wznak i na pół godziny odpływałem w odmęty tej cudownej muzy. Ech…
Echoes. 23 minuty 30 sekund
Blisko tego poprzedniego. Tutaj o swobodę wypowiedzi wielkiego artysty tylko i wyłącznie chodzi.
7 Skies H3. 24 godziny
To nie żart. Zespół The Flaming Lips nagrał utwór, który trwa… dobę. Kurtyna.
Kompozycja została wydana jedynie w trzynastu kopiach na dyskach zamkniętych w ludzkich czaszkach. Każda z nich kosztowała 5 tysięcy dolarów. Stworzono także stronę internetową, w której piosenka była ciągle zapętlana.
Symphony of the Crown. 48 godzin 39 minut 35 sekund
Niestety nie wysłuchałem do końca. No, ale długa to piosenka jest. Dwie doby. Dwie kurtyny. Trochę w kategorii absurdu. Albo po prostu należy traktować to jak muzykę-tło. Coś jak szum morza na YouTubie przez 12 godzin. Sami oceńcie:
As Slow as Possible
Na koniec zostawiłem sobie osobliwość absolutną. Nie jest to jednak piosenka, ale utwór instrumentalny. John Cage go popełnił. Tworząc Tak wolno, jak to tylko możliwe kompozytor celowo nie określił precyzyjnie tempa ani czasu trwania utworu. Jedyna sugestia jest zawarta w tytule. To miał być protest Johna wobec zbyt szybkiego tempa życia (już w 1985 było za szybko!).
Do dziś nie wiadomo, o jakim tempie myślał autor, który tę tajemnicę zabrał do grobu. Znamy kilka wykonań tego numeru trwających od kilkudziesięciu minut do kilkunastu godzin.
Najdłuższa piosenka świata trwa 639 lat
To, co rozpoczęto w 2001 roku w niemieckim kościele Sankt-Burchardi w Halberstadt to jest KOSMOS TOTALNY. Odkąd uruchomiono automatyczne organy wykonujące tę kompozycję (nikt chyba nie sądzi, że miałby to grać żywy człowiek), minęło już 16 lat.
Jak dotąd organy wydały z siebie zaledwie kilka dźwięków, z czego pierwszy dopiero po dwóch latach – As Slow as Possible zaczyna się bowiem od pauzy. Kolejny dźwięk usłyszano dopiero w 2004 roku, a następne potrafiły wybrzmiewać nawet po kilkadziesiąt miesięcy.
Całość zaplanowana jest na 639 lat. Na dedykowanej stronie internetowej można sprawdzić harmonogram zmiany dźwięków, a nawet kupić bilet na finałową partię. Masz jakieś plany na 4 września 2640?
Posłuchajcie chociaż kawałka tego kawałka…

Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.