Wierzę czy nie wierzę? Oto jest pytanie
Może jest tak, że regularnie czytasz artykuły „Wokół moralności” i w głowie masz jedną myśl: „To wszystko ładnie brzmi, ale w to nie wierzę”.
Skoro już wiemy, że Bóg stworzył nas z miłości i chce naszego szczęścia oraz że świętość jest dostępna dla każdego i warto o niej marzyć, potrzebujemy zdać sobie sprawę z tego, że na drodze spotkamy różne przeszkody.
Pewnie od razu na myśl przychodzi nam to, że pierwszą przeszkodą jest grzech. Może zresztą mamy wrażenie, że Kościół – gdy mówi o życiu moralnym – skupia się na złu i grzechu. Być może trochę nas to zniechęca i irytuje.
To prawda, że wielokrotnie zdarzy się, że pójdziemy nieodpowiednią drogą, podejmiemy decyzje, które będą niewłaściwe, bardziej posłuchamy siebie niż Boga. Jednak w życiu moralnym nie chodzi o unikanie grzechu, błędów, pomyłek i porażek, nie chodzi o slalom między przykazaniami, ale o to, by świadomie i w sposób wolny wybierać dobro.
Rozpoznanie tego dobra jest zatem bardzo ważne. Bóg wskazuje nam drogę, która jest dla nas najlepsza, zostawia Prawo (chociażby Dekalog, kazanie na Górze, przykazanie miłości), daje nam Kościół i sakramenty, jest obecny w naszym sumieniu, ale przede wszystkim dał nam swojego Syna, który oddał życie, abyśmy my mogli żyć.
Głównym niebezpieczeństwem, które nam grozi wcale nie jest grzech – rozumiany jako nasz zły wybór. Głównym zagrożeniem jest to, że odrzucimy Chrystusa.
Rachunek sumienia z wiary
Może jest tak, że dwa razy w miesiącu czytasz artykuły „Wokół moralności” i w głowie masz jedną myśl: „To wszystko ładnie brzmi, ale w to nie wierzę”.
Brak wiary albo obojętność wobec niej są dla nas znacznie bardziej groźne niż sam grzech. Dlaczego?
Z grzechu wyzwala nas Chrystus, mamy możliwość skorzystania z sakramentu pokuty i pojednania, nawracając się, zaczynamy współpracować z łaską, pracujemy nad cnotami. Jeśli jednak nie ma tego pierwszego kroku – zwrócenia się ku Bogu – nie ma też wyjścia z grzechu. Nie mamy wtedy dokąd wracać. Żeby wrócić, trzeba wiedzieć, dokąd.
Niezależnie od tego, jak daleko zbłądzimy, jakie niemądre rzeczy zrobimy, to będziemy mieli dokąd wracać, jeśli uznamy, że Kościół to nasz dom; jeśli uwierzymy, że Bóg działa w sakramentach… jeśli w ogóle wierzymy w Boga i Bogu.
Dlatego dziś warto zrobić sobie rachunek sumienia z wiary. Czy jestem człowiekiem wierzącym? Na czym ta wiara polega? Co oznacza? Jak ją pielęgnuję? Czym się wyraża?
Wiara, jak uczy Katechizm, jest osobowym przylgnięciem do Boga, jest decyzją, która angażuje całego człowieka, która wypływa z zaufania i poznania. Jest łaską, odpowiedzią na Boże zaproszenie. Wiara jest rzeczywistością otwartą, w której zachodzi dialog i interakcja z otoczeniem. Ma ona swoją strukturę i dogmaty, ale mimo to ciągle jest dynamiczna.
Było to widać zwłaszcza podczas kształtowania się wyznania wiary pierwszych chrześcijan, gdzie fundament wiary był konkretny, ale bardziej spontaniczny, pełen żywego kerygmatu. W najstarszym chrześcijańskim credo – tak zwanym credo korynckim (1Kor 15, 3b-5) padają słowa o przekazywaniu wiary. Święty Paweł nie jest twórcą tego wyznania wiary, ale sam je otrzymał, a w następstwie tego je przekazuje. Zawarte są w nim najważniejsze prawdy wiary dotyczące śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.
Niewyobrażalną wydaje się być wiara, która miałaby być zachowana tylko dla nas. Nie przeżywa się jej samotnie. Wręcz przeciwnie – ma ona charakter wspólnotowy. Konsekwencją i koniecznością wiary jest jej głoszenie. Tak jak Paweł otrzymał i przyjął Słowo i wiarę, tak również nauczał, podkreślając wielokrotnie aspekt konieczności usłyszenia Słowa Bożego. Zaznaczał więc, że wiara rodzi się ze słuchania (Rz 10, 17).
Można zapytać: ze słuchania czego albo kogo? Przedmiotem słuchania jest Słowo Boże i osobowe ja słuchającego. Ze względu na relacyjny charakter człowieka, odkrywanie wiary i wzrastanie w niej również odbywa się w relacji. Jest to formowanie samego siebie, swojej tożsamości, odbywające się dzięki słuchaniu siebie, umiejętności bycia samemu ze sobą i odpowiedzenia sobie na fundamentalne pytanie: kim jestem? Pomocą w tym jest Słowo Boga, odczytywane dla konkretnego człowieka i wspólnoty, w określonym czasie i miejscu.
Troska o zachowanie wiary mimo życia w świecie, gdzie podważa się jej racjonalność, gdzie wyśmiewa się jej zasady, a niektórzy członkowie wspólnoty okazują się hipokrytami, jest bardzo ważna. Dzielenie się trudnościami, wątpliwościami i świadomość, że nie jesteśmy sami, mogą okazać się kluczowe dla wytrwania w niej.
Wtedy wydaje się, że warto się zastanowić, czy i ile czytam Słowo? Czy zaglądam do Pisma Świętego? Czy pamiętam o czym były czytania podczas Mszy?
Może jest tak, że wydaje mi się, że moja wiara jest martwa albo że w ogóle jej nie ma. Wtedy pierwsze, co warto zweryfikować to jak wygląda moja modlitwa oraz kontakt ze Słowem Bożym.
Nie być ignorantem
Słowo nie jest przeszłością i historią, ale rzeczywistością ciągle aktualizującą się w świecie i życiu ludzi. Głoszenie Słowa, dzielenie się wiarą, doświadczeniem i przepowiadanie kerygmatu jest powołaniem wierzącego. Obojętność, ignorancja i pominięcie tego, kto nie wierzy, nie może mieć racji bytu. Wierzący staje się światłem dla poszukującego. A ten, kto szuka, pragnie wiary i ma otwarte serce, zanim jeszcze ją odkryje, nawet gdy o tym nie wie, już znajduje się na drodze ku niej. Ze względu na powinności wobec niewierzących, a także z samej natury i charakteru wiary nie może być ona nigdy alienacją.
O ile Credo ze swoimi dogmatami jest obrazem tego, „w co” się wierzy, o tyle osobista odpowiedź jest odpowiedzią na pytanie „dlaczego” się wierzy. Owo „dlaczego” jest kluczem, jest podstawą. Wiara dla samej wiary czy dla tradycji, byłaby, i niekiedy jest, martwa. Można bowiem zaobserwować zjawisko niewiary wierzących. Niewiary, która nie polega na posiadaniu wątpliwości ani na zadawaniu pytań. Niewiara ta jest natomiast obojętnością, brakiem refleksji, zmieszaniem wynikającym z braku pomysłu na własną odpowiedź na pytanie: dlaczego wierzę? Niewiara wierzących to nie tylko antyświadectwo, lecz także choroba współczesnego chrześcijaństwa, zwłaszcza w wydaniu europejskim. Jest to znacznie gorsze niż posiadanie wątpliwości czy pytań. Mamy prawo wątpić, szukać, zastanawiać się, mieć pytania. I Bóg się tego nie boi (Kościół też nie).
Z powyższego klarują się dwie płaszczyzny: wiara wątpiących i niewiara wierzących. Pierwsza jest pozytywna, druga negatywna. Wiara wątpiących nie jest brakiem wiary. Jest twórczym poszukiwaniem, ciągłym poznawaniem, rozpoznawaniem Boga i siebie. Wątpliwości nie oznaczają zerwania relacji z Bogiem. One pomagają wzrastać wierze dojrzałej, pewnej, stabilnej, gotowej na wydawanie dobrych owoców. Nie trzeba spoglądać na wątpliwości w kategoriach problemu czy kompleksu. Wręcz przeciwnie – mogą one stać się szansą i specyficznym zaproszeniem do ponownego rozpatrzenia racji, dla których się wierzy, do odczytywania objawienia, wspomnienia świadectwa i obietnic Boga.
Zatem jak jest z nami dzisiaj? Wierzę czy nie wierzę? Oto jest pytanie.
Agata Rujner
Doktor teologii moralnej, pracownik Akademii Katolickiej w Warszawie. Prowadzi kanał „Prawie Morały” na YouTubie i w mediach społecznościowych. W przystępny sposób wyjaśnia moralność katolicką. Jest wrażliwa na piękno i muzykę.