7 kwietnia| Artykuły

Życie poza systemem

Nasza cywilizacja z okresu kryzysu wchodzi w okres upadku. Gdzieś to wyczytałem. Tak czy inaczej, nie ma co się oszukiwać - wisi nad naszymi głowami taka właśnie złowroga chmura. Coraz ciemniejsza i coraz gęstsza.

Życie poza systemem to życie bez używania udogodnień cywilizacji takich jak prąd czy internet. Są grupy ludzi, którzy decydują się na takie życie poza systemem.

Pozostałości

Podróżnik John L. Stephens w 1850 roku wspominał swoją podróż przez puszczę. I to, jak nagle natknął się na czternaście, dziwnych kamiennych figur. Jedną spychał z piedestału wyrastający korzeń. Inna leżała roztrzaskana na ziemi. Jeszcze inną dusiły szczelnie obrastające ją gałęzie i winorośle. Przy jedynej ocalałej stał ołtarz. Kiedyś zapewne otwierający się na niebo w każdym tego słowa znaczeniu. Dzisiaj zarośnięty chwastami. To wszystko, co pozostało po potężnej i pulsującej kiedyś życiem cywilizacji Majów.

Powtarzalny mechanizm

Dlaczego tak się stało? Dlaczego już nie ma starożytnego Rzymu? Atlantydy? Innych wielkich cywilizacji? Do niedawna badacze tematu uważali, że szukanie uniwersalnych reguł w historii to wróżenie z fusów, bo każda cywilizacja jest wyjątkowa i nie ma powtarzalnych mechanizmów rządzących ich upadkami. Do niedawna. Okazuje się, że jednak są. NASA dała kasę, a Safa Motesharrei z Uniwersytetu w Maryland razem z kolegami stworzył komputerowy model, który miał dać odpowiedź na pytanie: dlaczego wielkie cywilizacje upadają? Model nazywa się HANDY (Human And Nature Dynamics). Dla jego stworzenia wykorzystano dekady pracy archeologów, filozofów, politologów i socjologów. Pod lupę wzięto Greków, Rzymian, Majów, Czukczów czy historyczne ludy w Chinach i Indiach. I wyszło, że czynników wpływających na cywilizacyjną zapaść nie ma zbyt wiele. W zasadzie dwa: wyczerpywanie zasobów naturalnych i rozwarstwienie społeczne. Czyli w zasadzie jeden. Pycha.

Wszytko staje się jasne. Dokładnie tak było u Majów. Elity tak wyzyskiwały poddany lud, że przepaść pomiędzy jednymi a drugimi w końcu stała się nie do zniesienia. Do tego dorzućmy jeszcze degradację środowiska i wszystkie warunki upadku cywilizacji zostają spełnione. Niepokojące sygnały docierały już dużo wcześniej, ale elity miały na tyle zgromadzonych bogactw, że za bardzo się nimi nie przejmowały. To się nie mogło inaczej skończyć. Po Majach pozostało dzisiaj kilka zarośniętych kamieni.

Jak to wygląda dzisiaj?

Surowce naturalne to to wszystko co w skorupie ziemskiej jest dla człowieka cenne. I jest w skali cywilizacji ograniczone i nieodnawialne. Surowce najłatwiej dostępne i najcenniejsze już dzisiaj są na wykończeniu. Przykład. Na początku XX wieku wydobywano rudy zawierające 20 gram złota na tonę skały. Dzisiaj tego złota w tonie jest ok 2 gram. Albo nawet mniej. Wydobycie staje się coraz trudniejsze i kosztowniejsze. Wiedzieliście, że do produkcji komputera stacjonarnego i monitora zużywa się średnio 1500 litrów wody, 5300 kilowatogodzin energii, 240 kg paliw kopalnych oraz 22 kg chemikaliów? Razem daje to 1,8 tony surowców czyli tyle, ile waży nosorożec. Produkcja jednego złotego pierścionka wiąże się z pozostawieniem kilku ton zbędnych skał, często skażonych. A kopalnia złota Marlin w Gwatemali zużywa dziennie 6 milionów litrów wody. To dość, by zaspokoić dobowe potrzeby ponad 100 tysięcy rodzin.

To co zarzyna naszą cywilizację to obsesja rządzących na punkcie ciągłego wzrostu gospodarczego. A biorąc pod uwagę ograniczony rozmiar planety i skończoność jej zasobów, taki wieczny wzrost jest po prostu utopią. Wcześniej czy później dojdziemy do ściany. Wskaźniki wzrostu PKB (bo tak to się nazywa) to chłodne procenty i wyliczenia, które nie biorą pod uwagę tego co najważniejsze. Na przykład rozwarstwienia społecznego. Ma być coraz lepiej. I jest. Ale nielicznym.

Żyjemy w świecie gdzie 1% populacji ma więcej niż cała reszta świata. Trudno w to uwierzyć. A jednak. Wskaźniki PKB kompletnie nie biorą pod uwagę parametrów rzeczywistego szczęścia człowieka. Typu czas wolny, relacje i więzi międzyludzkie, poczucie bezpieczeństwa czy zdrowie psychiczne i fizyczne. Często ceną za wzrost PKB są katastrofy naturalne i przemysłowe. W pogoni za nim depcze się środowisko naturalne i prawa lokalnych społeczności. Korporacje chciwie szukające nowych obszarów wydobycia (czytaj: podboju) mają to wszystko gdzieś.

To się dzieje, tylko trochę dalej od nas

Ogromna część pożądanych surowców znajduje się w krajach globalnego Południa. Czyli w Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Ale te państwa nie tylko nie odnoszą korzyści z bogactw, które posiadają. Ponoszą za to potworne koszty – degradacja środowiska, zawłaszczanie ziemi, niszczenie rolnictwa, łamanie praw człowieka, zagrożenie dla życia i masa innych problemów społecznych. Lokalsi próbują się buntować i walczyć z najeźdźcą. A jakże. Ale to jest walka z wiatrakami. Korporacje przekupują miejscowych ludzi, a nawet całe rządy, by nikt nie wtrącał się im do interesów. Najbardziej ryzykują liderzy takich oporów. Bywają zastraszani, albo po prostu zabijani. Raport Global Witness podaje, że tylko w 2015 roku na świecie udokumentowanych zostało 185 zabójstw lokalnych aktywistów i aktywistek zaangażowanych w ochronę ziemi, lasów i wody. Czyli ponad 3 zabójstwa tygodniowo (sic!!!). Sprawcy tych zbrodni pozostają oczywiście bezkarni.

W Kongo, konkretnie w Bisie, jest kopalnia gdzie wydobywa się minerał wykorzystywany do produkcji sprzętu elektronicznego. Również telefonów komórkowych. Często zdarzają się tutaj wypadki osunięcia ziemi, w których masowo giną ludzie żywcem grzebani w ziemi. Nikogo to nie obchodzi i nikt na to nie reaguje. W kopalni grasuje głód, bieda, prostytucja dzieci, ich nielegalna praca i totalny brak ochrony praw pracowników. A całkowity dochód z tego interesu idzie na wojnę domową w Kongo. To fakt oficjalnie potwierdzony specjalnym raportem w 2008 roku. Jednak nikt specjalnie nie protestuje. W tym największe koncerny telefonii komórkowej. To nawet nie jest wierzchołek góry lodowej. To wierzchołek wierzchołka. Czy cywilizacja, która funkcjonuje w oparciu o takie reguły ma szanse przetrwać? Nie.

Jak działać?

Wielu ludzi to wie. Mniej próbuje coś z tym robić. Pomysły są różne. Jednym z nich jest off the grid. Offgridowcy, to krótko mówiąc ludzie którzy rozczarowani cywilizacją, próbują żyć poza nią. Poza systemem. To fani homeschoolingu, freeganie, egolodzy, hakerzy, ci, którzy postanowili żyć bez kasy i ci, którzy zrezygnowali z życia w mieście by przenieść się do swoich ekologicznych domków. Homeschooling’owcy postanowili wziąć edukację swoich dzieci we własne ręce. Znam takich osobiście. System edukacji, nazwijmy to powszechnej, nie przekonuje ich na tyle, że sami stają się nauczycielami dla swoich pociech. Ewentualnie wynajmują do tego kogoś, komu ufają. Freeganie zaopatrują się w jedzenie na śmietnikach. I tu nie chodzi o jakieś gnijące resztki owoców czy nadgryzione czerstwe pieczywo. Tu chodzi o pełnowartościowe produkty. Okazuje się, że dziennie na wysypiskach lądują tony ledwo od wczoraj przeterminowanego jedzenia. Albo takiego, którego hipermarkety po prostu chcą się pozbyć, bo nie mają dla nich miejsca na swoich uginających się półkach. Freeganie w ten sposób protestują przeciwko globalnemu marnotrawieniu pożywienia. Wobec faktu, że na ziemi głoduje 800 milionów ludzi, powinno się ten proceder dopisać do listy grzechów wołających o pomstę do nieba.

Raphael Fellmer z kolei udowadnia, że życie w centrum cywilizacji bez pieniędzy jest możliwe. Postanowił nie dać się wciągnąć w szaleńczy wir konsumpcji. Ludzie codziennie sprawdzają stan swojego konta, jakby miało to określić ich sens bycia na Ziemi. Wpadają w pułapkę, idą na życiowe kompromisy, pracują tam, gdzie nie chcieliby pracować, rezygnują z marzeń, stają się zgorzkniali – zauważa Raphael. A kim są hakerzy? To wbrew pozorom nie ci, którzy włamują się na konta i wykradają dane. Dominik Tabisz, haker, członek katowickiego Hackerspace, wyjaśnia: – Hakowanie to rozwiązywanie czegoś w sposób nieszablonowy. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że hakują w codziennym życiu, tworząc coś nowego, przerabiając stare rzeczy na nowe, kombinując, coś ulepszając.

W sieci krąży taka historiozagadka: jedzie koleś autem i nagle zauważa, że na przystanku stoją trzy osoby: dziewczyna z jego snów, przyjaciel, który kiedyś uratował mu życie i starsza, schorowana kobieta potrzebująca lekarza. Kogo powinien zabrać? – pada pytanie. Jeśli zabierze miłość swojego życia, nie spłaci długu wdzięczności wobec przyjaciela i nie pomoże potrzebującej staruszce. Jeśli zabierze przyjaciela, straci miłość swojego życia i zostawi babcię na pastwę losu. Itd. Rozwiązanie doskonałe jest takie: daje kluczyki z auta przyjacielowi i prosi go, by zawiózł staruszkę do szpitala. A sam z miłością swojego życia zostaje na przystanku i wspólnie czekają na autobus.

Czego uczy nas ta historia? Że często rozwiązanie naszych problemów i dylematów jest proste i realne. Ale go nie widzimy, bo jesteśmy zbyt zapuszkowani w naszym ciasnym życiu i myśleniu. Czy jest ratunek dla dzisiejszego świata? Na pewno. Tylko czy świat go odkryje i odważy się zastosować? Mam obawy. Smutna perspektywa, że zostanie po nas jedynie kilka porośniętych chwastami kamieni, wcale nie jest taka nierealna. W każdym razie robimy wszystko, by się urzeczywistniła.

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.