10 września| Artykuły

Sacrum profanum

To był jeden z punktów wakacyjnych wojaży. Średnio znane, stare sanktuarium Maryjne w Polsce. Z Bazyliką i Kalwarią. Jak na […]

To był jeden z punktów wakacyjnych wojaży. Średnio znane, stare sanktuarium Maryjne w Polsce. Z Bazyliką i Kalwarią. Jak na porządne sanktuarium przystało. Nie powiem jakie. Bo nie chcę. Wchodzę do świątyni. Od razu uderza mnie chłód i stonowane oświetlenie. Na dworze upał i bezchmurne niebo, więc nie dziwi to uderzenie. Wchodzę trochę jako turysta, trochę jako wierny. Chciałem pooglądać i potem na mszy być. No i oglądam. Chodzę wolno, rozglądam się na lewo i prawo. Do góry też. Trochę udaję takiego poprawnego politycznie turystę, który z zainteresowaniem wszystkiemu uważnie się przygląda. Czasem dłużej, czasem krócej. Że to niby niektóre rzeczy interesują mnie bardziej, a inne mniej. Tylko do kompletu brakuje mi aparatu w rękach i skośnych oczu. Obrazy wiszą na ścianach tu i tam. Duże i małe. A to jakiś święty, a to jakaś święta. Z Panem Jezusem obrazy też są oczywiście. Duże, ciemne, poważne. Nawy boczne, kapliczki pod różnymi wezwaniami. Staję przed głównym ołtarzem. Wielki. Podnoszę głowę do góry. Freski. Dużo fresków. Nie zawsze odgaduję co przedstawiają. Może za ciemno, a może już ząb czasu zrobił swoje. No i rzeźby. Złote, kolorowe. Aniołki, Święci, Maryja, Pan Jezus. Wszystko co chcesz. Kręcone, pozłacane kolumienki, jak by powiedział nieodżałowany prof. Zinn. Ołtarz eksploduje ilością detali i szczegółów. Obrazy, rzeźby, półeczki, wzory, podpórki. No i oczywiście Tabernakulum. Zajrzałem do każdego zakamarka. Klękam i wychodzę. Msza za godzinę dopiero. W twarz uderza mnie blask i ciepło słońca. I jedna myśl o tym, co przed chwilą zobaczyłem kołacze się po głowie. Nie podobało mi się to. Nic, a nic. Po prostu. Nie neguję artyzmu twórców tych dzieł z tamtej epoki. Ani ich intencji. Ufam, że były pobożne. Ale wrażliwość estetyczna człowieka może być różna i się zmieniać. Zwłaszcza na przestrzeni stuleci. Czy to grzech, że nie podoba mi się architektura i wystrój starych świątyń? 

Zaczyna się Msza święta. Pełna Bazylika. To niedziela. Do środka się nie wepchnąłem. Stoję razem z wieloma wiernymi w przedsionku. Rozumiem co piąte wypowiadane przez księdza słowo. Rozglądam się po ścianach i suficie. Szukam głośnika. Nie ma. Ktoś nie zadbał o to, by wierni w sporym przedsionku świątyni dobrze słyszeli co się mówi i co się śpiewa. Szkoda. Słyszę jak grają organy. Mało komfortowe wrażenie. Do tego siermiężny, spowalniający i nieśmiały śpiew ludu. Wiadomo, jak to w polskich kościołach. Gdyby ktoś po mszy spytał mnie o czym była Ewangelia i kazanie, nie wiedziałbym co powiedzieć. I nie czuł bym się winny.  

Wiem, że wkładam kij w mrowisko. Trudno. Gdzieś wyczytałem, że liturgia jest centrum i szczytem życia Kościoła, a muzyka jej integralną i ważną częścią. Nie każdy gatunek pasuje jednak do murów świątyni. Co zatem można zagrać w kościele?

Hmmm. Po kolei. Spróbujmy oddzielić to, co w liturgii jest jej treścią, a co formą. Treść to zgromadzenie wiernych wokół ołtarza, gdzie poprzez sakramentalną posługę kapłana dokonuje się najbardziej wyjątkowe spotkanie Bogiem z człowiekiem. A forma? A forma to wszystko pozostałe: miejsce gdzie to się dokonuje, słowa jakich używamy podczas modlitwy, szaty w jakie ubiera się celebrans, symbole, obrazy i rzeźby. A także muzyka.

Wiadomo nie tylko Katolikom, że oficjalnie podczas liturgii nie wolno używać instrumentów typu gitara z metalowymi strunami czy perkusja. Niedopuszczalna jest także stylistyka, nazwijmy ją, rozrywkowa. To co u braci protestantów jest normą, u nas jest już złamaniem kościelnych przepisów. Zawsze przyjmowałem tą rzeczywistość jak oczywistą oczywistość. Ale ostatnio coraz bardziej zaczynam się zastanawiać, dlaczego na katolickiej mszy nie wolno z akompaniamentem dobrze brzmiącej gitary zaśpiewać ładnie skrojoną folkową piosenkę uwielbieniową? Tzn wiem, nie wolno bo to wynika z przepisów. Ale dlaczego tych przepisów nie można zmienić? Oj, narażam się, wiem. Nie chcę robić rewolucji. Jedynie zadać kilka pytań i może jakąś dyskusję wygenerować. Bo może błądzę. 

Czy zakaz wykonywania takiej, a nie innej muzyki na takich, a nie innych instrumentach na Mszach Świętych ma podłoże teologiczne, czy może jedynie wynika z odwiecznych, wydawało by się niezmiennych standardów estetycznych? Współcześnie budowane kościoły zawierają w swoich projektach wyraźną, bardzo wyraźną aktualizację do dzisiejszych czasów. Niektóre świątynie to prawdziwy Modern Art. Zobaczcie sobie na przykład Kościół Kuokkala w Finlandii, Kościół w Madrycie, zaprojektowany przez Vicens & Ramos albo zaprojektowany przez Martę i Lecha Rowińskich Kościół w Tarnowie nad Wisłą. To prawdziwa rewolucja w architekturze sakralnej! I to legalna. Nie buduje się takich kościołów jak 500 czy 200 lat temu, bo czasy się zmieniły. Ludziom co innego się podoba i tyle w temacie. Więc dlaczego z muzyką nie może być podobnie? Młodzi odpadają od Kościoła. To statystyki. Może gdyby w kościele usłyszeli swoje dźwięki łatwiej by im było zostać? 

No i arcyważny temat. Rodzaj muzyki i jej jakość to dwie różne rzeczy. Jak myślicie, co jest lepsze na pieśń dziękczynną: folkowa ballada cudownie zaśpiewana przez wokalistkę z akompaniamentem rasowego Martina D-28 czy może tradycyjna pieśń kościelna wykonana asekuracyjnie przez emerytowanego organistę na wymagających generalnego remontu organach? 

Nie mam nic przeciwka tradycyjnej muzyce liturgicznej. Jest piękna i wielka. Zwłaszcza w dobrych wykonaniach. Ale dlaczego daje się czerwone światło dobrej muzyce o zupełnie innych korzeniach kulturowych to już nie wiem. Być może to o jakość jest ten spór. Może to wcale nie o gitarę chodzi, ale o to, że zwykle gra na niej pani katechetka (z całym szacunkiem dla wszystkich Pań katechetek), która zna cztery akordy i nie potrafi jej dobrze nastroić? Gdyby Kościół w jakimś innym kluczu zaczął weryfikować jakość tego wszystkiego co wpuszcza do świątyń, być może coś by drgnęło. I wierni nie musieli by oglądać i słuchać całego tego kiczu i miernoty, jaka niestety w naszych kościołach bywa. Nie wiem jaki to by musiał być klucz. Może Kościołowi trzeba odwagi, by bardziej do głosu dopuścić współczesnych, zdolnych i oddanych Bogu artystów, którzy będą tworzyć sztukę sakralną na miarę XXI wieku. Zresztą tacy artyści już są. I już tworzą. Ta wizja o jakiej piszę już się realizuje. Kościół tak bardzo się zmienia, że nie mam bladego pojęcia, jaka będzie w nim muzyka za 10, 20 czy 50 lat. Może pod natchnieniem Ducha powstanie nowy gatunek muzyki liturgicznej. Takiej, która sprawi, że wszyscy w Kościele poczują się jak u siebie. Fajnie by było. Wydaje się nierealne, no ale zakładam asystę Ducha, więc… I wiem jeszcze jedno: źle, jeśli dla zachowania formy poświęca się treść. Dobrze, jeżeli dla zachowania treści poświęca się formę. 

adam szefc szewczyk

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.