Joker – historia znana od zawsze
Mówią, że Todd Phillips, reżyser znany do tej pory głównie z tandetnych komedii wzniósł się na wyżyny sztuki filmowej, a Joaquin Phoenix’owi grożą Oskarem. Chcę nawiązać do historii, którą opowiada. A jest to historia stara jak świat.
Joker zelektryzował świat jak mało który film od lat. I mimo kontrowersji jakie gdzie-nie-gdzie wzbudził, wszystkie recenzje z jakimi do tej pory się spotkałem są en-tu-zja-sty-czne. Czas na moją 😉
Mówią, że Todd Phillips, reżyser znany do tej pory głównie z tandetnych komedii wzniósł się na wyżyny sztuki filmowej, a Joaquin Phoenix’owi grożą Oskarem. Chcę nawiązać do historii, którą opowiada. A jest to historia stara jak świat.
Tytułowy Artur Flek miał przewalone życie. Wychowywany bez ojca przez świrniętą matkę, ofiara domowej przemocy, pacjent psychiatryka. Deficyt ojca próbuje desperacko uzupełnić postacią telewizyjnego komika Murray’a Franklina. Jego chora wyobraźnia snuje wizje, w których Artur w sympatycznych okolicznościach spotyka gwiazdę telewizyjnego show. Jego wielkim marzeniem jest zostać sławnym komikiem. Pragnie być w centrum uwagi i ogrzewać się w światłach reflektorów. Czuje, że sława jest jego powołaniem. Od dziecka wmawiano mu, że istniej po to by szerzyć radość i śmiech. Przyszły Joker pracuje w podrzędnej agencji wynajmującej klaunów i artystów. Ta praca to dla niego pasmo niespełnień i brutalnych upokorzeń. Jak na ironię, cierpi on na zaburzenie polegające na niekontrolowanych wybuchach chorego, intensywnego śmiechu. Garściami wciąga tabletki psychotropowe. Gotham, miasto w którym żyje tonie w śmieciach i stoi na skraju totalnej anarchii. W takich okolicznościach żyje samotny, niezrozumiany, zraniony i chory człowiek. Tykająca bomba zegarowa. W takich okolicznościach rodzi się potwór. Narodziny Jokera to nie przypadek. To naturalna konsekwencja wszystkich czynników, które na Artura oddziałowują. Joker jest produktem pozbawionego ludzkich odruchów i uczuć społeczeństwa. Jest dzieckiem chaosu. A w chaosie Joker czuje się jak ryba w wodzie.
Internetowe, jednozdaniowe streszczenie filmu brzmi tak: strudzony życiem komik popada w obłęd i staje się psychopatycznym mordercą. Parafraza wygenerowała się w mojej głowie automatycznie: znudzony życiem anioł popada w obłęd i staje się demonem. Pisałem, że to historia stara jak świat. Bo jest. Pierwszym Jokerem był Szatan. Sprawdzałem, ale filmowej historii o upadłym aniele jeszcze chyba nie ma. To mogło by być filmowe wyzwanie epoki. Czy porównywanie Jokera z Szatanem ma sens? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Chwila zastanowienia, porozglądania się na boki i od razu widać, że większość czarnych bohaterów w dziejach ludzkości ma podobną genezę. Zraniony, zdeformowany ktoś ulega najbardziej pierwotnej pokusie i po przejściu na ciemną stronę mocy sam zaczyna ranić i deformować.
Lucyfer początkowo miał się całkiem nieźle. Aż w końcu coś mu się zaczęło nie-zgadzać. Tutaj zawsze mam teologiczną zagwozdkę. Diabeł kusi człowieka. A kto kusi diabła? Pamiętam chyba jeszcze z religii taką naukę, że są dwa źródła kuszenia człowieka. Pierwsze, to szatan i jego obślizgłe jak węgorz kłamstwo. Drugie to sam człowiek. Jego wewnętrzna słabość. Może Lucyfer w wyniku wewnętrznych, pełnych pychy procesów doszedł do momentu, w którym już nie był w stanie znieść wyższości Boga? Może sam sobie wmówił, że jest nic niewartym śmieciem, skoro musi odgrywać tą upokarzającą, służalczą rolę wobec Tyrana Stwórcy? Jeżeli tak było, to strącenie do piekła musiało być dla Lucyfera najdotkliwszym zranieniem. Zranieniem, które ostatecznie zrodziło potwora, przy którym Ksenomorf, Freddie Kruger i Pan Jigsaw razem wzięci to jedynie pluszowe zabawki. Potwora, którego jedynym pragnieniem było zadawanie cierpienia. Komu tylko się da. Człowiekowi, robiąc wszystko by poszedł tą samą co on drogą. Drogą prowadzącą do apogeum cierpienia. Szatan może zranić Boga tylko pośrednio. Raniąc człowieka. Bo ta inteligentna bestia doskonale zdaje sobie sprawę z relacji jak łączy Boga z człowiekiem.
Szatan nigdy nie mówi człowiekowi, że jest coś warty. Nigdy. Odkryłem to niedawno. Nadęte poczucie własnej wartości z jakim często bujamy się po tym świecie jest już efektem ubocznym katechezy demona. A katecheza demona jest jedna: jesteś zerem. Jeśli ktoś jej uwierzy, to jest stracony. Ulega wtedy obsesji udowadniania sobie i światu własnej wartości. Gdybyśmy mogli zajrzeć w najgłębsze zakamarki serc tych, którzy zachwycają świat swoimi spektakularnymi czynami, prawdopodobnie natrafilibyśmy na kompleksy i elementarne problemy z poczuciem własnej wartości. Tak to niestety działa. Im bardziej czujesz się nikim, tym bardziej chcesz pokazać, że jesteś kimś. Katecheza Boga też zawsze jest taka sama. Tylko, że diametralnie inna. Bóg mówi zawsze: masz nieskończoną wartość. Ktoś, kto uwierzy tej katechezie, jest uratowany. Świadomość, że w oczach Wszechmocnego jest się bezcennym daje człowiekowi wszystko. Już nie ma w jego sercu neurotycznej potrzeby udowadniania swojej wartości, bo po prostu jest się o niej centralnie przekonanym. Dlatego ci najszczęśliwsi ludzie żyją często na peryferiach świata, bez fajerwerków i efektów specjalnych.
Jokerem jest też Frankenstein, Lord Vader czy Syndrom z Iniemamocnych. Mechanizm jest zawsze ten sam. Zranienie i brak miłości rodzą potwory. Joker to film właśnie o tym. Film przestroga. Zaryzykuję twierdzenie, że może nawet w jakimś stopniu film ewangelizacyjny (sic!)
Dlaczego Joker? Imię przypadkowe? Joker w kartach może zastąpić każdą figurę. A w życiu? Każdy z nas może być Jokerem. Albo inaczej – Joker jest w każdym z nas. Na różne sposoby. W różnym stopniu. Nie bójmy się życia bez wielkich pieniędzy. Bez idealnego zdrowia. Bez totalnego spełnienia. Najbardziej czego powinniśmy się bać, to życie bez miłości. Właśnie tym jest Joker i wszyscy jokeropodobni: produktem świata, w którym zabrakło miłości.
adam szefc szewczyk
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.