Muzyka etniczna świata – Ameryka Północna
Kiedy i jak swoją stopę po raz pierwszy w dziejach planety postawił na tym kontynencie człowiek? Dlaczego Indianie nienawidzą, gdy mówi się o nich Indianie? Co Krzysztof Kolumb ma wspólnego z heavy metalem? Jak to możliwe, że czarnoskórzy tubylcy z Afryki zmienili kulturę reszty świata na zawsze?
Na te i inne pytania odpowiem w niniejszym tekście. Serio, mam ciary zaczynając pisać tekst o kulturze tego kontynentu… To historia piękna, długa i tragiczna zarazem. Zapraszam w podróż do prapoczątków naszej euroamerykańskiej cywilizacji. Zapinajcie pasy. Jedziemy!
Bezludna Ameryka
Trudno uwierzyć, ale kiedyś nie było tam ani jednego człowieka. Kiedy? Jakieś kilkanaście tysięcy lat temu. Tak naprawdę to Ameryka została odkryta dwa razy. Drugi raz przez Kolumba, to wiemy. A pierwszy? Pierwszy raz Ameryka Północna została odkryta przez ludzi, którzy na piechotę dotarli tam z… Azji.
A było to tak
Około 14 tysięcy lat temu w okresie ostatniej epoki lodowej Azjaci uciekając przed skutkami zmian klimatu szukali nowych ziem, na których dałoby się żyć. I tak wędrowali, wędrowali i w końcu zawędrowali nad Cieśninę Beringa. A konkretnie dotarli do pasu lądu Beringia, który łączył dzisiejszą Syberię z północną Kanadą i Alaską. No i wskoczyli oni na ten nowy ląd.
Jak się reszta ekipy zorientowała, że odkryto przejście do nowego, pustego i do tego dającego warunki do życia świata, zaczęła się wędrówka ludów na masową skalę. I tak oto Ameryka przestała być lądem przez człowieka niezamieszkałym. Stała się domem historycznie nowej i wyjątkowo różnorodnej nacji powszechnie zwanej Indianami.
Indianie na planie
Autochtoniczna ludność Ameryki Północnej nigdy nie nazywała samą siebie Indianami. Mało tego, oni nawet nie znali tego słowa. Więc skąd ta spopularyzowana do bólu przez Karola Maya i setki westernów nazwa? Wszystkiemu winien Krzysztof Kolumb. Indianie nazywają się Indianie przez… pomyłkę! Kiedy Kolumb dotarł do Ameryki Północnej, był święcie przekonany, że zawinął do Indii. Więc wymachujących dzidami na brzegu tubylców nazwał po prostu Indianami.
Śmieszne? Dla tak zwanych Indian nie. Dla nich pojawienie się Kolumba oznaczało początek końca ich świata. Więc nie dziwmy się, że amerykańscy autochtoni są uczuleni na to określenie. Z szacunku wobec tych ich uczuć zamiast Indianie coraz częściej zaczyna się mówić Native Americans.
Ile tego jest?
Zostawmy na razie Kolumba i to, co działo się po jego dotarciu na brzeg Ameryki Północnej. A działo się, oj działo. Wcześniej na tym kontynencie przez całe tysiąclecia rozwijała się kultura pierwotnych ludów Ameryki zwanych (zakładam, że żaden Indianin nie będzie czytał tego tekstu, więc pozostanę przy tej znienawidzonej przez nich nazwie) Indianami.
Ale to nie jest tak, że tych indiańskich plemion jest kilka typu Apacze, Siuksowie, Mohikanie czy Czarne Stopy. Tych to znamy z westernów. Indiańskich plemion w ciągu tysięcy lat namnożyło się z pół tysiąca! Zatem chcąc posłuchać trochę autochtonicznych indiańskich dźwięków, musimy działać wybiórczo. I na tę okoliczność wybrałem kilka najbardziej znaczących i charakterystycznych plemion indiańskich Ameryki Północnej. Zobaczmy jak grają, śpiewają i tańczą.
Apacze
Najsłynniejszym Apaczem świata jest Winnetou, choć… nigdy nie istniał. To wojownicy. I nieustraszeni łowcy bizonów. Ich tereny to generalnie południowy zachód Ameryki Północnej ze wskazaniem na stan Nowy Meksyk. Jak wszyscy autochtoni tego kontynentu, Apacze wykazywali wyjątkową odporność na kulturową inwazję złego, białego człowieka. Walczyli z najeźdźcami do ostatniej chwili. Dzisiaj żyją w rezerwatach. Biały zorientował się, że to też ludzie i że ich kultura to wielki skarb.
Dakotowie czyli Siuksowie
Tak, to ci z Tańczącego z Wilkami. Jeśli istnieje plemię będące uosobieniem naszych najbardziej stereotypowych wyobrażeń o Indianach, to oni na pewno. Ich tereny to Wielka Równina Prerii, czyli książkowe tereny czerwonoskórych. Są pióropusze, kultowe tipi, polowanie na bizony, no i te magiczne imiona typu Czerwona Chmura albo Siedzący Byk. Do dzisiaj zachowało się ich około 100 tysięcy.
Komancze
Mistrzowie jazdy konnej. Groźni wojownicy. Dzisiaj żyją głównie w Oklahomie i Teksasie w liczbie około 15 tysięcy.
Irokezi
Na nich skończę rajd po indiańskich plemionach. Materiał, jaki znalazłem, wygenerował refleksję, którą się dzielę. Ten świat odchodzi w zapomnienie. Dzisiejsi potomkowie Indian nie wytrzymują cywilizacyjnego naporu. To, co zostało, to już skansen. Izba pamięci.
Na tym filmiku prezentującym irokezopodobny wykon widać, jak indiański wokalista-bębniarz korzysta z nowoczesnego mikrofonu i nagłośnienia. A w tle widać piknikowych oglądaczy XXI wieku. Znamienne. Smutne. Ale nie ma się co rzucać. I dziwić. To po prostu naturalna kolej rzeczy. Nic na tym świecie nie jest wieczne. Nie wiedzieliście o tym?
Ameryka po Kolumbie
Do czasu przybycia Kolumba muzyczną kulturę Ameryki Północnej stanowiło wszystko to, co przez tysiąclecia kształtowało życie indiańskich, autochtonicznych społeczności. Jak wyżej. Ale odkrycie Ameryki (drugie, jak się okazuje) zmieniło na zawsze nie tylko jej kulturę, ale kulturę całego świata. Wyobraźcie sobie ogrom tej rewolucji – nagle na ląd, gdzie od tysięcy lat mieszkali tylko Indianie o azjatyckich korzeniach, masowo zaczęli przybywać biali (głównie z Europy) i potem czarni (głównie z Afryki).
Powstał kulturowy tygiel wszech czasów. Odmienne i totalnie zróżnicowane kultury z oddalonych od siebie o tysiące kilometrów i tysiące lat zakątków świata zaczęły się spontanicznie mieszać, otwierając zupełnie nowe rozdziały w kulturze ludzkości. Temat jest tak złożony, że głowa mała. Ale gdybym przyparty do ściany musiał dokonać jakiegoś fundamentalnego podziału w muzyce ludowej Ameryki Północnej po Kolumbie, to podzieliłbym ją na dwie części.
Biała muzyka ludowa Ameryki Północnej
O jej charakterze przesądziła muzyczna tradycja najliczniejszych grup pierwszych osadników. Głównie Hiszpanów, Holendrów, Anglików, Irlandczyków, Niemców i trochę Włochów. A tradycja ta to głównie pieśni religijne, ballady, pieśni pracy, rubaszne śpiewy miłosne, pieśni kowbojskie, awanturnicze. W tych warunkach tworzy się gatunek pieśni-przeboju, czyli czegoś chętnie śpiewanego przez wszystkich.
Instrumentarium to głównie proste skrzypce zwane fidel, gitara akustyczna, cymbały, bębenki i oczywiście banjo. Ten nurt amerykańskiej muzyki ludowej funkcjonuje do dzisiaj w kulturze pod nazwą country folk. Można śmiało powiedzieć, że country to narodowa muzyka Amerykanów. Wrzucam kilka przykładów korzennego country folku.
Czarna muzyka ludowa Ameryki Północnej
To drugie płuco amerykańskiej kultury. Za jego powstanie odpowiedzialni są przede wszystkim czarnoskórzy niewolnicy zwożeni hurtowo na amerykańską ziemię przez białych kolonizatorów. Ci ludzie przywieźli ze sobą swoją kulturę, wyjątkową w skali globu muzykalność i absolutnie zjawiskowe poczucie rytmu.
Keith Richard, legendarny muzyk legendarnego The Rolling Stones, rzekł onegdaj: blues jest prawdopodobnie najlepszą rzeczą, jaką Ameryka dała światu. I chyba ma rację. Raczej na pewno ma rację. Blues, gatunek muzyczny, który powstał w wyniku fuzji kultury afro z amerykańską jest praojcem wszystkiego tego, co dzisiaj znajduje się w przepastnym worku z napisem Muzyka Rozrywkowa.
Blues
Genezę bluesa najłatwiej wytłumaczyć odwołując się do niewolnictwa pierwszych czarnych mieszkańców Ameryki Północnej. Ich sytuacja, delikatnie mówiąc, do najłatwiejszych nie należała. Doświadczali ciężkiej pracy, upokorzeń, braku praw obywatelskich i kulturowej presji. W takich warunkach powstawały pieśni, które miały za zadanie wyrażać ich ból i opowiadać o tej dramatycznej sytuacji.
Instrumentarium stanowiło to, co było pod ręką – brzękadła, tamburyny, gitary, harmonijki ustne. Czarni zwykle byli obdarzeni wyjątkową muzykalnością, genialnym poczuciem rytmu i charakterystycznymi głosami, którymi dysponowali nawet nieprofesjonalni śpiewacy – lekko chrapliwa, nosowa barwa nie do podrobienia przez białych wykonawców. Tak rodził się blues afroamerykański. Amerykański dlatego, bo biali szybko zauważyli te czarne dźwięki i równie szybko pokochali je.
I tak z czasem blues stał się muzyką już nie tylko czarnych, ale i białych. I stał się blues korzeniem, z którego zaczęły wyrastać kolejne owoce tej fuzji – gospel, soul, jazz, rock’and’roll, rock, rap, heavy metal itd… Okazuje się więc, że Krzysztof Kolumb swoim odkryciem jest pośrednio odpowiedzialny za powstanie heavy metalu. I całej reszty muzyki, która dzisiaj zalała świat.
Gospel
To chrześcijańska wariacja muzyki, która ma swój początek w kulturze czarnoskórych mieszkańców Ameryki Północnej. Konkretnie to południe USA jest terenem, gdzie kultura religijnych pieśni spirituals rozwijała się najmocniej. Tutaj ewidentnie dominuje wokal. Często dużo wokali, czyli chór. Wykonywana początkowo głównie w kościołach w czasie nabożeństw, gdzie śpiewający spontanicznie i bez skrępowania charakterystycznego dla katolików znad Wisły wyrażali swoje emocje. Na przykład entuzjastycznymi, charakterystycznymi Amen!, Hallelujah! czy Praise the Lord! Znamy te klimaty, prawda?
A instrumentarium Gospel? Tym czym w naszych katolickich świątyniach są organy piszczałkowe, tym w protestanckich zza oceanu są skonstruowane w latach 1933–1934 przez Laurenca Hammonda organy na prąd. Popularnie zwane właśnie organami Hammonda. Instrument momentalnie odniósł sukces i do dzisiaj jest jednym z najważniejszych instrumentów klawiszowych w muzyce.
Historia wciąż się toczy
Wszystkich gatunków muzycznych, które zrodziły się z bluesa (i wciąż się rodzą), nie sposób zliczyć. I trudno też nazywać je muzyką ludową. To już muzyka współczesna. Ta, która króluje w naszych radiach, platformach streamingowych, salach koncertowych i odtwarzaczach MP3. Od popu przez metal po rap. Więc nie będę o nich tutaj pisał. Łączenie się stylów i przenikanie kultur to w dzisiejszym zglobalizowanym świecie zjawisko, którego dynamika jest nie do powstrzymania.
Zastanawiam się tylko, na ile jeszcze aktualny jest podział całej muzyki świata na ludową, poważną i rozrywkową. A Wy jak myślicie?
Przeczytaj również:
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.