Spoko Maroko, dni 8–9. Dwie przełęcze i pierwszy trawnik w Maroku
Zakładamy plecaki. Oj, chyba już zapomnieliśmy, co to za uczucie! Pierwszy raz od paru dni mamy na plecach cały dobytek…
Dzień 8. Sobota: odsypiamy
O 1:00 budzą mnie stroboskopowe światła i męczący łomot. Czyżby najwytrwalsi piechurzy jeszcze imprezowali w salonie naszego gospodarza? Podmuch, dociskając tropik namiotu do nosa, pozbawia mnie podobnych marzeń, jak i resztek senności. Szybko zbieram pozostałe po kolacji puste butelki, jakie wiatr przemiata po podłodze, na której śpimy. Kolejna burza. Zresztą nie ostatnia dziś.
Mija tydzień wyprawy, więc do zawsze obecnego podziału na chrapiących i niewyspanych dołączają kolejni: odważni acz lekkomyślni kontra przewidujący. I tak 16 osób dziś się nie obudziło. Przede wszystkim dlatego, że nie spali.
Tuż przed umówioną pobudką o 5:00 zaczyna padać deszcz. Wszystkie pozostałe ciuchy mam wyprane i mokre. Nie ryzykuję, czekam.
5:15 – opad zamienia się w mżawkę i właśnie zbieramy się do składania namiotu, gdy dochodzi wiadomość od pozostałej dziesiątki śpiącej w budynku, że pobudka jest opóźniona o 30 minut. Żartownisie. Czekam dalej. Dobra, składamy. Nabieram powietrza, rozpinam zamek namiotu i…
Dorota woła, że wychodzimy o 7:00. Trudno, już spakowany grzebię w patelni, szukając ideału szukaszuki. Nic już nie nasiąka bardziej niż jest, ale w obozie trwa bezruch. Zasięgam info z pierwszej ręki (suchej) – wyjdziemy o 7:45.
A kuku, w sobotę robimy niedzielę! Po dyskusji wśród trasowych i uwzględnieniu prognozy, o. Dominik decyduje, że zostajemy trzecią noc w tym samym miejscu. Wyspani i ciekawi świata zwiedzają miasto, mokrzy śpią. Bryza osusza im ubrania i namioty. W grupkach zaspokajamy małe pragnienia jak kawa, ciastka, obiad. Ja, na przykład, dawno nie jadłem konkretnego kawałka mięsa, a organizm mocno się go domaga.
Obiad się przedłuża i kolejny raz spóźniam się na Mszę. Gospodarz udostępnia nam salon w piwnicy. W międzyczasie nawiedza nas burza, tym razem piaskowa.
Dzień kończy się kółkiem, gdzie dzielimy się naszymi przeżyciami z pierwszego tygodnia wyprawy. Teraz każdy dba o bezpieczne miejsce noclegu. Wreszcie mogę się wyspać. Dobranoc!
Michał Dobrut
Dzień 9. Dwie przełęcze, przewodnik i pies
Dzisiejszy poranek zaczynamy o 5:00, choć nie tylko ja po dźwięku dzwonka marzę o przesunięciu wyjścia na późniejszą porę. Jednak dziś warunki dopisują! Pakowanie przebiega nieco chaotycznie – po dwóch dniach w jednym miejscu nagle znajdujemy szampony pod prysznicem, ręczniki wciąż wywieszone, zapomniane pranie zbieramy zewsząd…
Zakładamy plecaki. Oj, chyba już zapomnieliśmy, co to za uczucie! Pierwszy raz od paru dni mamy na plecach cały dobytek wraz z jedzeniem na cztery dni. Niektórzy podważają swoje wczorajsze decyzje zakupowe, inni wyjadają ciężkie owoce i warzywa na pierwszym postoju. Zaradności nam nie brak, większość z nas postanawia najeść się teraz na następne dni.
Ruszyć pod górę trudno, jednak krok za krokiem zdobywamy pierwszą przełęcz. Dalej długo po płaskim.
W dalszej drodze napotykamy tutejszego mieszkańca – człowieka, który wychował się w górach. Zaprasza nas do swojego ogródka, który najbardziej zaskakuje nas… zielonym trawnikiem! Pierwszy taki w Maroko.
Gospodarz rozkłada nam koce w cieniu i częstuje herbatą. W tej pięknej scenerii jemy drugie śniadanie, a dalej ruszamy z przewodnikiem. Gospodarz prowadzi nas przez strome zbocze do drugiej przełęczy. To tylko 1000 metrów w górę, żadne skały nam nie straszne! Nieco stromo, ale spora wysokość wynagradza nam trud cudownymi widokami.
Ciągle pod górę, a końca nie widać. Po dłuższym postoju docieramy do przełęczy, gdzie przewodnik pokazuje dalszą trasę i wraca do domu. Jutro zobaczymy się znowu, przyjdzie do nas i poprowadzi dalej w góry. Od tej pory zamiast przewodnika prowadzi nas… pies, który czekał na przełęczy. Chyba nas polubił, bo idzie z nami do samego końca.
Docieramy do miejscowości turystycznej. Mało w niej ludzi, bo jest poza sezonem narciarskim. Zadanie: znaleźć nocleg. Tak więc dwójkami rozpraszamy się między sklepiki i restauracje, pytać o możliwość spania w namiotach dla 26 osób. Łatwizna.
Po dniach odpoczynku, nastawieni na wszelkie trudy podróży, spanie w dziwnych warunkach i brak łazienki lądujemy w… hotelu, (prawie) każdy w swoim łóżku, z dostępem do kuchni i trzech prysznicy. Są to luksusy, na które nie jesteśmy gotowi. Jednak przyjmujemy je z pokorą, skoro udało się utargować cenę z 150 do 50 dihramów za osobę.
Czas wolny jak zwykle przebiega produktywnie – wspólnie gotujemy, jemy, zmywamy… W oczekiwaniu na Mszę popijamy herbatkę, słuchając jednocześnie próby naszego chóru. Muzyka trwa nawet pod prysznicem… Czy tak wolno???
Wieczór mija spokojnie. Tematyka rozmów jest bardzo różnorodna – od opowieści o słoniu po rozważania nad zaraźliwością biegunki… Z tymi myślami, zmęczeni dniem, kierujemy się do łóżek (łóżek!!!).
Kornelia Rzepczyk
- dystans: 20 km
- przewyższenia: 1600 m
- zejścia: 800 m
- nocleg: Oukaimeden