Misja Kamerun – odpuszczanie, różnorodność, wdzięczność i szczęście [WYWIAD]

Julia Iwaniec na co dzień pracuje jako pielęgniarka w jednym z krakowskich szpitali na oddziale onkologii. Ostatnie trzy miesiące 2024 roku spędziła w Kamerunie na Wolontariacie Misyjnym NINIWY. Po powrocie dzieli się wspomnieniami z pobytu w Afryce.

Kinga Hucz: Skąd wziął się pomysł wyjazdu na misje?

Julia Iwaniec: Na jednym ze spotkań wspólnoty poznałam dziewczynę, która też jest pielęgniarką. Zaczęłyśmy rozmawiać i umówiłyśmy się na kawę. Okazało się, że mamy wspólne pragnienia. I ta dziewczyna zapytała się mnie wprost, czy pojadę z nią na misje. Ja bez zastanowienia powiedziałam, że tak. Dopiero po spotkaniu uświadomiłam sobie, na co się zgodziłam. Kilka dni później ruszył cały proces.

Przygotowywałyśmy się razem, bardzo się wspierając. Później ze względów życiowych ta dziewczyna musiała zrezygnować z wyjazdu, a ja stwierdziłam, że jadę sama. Jestem jej bardzo wdzięczna. Gdyby nie ona wysłana przez Pana Boga, to nie poleciałabym na misje, bo nigdy nie odważyłabym się zająć tym pragnieniem, które od zawsze rozpalało moje serce.

Wolontariat Misyjny NINIWY w Kamerunie 2024 [ZDJĘCIA]

Bałaś się bariery językowej?

W Kamerunie francuski jest językiem urzędowym. Przed wyjazdem udało mi się trochę nauczyć tego języka, choć dalej uważam, że jest on najtrudniejszy na świecie. Poza francuskim Kameruńczycy mówią w wielu różnych dialektach afrykańskich, których się uczyłam i starałam się nimi posługiwać. Nigdy nie miałam sytuacji, w której ktoś negatywnie by do tego podszedł. Wręcz przeciwnie!

Pewnego wieczora siedziałam przed ośrodkiem zdrowia i była tam też grupa kobiet z dziećmi, które czuwały przy swoich bliskich. Podeszło do mnie jedno z dzieci i weszłam z nim w interakcję. Gdy te kobiety usłyszały, że mówię w ich języku, bardzo się ucieszyły i podbiegły do mnie bardzo podekscytowane.

Jak wygląda rola pielęgniarki w Afryce?

Wyjeżdżając z Kamerunu, powiedziałam moim przyjaciołom z ośrodka, że są dla mnie superbohaterami. Zakres obowiązków i rola pielęgniarki w Europie, a w Afryce nie mogą się równać. Pacjenci przychodzą do ośrodka z różnymi problemami i nie ma znaczenia, w czym się specjalizujesz – próbujesz pomóc każdemu, jak tylko możesz. Dla mnie to było trudne i bardzo podziwiam osoby, które pracują tak na co dzień.

Wiadomo, że sprawy medyczne łączą się z dotykiem i swego rodzaju intymnością. Jak Twoja obecność była odbierana w tym aspekcie?

Byłam ciekawa, jak Kameruńczycy mnie przyjmą ze względu na moją karnację, czy będą dla mnie tacy sami, jacy są dla siebie, czy będą podchodzić do mnie trochę inaczej. Podczas badań zawsze starałam się pytać o zgodę na dotyk i nigdy nie spotykałam się z niechęcią. Pacjenci byli otwarci i podchodzili do mnie z bardzo dużym szacunkiem. Ja też starałam się tak robić. Zachowywałam szacunek do ich wierzeń i podejścia do różnych spraw, z tym samym się spotkałam.

„Uczymy się trochę siebie i trochę ich”. Misja Kamerun

Były jakieś sytuacje kryzysowe?

Najtrudniejsza była bezradność wynikająca z tego, w jakim miejscu się znajdowaliśmy. Gdy trafiał do nas pacjent, który wymagał szerszej diagnostyki albo dłuższej hospitalizacji, nie zawsze jako ośrodek mieliśmy możliwość odpowiednio się nim zająć czy przekierować go do innej placówki z powodu braku odpowiedniego sprzętu. Były to momenty zderzenia się ze ścianą i świadomości, że nie możesz już nic więcej zrobić.

Przez pierwszy miesiąc pobytu było to bardzo trudne emocjonalnie dla mnie i doktor Uli, która była ze mną. Wiedziałyśmy, że niektórzy pacjenci, będąc w Europie, mieliby większe szanse. Jednocześnie była to dla mnie duża lekcja pokory i odpuszczania. Nauczyłam się, że warto podejmować wysiłek, aby zrobić minimum, bo często tylko tyle mogliśmy zrobić.

Co mocno zapadło Ci w pamięć?

Na koniec wizyty w jednej z wiosek usiedliśmy na ławce – ja, doktor Ula, s. Paschalis i dwaj mężczyźni, którzy z nami byli. Zjedliśmy posiłek i siostra zaproponowała wspólną modlitwę. Modliłyśmy się w różnych językach: po francusku, po polsku i po muzułmańsku. Było to bardzo poruszające i jednoczące doświadczenie. Ludzie w Afryce są bardzo zjednoczeni. Pomimo tego, że często wyznają zupełnie inne poglądy czy religie, to są dla siebie jak bracia i siostry.

Afrykańczycy to bardzo szczęśliwi ludzie. Oni są szczęśliwi nie przez wzgląd na to, co mają, jak żyją, ale po prostu są bardzo wdzięczni i przez to szczęśliwi. Myślę, że to jest coś, czego powinniśmy się wszyscy od nich uczyć.

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl