23 kwietnia| Wiadomości

Foka ocaliła tonącego rybaka. Przypadek czy wąsaty wyraz Bożej opatrzności?

Zwykła wyprawa łodzią, a skończyło się jak w filmie katastroficznym. Scott Thompson, rybak z południowej Kalifornii, wypadł za burtę podczas samotnego rejsu po kanale Santa Barbara. Pomoc przyszła z najmniej spodziewanej strony

Była noc, woda miała temperaturę „lodówki na najniższym ustawieniu”, a on miał na sobie tylko T-shirt i szorty. Kamizelki ratunkowej – brak. Towarzystwa – brak. Zasięgu – też brak.

„Widziałem tylko oddalającą się łódź i ciemność dookoła. Myślałem, że to koniec” – wspominał. Z każdą minutą było gorzej: zimno, zmęczenie, strach. Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego.

Z wody wynurzyła się… foka. A dokładniej – uchatka portowa. Kilka razy podpłynęła i trąciła go nosem. Nie wiadomo, czy sprawdzała, co to za dziwny typ dryfuje po jej rewirze, czy naprawdę chciała pomóc.

Ale efekt był – Scott poczuł, że musi walczyć dalej. „Cały czas widziałem przed oczami moje dzieci dorastające bez ojca” – mówił później. Modlił się: „Boże, zajmij się moją rodziną. Tylko o to prosiłem”.

W oddali dostrzegł światła platformy wiertniczej. Innego wyjścia nie było. Płynął do niej przez pięć godzin, walcząc z hipotermią i wycieńczeniem. Mówi, że krzyczał, płakał, modlił się – ale nie przestał płynąć.

Gdy dotarł na platformę, jej pracownicy nie dowierzali. Bez piankowego kombinezonu, bez sprzętu – a jednak przeżył. „To cud, że w ogóle dał radę. Większość ludzi by nie przeżyła” – przyznał ratownik Paul Amaral.

Sam Thompson mówi dziś, że zawdzięcza życie… rodzinie, motywacji i być może pewnej bardzo opiekuńczej foce. I chociaż historia brzmi jak clickbait, wydarzyła się naprawdę.

Aleteia, red.

niniwa.pl

Redakcja portalu niniwa.pl