Tatuaż. Pieczęć szatana?
Oczywiście, że tytuł jest clickbaitowy. Dzisiaj na niczym nie zależy nam bardziej niż na masowej klikalności w nasze sieciowe podrygi. Odpowiedź na pytanie tytułowe brzmi: NIE. Choć nie do końca. Człowiek, jak się postara, to wszystko diabelską pieczęcią uczynić potrafi. Nawet bajkę dla dzieci i kruche ciasteczka do kawy. O tatuażach nie wspominając.
O tym, skąd to się wzięło, jak to się je i generalnie o tej globalnej obsesji na barwienie skóry – już za chwilę.
Korzenie
Jakby na to nie patrzeć, korzenie zwyczaju tatuowania skóry mogą wzbudzać lekki niepokój. Zwłaszcza u co bardziej wrażliwych na grasujące po świecie duchowe zagrożenia. Okazuje się bowiem, że pierwotnie tatuaż był integralną częścią różnych rytualnych obrzędów w kulturach pogańskich. Polinezyjskich na przykład. Tam, aby zafundować sobie dziarę, najpierw trzeba było kogoś ukatrupić i zdobyć jego wytatuowaną gębę. Najbardziej znane tatuaże w historii świata to właśnie te, które na twarzy robili sobie Maorysi. Moko się taki tatuaż nazywa.
Tatau
Sama nazwa tatuaż wywodzi się prosto od samoańskiego tatau czyli „naznaczyć coś”. Tutaj tropiciele duchowych toksyn też mogą poczuć się nieswojo. Bowiem słowo „naznaczanie” w takich kręgach zwykle źle się kojarzy. Kto się tatuował? Różnie bywało. Od plemiennych wojów, przez dzieci z szanowanych rodzin, aż po niewolników i skazańców. Ten ostatni wątek przedostał się do naszych czasów. Tatuaż do niedawna kojarzył się głównie z osadzonymi. Albo z marynarzami.
Co na to Biblia?
Mówią, że nic. Ale jest jeden fragment z Księgi Kapłańskiej, na który powołują się wszyscy wojujący z podskórnym pigmentem:
Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym. Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan! (Kpł 19, 28)
Hmm… Nie jestem biblistą, ale – tak na chłopski rozum – jeśli ten fragment oznacza, że tatuaż jest grzechem, to grzechem jest też golenie bokobrodów, wciąganie krupnioka na festynie parafialnym albo noszenie t-shirtów z dwóch rodzajów nici. Ale z drugiej strony w tym samym rozdziale Księgi Kapłańskiej napisane jest:
Nie będziecie uprawiać wróżbiarstwa. Nie będziecie uprawiać czarów. (Kpł 19, 26)
Wróżbiarstwo, czary, magia i inne takie hocki-klocki podpadają już pod katolickie „paragrafy”. Czyli co, jedno zdanie z tego samego fragmentu jest już nieaktualne (bo inny kontekst kulturowy itd., itp.), a drugie wciąż tak? Czy ktoś mi to wytłumaczy?
Co na to papież?
Jak wiemy, Franciszek lubi zaskakiwać. I tym razem nie zawiódł. Podczas jednego ze spotkań z młodymi, zapytany o tatuaże odpalił:
Nie bójcie się tatuaży. Erytrejczycy przez wiele lat robili znak krzyża na czole. Także dziś je widzimy. Problemem może być przesada, ale nie same tatuaże. (…) Tatuaże często oznaczają przynależność do jakiejś społeczności. Młody człowieku, Ty, który jesteś wytatuowany, czego poszukujesz? Przynależność do jakiej grupy wyrażasz swoim tatuażem? (…) To bardzo ważne, by się nie bać. Nikt nie powinien bać się młodych ludzi. Nigdy! Ponieważ zawsze, nawet za rzeczami, które wydają się być niezbyt dobre, kryje coś, co prowadzi nas do poznania prawdy.
Czytam uważnie. Przesada? Czyli jednak coś jest na rzeczy. Lucky Diamond Rich – pozdrawiamy!
Dlaczego nie?
George Clooney, zapytany kiedyś, dlaczego nie ma tatuaży, odpowiedział: A czy jest sens oklejać Ferrari? Ale przekonanie o swojej niewymagającej korekt doskonałości to nie jedyny powód, dla którego ludzie omijają szerokim łukiem studia tatuaży. Cristiano Ronaldo nie ma na swoim ciele nawet jednej wytatuowanej kropki. Powód? Piłkarz od lat jest honorowym dawcą krwi. Okazuje się, że tatuowanie wyklucza (przynajmniej na jakiś czas) taką aktywność. W 2012 roku na białaczkę zachorował 3-letni syn przyjaciela Ronaldo, który nie zawahał się ani chwili, by zostać dawcą szpiku.
Tatuaż sprawiłby, że nie mógłbym tego robić przez pół roku, nawet rok. Pomagam innym, a to ważniejsze niż jakiś rysunek.
Genialne. Znaliście takiego Ronaldo? W każdym razie to bardzo racjonalny argument na NIE. A co jeśli ktoś z twoich najbliższych będzie potrzebował twojej pomocy, a ty rozłożysz ręce, bo akurat wcześniej umyślił ci się chiński smok na bladej łydce?
Chemia
Główny Inspektor Sanitarny donosi:
Tusze do tatuażu i makijażu permanentnego nie są ani kosmetykami, ani wyrobami medycznymi, dlatego należy traktować je jak zwykłe chemikalia. Mogą zawierać substancje, które wywołują raka, mutacje genetyczne, działają szkodliwie na rozrodczość, powodują alergie.
Rynek tatoo to trochę wolna amerykanka. Na przykład w 2017 roku naukowcy z Wydziału Zdrowia Publicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach znaleźli w używanych przez tatuażystów barwnikach toksyczne metale ciężkie: kadm, ołów i arsen. Objawy zatrucia arsenem pojawiają się zwykle po kilku latach. Mogą to być nowotwory skóry, płuc, nerek, wątroby i pęcherza moczowego. Jest też kwestia bolesnego usuwania tatuaży laserem. Nie ma rzetelnych badań, jak zachowują się barwniki w kontakcie z energią lasera.
Ojciec strażaka
O tej sprawie było w USA głośno, bo Amerykanie darzą strażaków wielką estymą. Justin Adcock, fireman z Teksasu, postanowił oddać część swojej wątroby ojcu. Ojciec James zawsze był wielkim fanem tatuaży. 40 lat wcześniej zrobił sobie jeden z nich. Niestety, zaraził się wtedy wirusem HCV. To syf, który odpowiada za marskość wątroby i który może się uaktywnić dopiero po wielu latach od momentu wniknięcia w organizm. Pytanie rodzi się samo – po co? Ze wszystkich stron bombardują nas tysiące zagrożeń i ryzykownych sytuacji. Po co dokładać kolejne? Zgadza się – ryzyko, że w profesjonalnym studio stanie się coś niefajnego, jest stosunkowo niskie. Ale jednak jest. Więc pytanie uparcie wraca: po co, skoro nie trzeba? Wiem co powiecie. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje…
Moda i tyle
Jedyne dla mnie wyjaśnienie tej globalnej epidemii barwników. Po prostu moda. Jak z ciuchami, fryzurami, biżuterią, makijażem i wszystkim innym. Poprawia nastrój, podbija poczucie wartości i określa (jakże pożądane) poczucie przynależności do tej części populacji, która jest trendy. Estetyczne widzimisię i potrzeby społeczno-kulturowe. To wszystko. Nie jestem wrogiem tatuaży. Nie zamierzam palić na stosie tych, którzy mają tę modyfikację ciała za sobą, bo musiałbym skazać kilku moich zacnych kolegów. Patrzę na billboard z najnowszą polską odsłoną Fort Boyard. Co widzę? Wśród bohaterów jeden wytatuowany pan. Ale wiecie, tak konkretnie – typu szyja, a nawet face. Tego się już nie cofnie. Kolejna norma kulturowa w natarciu. Trudno. Róbta co chceta. Nie jestem za zakazem. Ale polecał też nie będę.
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.