Górskie Bałkany, dzień 5-6. Nie ma to tamto, to jest all inclusive!
Międzynarodowe ognisko i byki na wysokościach, czyli ciąg dalszy przygód piechurów na bałkańskich szlakach.
Dzień 5. Nie ma to jak niedziela w poniedziałek
Jedną z zasad wypraw NINIWA Team jest to, że niedziela jest dniem odpoczynku, w którym nie są robione kilometry drogi. Jednakże z powodu zaplanowania lepszego wyjścia na szlak, przesuwamy ten dzień odpoczynku, więc można powiedzieć, że… nie ma to jak niedziela w poniedziałek! A jak przysyłało na „niedzielę”, ruszamy na miasto w celu spożycia niedzielnego obiadu w tutejszych restauracjach. A ucztowania mamy co nie miara! Ruszają talerze pełne ryb, frytek i innych tutejszych przysmaków.
Beztroską biesiadę przerywa myśl o następnych dniach wędrówki, dlatego ruszamy w kierunku pobliskich sklepów w celu zaopatrzenia się w zapasy chleba, orzechów i czekoladowy waflowi zwanych potocznie batonami. Po powrocie z udanych łowów szybko wieszamy wyprane pranie na sznurki do suszenia i biegiem udajemy się na „niedzielną” Mszę Świętą, a następnie słuchamy konferencji o. Dominika o typach relacji, które spotykamy w swoim życiu. Nakarmieni duchowo, ruszamy, aby załatwiać swoje pozostałe sprawy, a co poniektórzy uzupełniają niedobory kalorii za pomocą pizzy.
Po nastaniu wieczoru piechur zwany Janosikiem rozpala wielkie ognisko, które szybko przyciąga swoim ciepłem pozostałych wędrowników. Jak zwyczaj nakazuje, atmosfera napełnia się zapachem pieczonych kiełbasek, ciekawymi rozmowami i radosną muzyką ludową. Tego wieczoru przy naszym ognisku goszczą również podróżnicy z Polski, Izraela i Albanii.
Artur Wycisk
Dystans: 0 km
Nocleg: Žabljak
Dzień 6. 15 kg na plecach i w górę!
Pobudka o 5:00, codzienna rutyna, pakowanie (coraz więcej rzeczy na plecaku, a nie w środku) i szybkie śniadanko. O 6:00 zbiórka, pożegnanie z gospodarzem i wspólne zdjęcia oraz ustalanie tras – nie trasy, ponieważ pierwszy raz planujemy rozdzielić się na dwie grupy.
Opcja pierwsza, łatwiejsza (choć jest to dość mylne określenie): trasa porównywalna do Tatr Zachodnich, 1500 m przewyższeń i wejście na wysokość ok. 2200 m. Opcja druga, ambitniejsza: trasa porównywalna do Tatr Wysokich, na wysokości ok. 2500 m, z poprawką na kilkanaście kilogramów bagażu…
Na decyzję mamy czas do pierwszej przerwy, gdzie siedmiu śmiałków podejmuje wyzwanie. Żegnamy ich i – życząc powodzenia – ruszamy w swoją trasę. Co warte uwagi, pierwszy dzień od dłuższego czasu nie towarzyszą nam „nasze” psy: Majkel i Dżekson. Ale i tak doceniamy pokonane przez czworonogi kilkadziesiąt kilometrów wspólnej drogi, brawa dla nich.
Początkowo szlak prowadzi delikatnie w górę, później zaczyna się poważniejsze podejście, które przechodzimy dość sprawnie, co o. Dominik komentuje słowami: „Cyk i już będziemy na górze”. Idąc z plecakami, musimy walczyć z kosodrzewiną, która zamierza odebrać nam nasze rzeczy. Przewodzi nam nasz wyprawowy Janosik – Szymon, który dzielnie sprawdza i bada trasę „widmo”, która nie zawsze prowadzi tak, jak wskazywałaby to mapa.
Na wysokości ok. 1900 m słyszymy dziwne odgłosy. Myślimy: „hmm, może dron”, jednak po chwili przeradza się to w wyraźne „muu”, a zza zakrętu – na tej wysokości! – wyłaniają się byki. Wyraźnie zdziwieni, obchodzimy je zmierzając ciągle w górę. Trochę wyżej spotykamy kolejne zwierzęta, tym razem konie, z którymi szczególnie zaprzyjaźnia się Damian.
Pogoda dopisuje, a Durmitor gwarantuje niebanalne widoki gór i kanionu. W południe wchodzimy na szczyt, chwila przerwy i w drogę. Na obiad znajdujemy czas dopiero ok. 16:00 w środku lasu. Widząc gotujący się ryż z warzywami dziwię się czerwonemu kolorowi wody, na co Martyna reaguje: „Nie ma to tamto, słuchaj, to jest all inclusive”. Faktycznie, nasze danie wygląda wyśmienicie, palce lizać.
Czas ponownie ruszyć w drogę. Zostało tylko 1,5 godziny drogi do miejsca nad jeziorem, gdzie mamy mieć nocleg. Niespodziewanie robimy przerwę na zdjęcia na urokliwej ławeczce (zobaczcie w galerii!). Docieramy i choć jeziora nie zastajemy, to jest niezwykle nam potrzebne źródło z wodą, miejsce na ognisko oraz Durmitor w tle.
Myjemy się, rozbijamy namioty, chłopaki szukają drewna na opał. Jemy kolację, grzejąc się przy ogniu i ciągle czekając na naszych śmiałków. Krzysiek próbuje innowacyjnych sposobów suszenia swoich ubrań nad ogniem, gorąco mu kibicujemy. O 21:15 przeżywamy najważniejszy moment dnia – Eucharystię. Po niej, opowiadając sobie zabawne historie z życia wzięte, zauważamy światła czołówek w oddali – to nasi! Wrócili, jesteśmy w komplecie, szykujemy się na następny dzień i wkrótce znów wymienimy się naszymi doświadczeniami. 🙂
Kasia Sosna
Dystans: 27 km
Nocleg: Sušica, Planinarski dom