Rowerami do Lizbony, dzień 30. Dzień, w którym asfalt topi się pod kołami
Ciepło, gorąco, ogniście. Temperatura w cieniu sięga ponad 40 stopni, przy asfalcie - lepiej nie mierzyć. Pędzimy, żeby zdążyć na autokar, którym z Madrytu mamy wrócić do Polski, ale przed nami... największe przewyższenia podczas tej wyprawy.
4:00 – budziki dzwonią, ale nie ma większej reakcji od grupy. Śpimy w domu miłej gospodyni, która użyczyła nam nawet salon – jest nawet klima! Korzystamy z dużej kanapy i materacy. Ciężko się wstaje z takich luksusów…
4:15 – o. Tomek zaspany mówi: Ej ,ludzie wiecie, że jest już po czwartej?!
Wyruszamy niestety już bez Damiana. Zostaje on podwieziony przez panią, która nas ugościła, do najbliższego miasteczka, skąd wyrusza autobusem do Madrytu.
Jedziemy z dobrym nastawieniem, hucznie śpiewając „Morskie Opowieści”, wymyślając coraz to nowe zwrotki i niekończące opowieści… Amelka lekko źle się czuje, ale szybko zbiera siły na dalsza jazdę. Długo jedziemy w ciemnościach, jest dużo pod górkę i z górki, dopiero dojeżdżając na pierwsza przerwę ujawnia się nam piękne wschodzące słońce i majestatyczny widok na góry.
Zatrzymujemy się przy zamkniętej jeszcze stacji, mamy swoje jedzenie, ale… nagle drzwi się otwierają, pani z obsługi udostępnia nam toalety i sprzedaje pepsi oraz colę ku pokrzepieniu energii.
Drugi dystans jest dość wykańczający towarzyszą nam duże przewyższenia, zaliczamy nawet szczyt 850 m, ale widoki są tak cudowne, że można zapomnieć o zmęczeniu. Po 40 km dojeżdżamy do małego miasteczka, w którym robimy krótka przerwę… To znaczy miała być krótka, ale lokalny sklepik pozwala tylko na 6 osób przebywających jednocześnie w środku.
Kręcimy dalej. Maurycemu nie jedzie się najlepiej, zapowiada on przerwę obiadową na 130. kilometrze pod cmentarzem. Zastanawiamy się, czy nasz GPS-owy jest już tak umierający, jednak cmentarz okazuje się idealnym miejscem na długa przerwę – jest cień, kranik, a Górnik odkrywa nawet toaletę z prysznicem!
Niestety Jędrek też czuje się słabo. Jest bardzo upalnie – postanawiamy więc przejechać tylko 10 km do większego marketu, aby w czasie gorących temperatur zrobić zakupy. Czekamy aż temperatura choć nieco zelżeje.
Po zakupach dobijamy już ostatnie 50 km, podczas których muzyka Górnika pomaga nam nie zasnąć. O 22.00 zatrzymujemy się w parku w miasteczku Malpica de Tajo, myjemy się pod zraszaczami nawadniającymi (to chyba jedno z nielicznych miejsc z trawa w tej słonecznej Hiszpanii) i jak najszybciej szykujemy się do snu, bo przed nami ostatnia prosta.
Kończymy z wynikiem ponad 190 km i przewyższeniami prawie 2 500 m – to więcej niż wjazd na San Bernardino!
Karolina Nizio
Bilans dnia
- dystans: 192,39 km
- czas jazdy: 10:02:11
- średnia prędkość: 19,2 km/h
- suma przewyższeń: 2 434 m
- maksymalne przewyższenie: 778 m
Nocleg: Malpica de Tajo, Hiszpania