Spoko Maroko, dzień 17. Czerwono-płasko-miastowo
Z płaskiej, pustynnej, jednokolorowej drogi docieramy do żywego, głośnego i kolorowego miasta.
O 5:00 budzę Niniwitów piosenką, zachwycając się tatuażem z henny na ręce, który zrobiłyśmy wczoraj wieczorem. Sprawnie zbieramy się z miejsca noclegu i ruszamy szeroką, asfaltową drogą. Noc rozświetlają nam latarnie, idzie się lekko, więc prowadzący Michał – wykorzystując temperaturę i warunki – prowadzi nas daleko do przodu.
Po wyjściu z miasteczka dookoła widzimy jedynie czerwoną pustynię. Wszędzie jest płasko. Poranek rozświetla nam słońce na jakże równym horyzoncie. Kolejne kilometry drogi przechodzimy koło sadów oliwnych, pośród których na przerwach znajdujemy wytchnienie. Czasem są to większe zielone drzewa z owocami, a czasem uschłe oliwki.
Na przerwie śniadaniowej po pysznych kanapkach zasypiamy słodko. Sen w cieniu z pełnym brzuchem jest czystą przyjemnością. Ruszamy w drogę ze śpiewem na ustach, idziemy przez iście westernowe krajobrazy. W trasie rozważamy temat małżeństwa, z czego wynika późniejsza modlitwa różańcem w intencji naszych rodzin, udaje się nawet znaleźć wymarzonego mężczyznę jednej z uczestniczek.
Dochodzimy do miasta Tamelet, gdzie już po kilku marokańskich chwilach udajemy się na miejsce noclegu. Dzisiaj jest nim dwupiętrowy dom z dwiema łazienkami ze słuchawką, z kuchnią i miejscem pod niebem.
Każdy z nas w innym celu – choć głównie motywuje nas głód – zmierza na targ. Zaczęłam od marnego posiłku, po którym udaliśmy się z Kajtkiem na wielkie poszukiwania. Na liście znalazły się: czajniczek, ale nie jakiś wymyślny, tylko dokładnie ten, z którego pijaliśmy herbatę, czyli bardzo prosty i wiecznie parzący czajnik, koszulka marokańskiego klubu i chusta bądź sukienka dla mnie, z czym wiąże się ciekawa historia.
Otóż trudno było mi zdecydować się na którąś z oferowanych mi przez kobiety sukienek, więc chodziliśmy między sklepami. Z jednego wyjrzała kobieta o przemiłym spojrzeniu, któremu dałam się uwieść i weszliśmy do środka. Zdecydowała, że dla mnie najlepszą byłaby czarna sukienka.
Do sklepu przyszła jej nastoletnia córka i usiłowałyśmy się porozumieć. Nie wyobrażacie sobie, jakie ona miała piękne tatuaże z henny na rękach. Tak bardzo się nimi zachwyciłam. Brak wspólnego języka utrudniał komunikację. Opowiedziała mi, jak długo kobieta zajmująca się tatuażami wykonywała to dzieło.
Zachwycając się powiedziałam, że ja już nie chce żadnej sukienki, tylko tak piękne dłonie. Moja nowa koleżanka zaproponowała, że zrobi mi sama z szablonu. Spełniłam moje marokańskie marzenie. W wielu wioskach, w górach i w miasteczkach widziałam kobiety i dziewczynki z różnie wyfarbowanymi dłońmi i stopami i zamarzyłam o podobnym dziele sztuki na moim ciele. Na moje tatuowanie zbiegła się cała rodzina, dużo się śmialiśmy w sklepowym magazynie w tak przypadkowej sytuacji.
Mszą św. o 21:00 zakańczamy ten intensywny dzień, w którym z płaskiej, pustynnej, jednokolorowej drogi dotarliśmy do żywego, głośnego i kolorowego miasta.
- start: Agadir Bouachiba
- dystans: 30km
- nocleg: Tamelet