Triduum Paschalne
Najgenialniejsza synteza Triduum Paschalnego i Rezurekcji jaką znam popełniło kilkuletnie dziecko. Z klocków Lego zmontowało trzy proste figury: mały stolik […]
Najgenialniejsza synteza Triduum Paschalnego i Rezurekcji jaką znam popełniło kilkuletnie dziecko. Z klocków Lego zmontowało trzy proste figury: mały stolik z kielichem i beżowym klocuszkiem robiącym za chleb, stojący pionowo czerwony krzyż i uśmiechnięty legoludzik z uniesioną do góry łapką, w której trzymał plastikową flagę. I to wszystko opatrzone trzema kluczowymi słowami: MNIAM, AŁA, HURRA!
Mniam
Wielki Czwartek. Eucharystia to taka rzeczywistość, w której niebo z ziemią stykają się w jednym czasie i miejscu bardziej, niż kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej. Śpiew prostego ludu z symfonią chórów anielskich. Człowiek kapłan z Arcykapłanem Jezusem. Zwykły, powszedni chleb z mistycznym Ciałem Boga. Tylko Bóg mógł coś takiego wymyślić. I tylko dzięki Niemu taki pomysł mógł się udać. Bez niego mielibyśmy do czynienia jedynie z jednym z tysięcy rytualnych obrzędów, jakie człowiek przez wieki zdążył powymyślać. Ale On jest. I dlatego mamy do czynienia z czymś absolutnie jedynym i niepowtarzalnym. I całe szczęście, że postanowił ukryć przed naszymi zmysłami całą tą duchową rzeczywistość jaka podczas tego Misterium się dzieje. Bo gdyby nie ukrył, to po jednej Mszy nie bylibyśmy w stanie wrócić do naszej szarej codzienności. A kościoły pękały by w szwach. Bo każdy chciałby zobaczyć. A słowa Jezusa o tym, że błogosławieni są ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli stały by się z lekka nieaktualne.
Raduje się moje serce, kiedy widzę jak bardzo staramy się jakością znaków oddać głębię wielkoczwartkowych uroczystości. Nie wierzę, że to nie ma znaczenia. Nie mam nic przeciw temu, by było pięknie. Bóg jest piękny. Często zastanawiam się, jak to było wtedy, kiedy Jezus osobiście odprawiał pierwszą Mszę w historii. Można zazdrościć apostołom takiego księdza przy ołtarzu. Można zazdrościć rąk, z których otrzymali To, co nie było tym na co wyglądało. Ale czy oni mogli do końca wiedzieć w czym uczestniczą? Nie sądzę. Kościół przez lata, stopniowo odkrywał głębię tej rzeczywistości. Dla nich to była po prostu wieczerza w towarzystwie Mistrza. Nic więcej. Reszta to wielka tajemnica.
Ała
Wielki Piątek. Jutrznia Pendereckiego w tle. Równie poważnie i refleksyjnie co pięknie i mistycznie. Post ścisły. Uwielbiam ten dzień. Jego klimat powala. O ile pozwolisz sobie w niego wejść. Są piękne uroczystości. Jakie to szczęście, że mamy kościoły, gdzie można to przeżyć. Jeden z Wielkich Piątków w moim życiu zacząłem od wizyty w kinie. Oczywiście to mogła być tylko Pasja. I potem z tymi obrazami w głowie wbijam się do kościoła i wchodzę w tą tajemnicę najbardziej jak się da. Kapłani w czerwonych szatach, które symbolizują miłość Jezusa. Ale dla mnie też krew obficie przelaną przez Niego na krzyżu. Żadnych pieśni na wejście, żadnych organów ani dzwonków. Celebrans pada krzyżem przed ołtarzem. Wierni klęczą. Potem Liturgia Słowa. Czytany Psalm i opis Męki Pańskiej z Ewangelii św. Jana.
A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał ducha. J 18.
Dyskomfort głodu i klęczenia na twardej posadzce pomaga choć trochę zbliżyć się do tej rzeczywistości. Wystarczy odrobina refleksji by stanąć oko w oko z powalającą prawdą: Bóg z miłości do mnie dał się skatować i zabić. Można oczywiście zostawić to gdzieś na boku i jak co dzień odpalić facebooka, ale na Miłość Boską, tak się nie godzi. Prawo do tego by olać kochającego Boga jest niezbywalne i zawsze możemy z niego skorzystać. Ale nie musimy. Nie powinniśmy. Adoracja Krzyża to symboliczne uwielbienie Ran Zbawiciela. Uwielbienie Miłości, która utonęła w cierpieniu. Dla mnie.
Hurra
Na Hurra trzeba trochę poczekać. Kto wie, czy sobota nie była dla uczniów Jezusa najtrudniejszym dniem. W piątek działo się tyle dramatycznych rzeczy, że nie było czasu na głębsze analizy. Była jazda i tyle. W sobotę jest więcej ciszy. Depresja, bo przychodzi bolesna świadomość, że wszystko to, za co apostołowie byli gotowi oddać życie zostało złożone do grobu i przywalone ciężkim kamieniem. Ja nie wiem, czy ktoś z nich miał w sobotę nadzieję na zwrot akcji. Czy ktoś wyczuwał unoszący się w powietrzu delikatny zapach wygranej. Że Jezus wywinie wszystkim numer wszech czasów jakim zmartwychwstanie z pewnością było. Ta sobota jest mi bardzo potrzebna. By zrozumieć, że zwycięstwo nie przychodzi od razu. Że czasami trzeba się trochę pobujać z goryczą porażki. A czasem nawet dłużej niż trochę. Sobota uczy mnie, żeby nigdy nie tracić nadziei. Bo nigdy nie wiesz, co przyniesie kolejny dzień. I nigdy nie możesz być pewny tego, że szanse na Hurra! przepadły bezpowrotnie. Bo nie przepadły. Nawet jeśli koszyczek z jedzeniem jest dla ciebie istotą tego dnia. I życia w ogóle.
Adam Szefc Szewczyk
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.