Walka z samym sobą
Za oknem budzi się dzień. Twoja ręka jeszcze nie zdążyła dotknąć budzika, a głosy w twojej głowie już zaczynają cię przekonywać, że jest za wcześnie, za ciemno i za zimno by wstawać. Zaspane mięśnie buntują się przeciwko tobie udając, że nie słyszą rozkazów mózgu, który każe ci się zwlec z łóżka i zacząć walkę. Wszystkie ośrodki decyzyjne jakie znajdują się w twoim wnętrzu jednogłośnie dają ci pozwolenie na wciśnięcie drzemki w budziku i powrót do błogiej krainy snów.
Mimo wszystko tego podnosisz się. Ignorujesz te wszystkie komunikaty. Nie pytasz o pozwolenie swojej słabszej strony, czy możesz zrobić coś wbrew sobie. I robisz. Postanawiasz pójść za głosem przekory, głosem sprzeciwu wobec tych wszystkich najbardziej prymitywnych żądań swojego ciała. Idziesz za głosem, który kazał ci wczoraj nastawić budzik. Siadasz, stawiasz stopy na podłodze, podnosisz się i ruszasz przed siebie nie oglądając się na wciąż kuszące komfortem łóżko.
Masz przed sobą do wykonania zadanie. Stoczenie boju. Dobrowolnie wchodzisz w świat dążenia do celu wbrew wszystkiemu. Odkrywasz kolejny raz, że życie jest nieustannym konfliktem pomiędzy drogą właściwą, a łatwą. Wybierasz tą pierwszą, ale ta druga wciąż kusi. Tysiące jej strumieni otwiera się przed tobą. Każdy z nich zachęca swoim pomyślnym nurtem i brakiem oporu. Ale ty płyniesz pod prąd. Decydujesz się odrzucić to co wygodne i bezpieczne, a nawet to co niektórzy nazywają zdrowym rozsądkiem. Wielu próbuje za tym terminem ukryć swoje tchórzostwo.
Jesteś na początku drogi, o której wiesz, że będzie już tylko trudniejsza. I właśnie to cię w niej pociąga najbardziej. Jesteś wyznawcą tej odwiecznej zasady, która mówi, że im trudniejsza walka, tym piękniejsze zwycięstwo. Musisz nieustannie upewniać się, że naprawdę chcesz iść tą drogą, bo możliwość rezygnacji z niej zawsze będzie na wyciągnięcie ręki. I to jest w niej najtrudniejsze. Z każdym krokiem będziesz musiał podejmować decyzję o uczynieniu następnego.
Zaszedłeś już na tyle daleko, że nie czas rozwodzić się nad tym by zawrócić. Walczysz z przeciwnikiem, którego nie możesz zobaczyć, ale który nieustannie depcze ci po piętach. Czujesz na swoim karku jego oddech. Tym przeciwnikiem jesteś ty sam. Właśnie tak. Nikt bardziej nie może ci zaszkodzić i cię zranić, niż ty sam. Twoje lęki, twoje obsesje, twoje kompleksy, twoje wątpliwości. Wszystkie razem niczym pluton egzekucyjny chcą cię zmieść z powierzchni ziemi. Ale ty nie tracisz nadziei. Walczysz, choć nie jest łatwo. Pomiędzy twoim ciałem a twoim umysłem, pomiędzy twoimi aspiracjami a słabościami. Niewidzialny diabełek na twoim ramieniu wmawia ci, że nie dasz rady. Że to tylko gra, że to strata czasu, że twoim przeciwnicy są silniejsi od ciebie. Wypalasz te wątpliwości biciem swojego serca. Brak pewności wypalasz ogniem, który płonie pod twoimi stopami.
Wciąż pamiętasz o co walczysz, a wróg wciąż poszukuje słabego punktu w twojej zbroi bo wie, że jedna mała pomyłka, jedna chwila zwątpienia może zmienić wszystko o 180 stopni. Diabeł tkwi w szczegółach i wciąż pyta, czy zrobiłeś wszystko tak jak trzeba, czy wciąż jesteś pewny tej walki i czy tylko na tyle cię stać. Ty odpowiadasz, że tak. Bo wiesz, że zrobiłeś wszystko by przygotować się do tej bitwy i stawić czoła swemu wrogowi, który mieszka w tobie. I wiesz, że nie jesteś w niej sam. Wiesz, że jesteś drugi. Z odwagą przenosisz walkę na teren wroga. Jesteś lwem w stadzie, gdzie wszyscy polują na tą samą nieuchwytną zdobycz. I czujesz, że jedyną rzeczą, która może utrzymać cię przy życiu jest ZWYCIĘSTWO.
Odkrywasz, że możesz biec jeszcze szybciej, możesz rzucić jeszcze dalej, możesz wytrzymać jeszcze więcej. Choć zadajesz sobie sprawę, że zwycięstwa i porażki są jak krople w oceanie życia, wiesz, że wysiłek może być czymś niezależnym od tych kropel. Że wysiłek to coś wyłącznie pomiędzy TOBĄ a TOBĄ. Każdy dzień jest twoim nowym dniem. Każdy poranek jest nowym porankiem. Każda minuta jest nową minutą. Odkrywasz, że sam wysiłek, sama walka, samo trwanie czyni cię zwycięzcą. Więc zwyciężasz.
Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Mt 24, 13
źródło: https://youtu.be/MNL_DAI19_I
Adam Szewczyk
Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.