28 czerwca| Artykuły

Potrzeba pokoju

Moją olbrzymią słabością jest neurotyczna potrzeba życia w zgodzie. Ze wszystkimi. Jakąkolwiek sytuację konfliktową znoszę gorzej niż biegunkę. Głupi ja […]

Moją olbrzymią słabością jest neurotyczna potrzeba życia w zgodzie. Ze wszystkimi. Jakąkolwiek sytuację konfliktową znoszę gorzej niż biegunkę. Głupi ja i naiwny. Niepoprawny marzyciel. Odrealniony. Nieprzystosowany. Jeśli z wszystkimi żyjesz w zgodzie, to znaczy, że gdzieś siebie oszukujesz. To usłyszałem kiedyś od człowieka. Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. To usłyszałem kiedyś od Boga Człowieka. 

Jezus to paradoks. Bóg Człowiek. Przegrany Zwycięzca. Słaby Wszechmocny. Niosący pokój z mieczem w ręku. Życie to paradoks. Konflikt. Napięcie, które generuje energię niezbędną do wszelkiego działania. Bez tego napięcia życie stanęłoby w miejscu. Śpiewają, że wojna jest głupia. Bo jest. Ale jest też nieunikniona. A nawet potrzebna. Czasami przynajmniej. Od tej pomiędzy moim lenistwem, a potrzebą fizycznej aktywności, po tą pomiędzy chrześcijaństwem, a resztą świata. 

Kler wszedł do kin 28 września 2018. Miesiąc później odbyły się wybory samorządowe. Tylko nie mów nikomu pojawił się w sieci 11 maja 2019. Dwa tygodnie później mieliśmy wybory do Europarlamentu. Polityka, nowa produkcja Patryka Vegi trafi na ekrany 6 września 2019. Mniej więcej na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi. Przypadek, czy zaplanowana wojna? Piszę o tym wszystkim trochę wbrew sobie, bo naprawdę nie lubię polityki. Ale czasem, żeby coś zrozumieć, wypada ją zauważyć. 

Jestem w tym wszystkim bardzo pogubiony. Serio. Wróciłem z Rzeszowa, gdzie w jednym miejscu i czasie, jednym duchem i jednym sercem sześćdziesiąt tysięcy ludzi niestrudzenie przez wiele godzin wielbiło Boga. A biskupi im błogosławili. Daję nura w szarą rzeczywistość i jak obuchem w łeb. Kapłani hurtowo zrzucają sutanny. Powołania topnieją jak lód na wiosnę. Jakiś wikary się wiesza. Ktoś strzela sobie w łeb. Ktoś ląduje w pierdlu, bo pedofil. Ktoś księdza dźga nożem, bo w sutannie to nic dobrego chodzić nie może. Młodzi wolą fejsbuka i tu i teraz, niż Kościół i jakieś tam kiedyś w jakimś tam niebie. Iran celuje swoje działa w USA, a ISIS wybiera się na wakacje w Europie. Wciąż wisi nad nami widmo blackoutu. Wystarczy doba takiej hecy na terenie jakiegoś państwa, by zapanował nieogarniony chaos. Argentyna już coś o tym wie.

ONZ ostrzega: katastrofalne skutki zmiany klimatu nastąpią szybciej niż prognozowano. Ulicami naszych miast maszerują tęczowe parady, bo każdy ma prawo do szczęścia. I widzę z przerażeniem, jak uśmiechnięci i sympatyczni do bólu ludzie bezpardonowo, niezauważalnie i powolutku detonują fundamenty całego mojego świata. A przecież każdy ma prawo do szczęścia. Ja chyba też, co nie? Zgadza się. Każdy ma prawo. Tylko, że ten slogan kryje w sobie pułapkę. I zdążył już zrobić tyle złego, że głowa mała. Każdy ma prawo do szczęścia. Tylko nie wszystko jest jego źródłem. A pomylić szczęście z przenikającą nas na wskroś przyjemnością jest niepokojąco łatwo. Trochę mam żal do Boga, że aż tak łatwo. Każdy ma prawo do dobrego jedzenia, ale nie każde jedzenie jest dobre.

Większość z nas zna ten obraz: autokar wracających z wakacji dzieciaków wbija do Maka przy autostradzie. Bo każdy ma prawo do dobrego jedzenia. No właśnie. Jedzenie, jakie oferuje nam w swoich jadłodajniach cywilizacja to też wojna. Z naszym ciałem. Dobrze smakuje, dobrze wygląda, dobrze kosztuje. Reszta się nie zgadza. Ale kogo to obchodzi? Nie myślimy o tym, że za kilka lat będziemy stałymi bywalcami gabinetów lekarskich i aptek. Tylko dlatego, że szczęście pomyliło nam się z przyjemnością. Straszą, że III wojna światowa wisi na włosku. Na to wygląda. Choć mam wrażenie, że jak wybuchnie to ani nie wtedy, kiedy myślimy, ani nie tam gdzie myślimy, ani nie tak, jak myślimy. Media też toczą w naszych umysłach wojnę. Z prawdą. Nie było ani jednej sekundy w dziejach ludzkości wolnej od jakiejkolwiek wojny. Jedynie tych kilka chwil przed wężową prowokacją w raju było niczym niezmąconym pokojem. Potem przestało człowieka interesować, czego oczekuje od niego Bóg i cały pokój prysł jak bańka mydlana. Przez wieki chcieliśmy się, za przeproszeniem zasmolić, żeby żyć w pokoju. Ale nie udało się. Nie dlatego, że nie staraliśmy się odpowiednio. Że prawo było złe. Że pakty i układy były nieprawidłowo pomyślane. Ale dlatego, że wycięliśmy z naszego życia głównego i jedynego Dawcę prawdziwego pokoju. 

Moja neurotyczna potrzeba życia w pokoju ze wszystkimi musi póki co pozostać niezaspokojona. Wojna jest naturalnym stanem świata. I muszę to zrozumieć, bo inaczej sfiksuję. Ale jest i dobra wiadomość. Otóż można wojnę przeżywać w pokoju. Kolejny paradoks do kolekcji. Jak już musi być źle, to przynajmniej my bądźmy dobrzy. Na ile się da. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj. To powiedział człowiek. Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. To powiedział Bóg Człowiek. I ten trop może nas wyprowadzić z tego labiryntu, w którym tkwimy. 

Choć tutaj też mamy pułapkę. Ewangeliczną zachętę by nie stawiać oporu złemu, można interpretować różnie. A interpretacja, to jedno z najbardziej skutecznych narzędzi w łapach demona. Okazuje się, że nikt z wojujących z Bogiem wcale nie chce zniesienia Dekalogu. Jedynie innej jego interpretacji. To dlatego w świecie, w którym wszyscy mówią o pokoju nieustannie toczą się wojny. Szczerze mówiąc nie czuję się teraz na siłach tłumaczyć paradoksu: jak walczyć nie walcząc? Mam tylko pewną intuicję. I nią się na koniec podzielę. Czasem trzeba spokojnie pozwolić by jakaś wojna, jakieś zło przetoczyło się jak huragan przez nasze życie. Po to, by okazało się, że wojna jest głupia, a zło złe. Po to, by zdemaskować prawdziwe oblicze tego, co jako dobro próbuje zawładnąć naszymi sercami. Po to, by objawił się owoc. A owoc jest najlepszą weryfikacją. Jedyne co nam pozostaje to z pokojem w sercu wejść w te wszystkie wojny, które toczą się w nas i wokół nas. Jak nie ma pokoju, to o niego prosić. Jak prośby nic nie dają, to prosić konsekwentnie dalej i dalej. I wtedy, kiedy otworzymy Ewangelię i przeczytamy o błogosławionych, którzy wprowadzają pokój i łakną sprawiedliwości będziemy mieć wrażenie, że przeglądamy się w lustrze. I o to chodzi.  

Adam Szefc Szewczyk

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.