Tywrów, misja inna niż wszystkie
Do ostatniego momentu nie wiedziałam, czy pojadę na wolontariat. Staż w firmie, która wbrew moim oczekiwaniom okazała się być kiepska, […]
Do ostatniego momentu nie wiedziałam, czy pojadę na wolontariat. Staż w firmie, która wbrew moim oczekiwaniom okazała się być kiepska, tylko utwierdził mnie w myśli, że Bóg jednak chce żebym wyjechała.
I tak się stało. Staż oficjalnie zakończyłam 5 lipca, a dzień później byłam już wraz z drugą wolontariuszką Basią w pociągu na Ukrainę. Teraz pisząc tę relację jestem pewna, że gdybym tego nie zrobiła, moje życie byłoby o wiele uboższe o przeżycia i emocje, jakich tam doświadczyłam.
Pewnie większość wolontariuszy, którzy wyjechali w tym roku na misje zgodziłaby się ze mną, że Tywrów to misja inna niż wszystkie. Nie prowadzi się tutaj grup z dziećmi czy młodzieżą, jak na wielu misjach, ale pomaga się w bieżących pracach porządkowo-kuchennych. Okres przed 22 lipca to dla wolontariuszy przede wszystkim czas wielkich przygotowań do ukraińskiego Festiwalu Życia, który każdego roku odbywa się właśnie w Tywrowie.
Czas leciał nam zaskakująco szybko, nawet przy pracy. Mycie 30 klasztornych okien – pikuś; zmywanie 40-metrowych korytarzy – prościzna; wykoszenie połowy, podkreślam połowy, ogromnego klasztornego trawnika pod pole festiwalowe – nic specjalnego. Miałyśmy z Basią frajdę ze wszystkiego i w każdym miejscu.
Kuchnia w Tywrowie to osobna bajka. Pani Gala i Pani Nina, dwie klasztorne kucharki o niebiańskich dłoniach, były dla nas jak mamy. Ulepiłyśmy razem niejednego pieroga i niejedna kuchenna podłoga czy brudny gar zostały wyszorowane! A i wesoło było wieczorami, kiedy do późna robiliśmy przetwory z porzeczki czy z pomidorów śpiewając na całe gardło „Hej sokoły”. Naprawdę tęsknię na wspomnienie tych beztroskich chwil spędzonych razem w kuchni!
To ukraińskie miasteczko jest naprawdę magiczne. Kto tam nie pojedzie, ten nie uwierzy. Klasztor, którym obecnie opiekują się Oblaci, podczas II wojny światowej został przerobiony na fabrykę plastiku – kościół został przedzielony betonowymi sufitami na trzy kondygnacje. Ogrom zniszczeń pokazuje jak wielkie piętno odcisnęła tam nie tak daleka historia. Oblaci podjęli się odbudowy kościoła i trzeba przyznać, że praca tam wre.
W klasztorze na co dzień mieszka brat Jan i trzech ojców: o. Vadim, o. Vitali i o. Rafał. Anioły nie ludzie!! Jedyne czego żałuję, to że nie było nam dane spędzić razem więcej czasu. Ojcowie byli ciągle zagonieni, wyjeżdżali, wracali, zajmowali się grupami dzieci, pomagali na budowie. Mimo to wspominam ich z wielką radością i dziękuję za każde miłe słowo i uśmiech, czego nigdy u nich nie brakowało.
W Tywrowie całkowicie wyłączyłam się od zewnętrznego świata i czas jakby się mi zatrzymał. Cisza, bliskość przyrody i ta nieprzebrana dobroć od wszystkich dokoła sprawiały, że niesamowicie czuło się bliskość Boga. Było tam człowiekowi po prostu dobrze, tak dobrze, że ciężko było wrócić do szarej rzeczywistości, mimo że misja trwała zaledwie 2 tygodnie. Misja dała mi wiele, o wiele więcej niż sądziłam i muszę powiedzieć, że jestem z siebie bardzo dumna i jednocześnie wdzięczna Bogu, że dałam sobie taką szansę, że ciekawość i chęć niesienia pomocy wygrały nad strachem i niepewnością. Na pewno jeszcze tam wrócę! Z Basią oczywiście!
Ewelina Nieszporek
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.