Gruzińskie bezdroża z Kamazem w tle.
O tym, że w Gruzji prawo ruchu drogowego to pojęcie względne, dane nam było przekonać się nie raz. Nadszedł jednak taki dzień, kiedy wydarzyło się coś, co przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
No ale od początku. To był typowy poranek, podzieleni w pary wyruszyliśmy w drogę aby wydostać się poza miasto. Tego dnia mieliśmy dotrzeć w górzystą część Gruzji. Jeszcze tylko zakup świeżego szoti (chlebka), żeby nie nudzić się w oczekiwaniu na samochody i w drogę. Pierwszy stop, nie najgorzej- flaga Polski zrobiła robotę i szybko udało się wyjechać poza centrum. Potem zatrzymaliśmy przemiłego pracownika winnicy, jak się okazało nie byliśmy pierwsi i razem z Olą i Bartkiem dotarliśmy do końca drogi asfaltowej. Okolica wyglądał na opustoszałą, więc jak się domyślacie ruch był niemalże zerowy. Nie zastanawiając się długo postanowiliśmy, że najlepszym pomysłem będzie coś zjeść.
Nagle, dobiegł nas dźwięk silnika i to nie byle jakiego, bo przypomniał jakiś czołg. Byliśmy całkiem blisko, zbliżał się do nas ogromny samochód ciężarowy- najprawdziwszy legendarny Kamaz.
W sekundzie razem z Olą zerwałyśmy się w kierunku ciężarówki, nie pamiętam co dokładnie zrobiłyśmy, ale widok nas skaczących i machających skutecznie zatrzymał pojazd. Potem na migi próbowaliśmy wytłumaczyć gdzie chcemy się dostać. Mina zdezorientowanego kierowcy bezcenna ale po chwili namysłu pozwolił nam władować się na pakę i podrzucić w kierunku przełęczy.
Dwugodzinną podróż na wysokość 2900 m n.p.m. delektowaliśmy się wszystkimi zmysłami.
Oczami, bo widoki, które mieliśmy, były niesamowite. Rzeka w dole, bogata roślinność dookoła, wodospady, a przede wszystkim potęga dzikich, ogromnych gór. Podziwialiśmy zmieniający się krajobraz – od gęstwin po połoniny, przez które wiła się do góry legendarna droga do Omalo (wyszczególniania swoją drogą jako jedna z najniebezpieczniejszych dróg świata w niektórych rankingach). Dotykiem, bo nieraz droga przecinała wodospad, przez co mieliśmy zimny prysznic. Dech w piersiach zatykały nie tylko widoki, ale i czarny dym ze starej radzieckiej ciężarówki, co nadawało wycieczce dodatkowego smaczku. A warkot silnika, przeszywający ciszę potężnych gór, był nadzwyczaj przyjemny w takich okolicznościach przyrody.
Niesamowitym uczuciem było pokonywanie zakrętów. Kamaz był zbyt duży, by na serpentynach zmieścić się na łuku, przez co musiał to robić “na dwa lub trzy razy”. A wycofując, nie widzieliśmy drogi z perspektywy paki – tylko przepaść i te góry… Mijanie się pojazdów na krętej i wąskiej kamienistej drodze (tak, ktoś tamtędy jeździ) też było ciekawe.
Podczas drogi siedzieliśmy razem, śpiewając, rozmawiając, albo po prostu milcząc. Potęga gruzińskich gór oglądanych z perspektywy “paki” była niesamowita.
Na szczycie Kamaz stanął obok pasterzy, a następnie, załadowany świeżym owczym serem, wrócił z powrotem do cywilizacji.
Ze szczytu do miejsca docelowego mieliśmy jeszcze prawie 20 km. Pełni emocji po jeździe ciężarówką zaczęliśmy powoli pokonywać zakręty w dół. Zachwyt krajobrazem i brak mijających nas pojazdów sprzyjał wywiązaniu się głębszych dyskusji. Idziemy i chłoniemy. Pierzaste chmury przelewające się między szczytami, wąski strumień przecinający złote połoniny kaskadami wodospadów i niknąca w oddali kręta szosa.
Po paru godzinach marszu dotarliśmy na granicę Parku Narodowego Tuszeti. Nasza droga prowadzi teraz już w głębi wąwozu obok rwącej rzeki. Powoli zaczynało doskwierać nam zmęczenie, w końcu nieśliśmy zapasy na kolejnych parę dni. I nagle za zakrętem ukazał nam się niesamowity widok- rzeka wzdłuż której szliśmy do tej pory wpadająca do jeziora w kolorze intensywnego lazuru.
Bez chwili wahania zadecydowaliśmy o przerwie. Razem z Anią wskoczyłyśmy do tej niesamowicie niebieskiej (i jak się okazało lodowatej) wody, by popływać. Nagle widzimy zatrzymujący się przy brzegu samochód terenowy. Wysiadł z niego Michał, a po chwili także Magda. Okazało się, że pokonywali drogę razem z dwójką Czechów. Po chwili negocjacji kierowcy zgodzili się zabrać też naszą czwórkę. Stłoczeni z bagażami aż po dach pokonaliśmy ostatnie kilometry.
Myślę, że był to jeden z najlepszych dni w całym moim życiu.
Ola Sawicka
Jeśli chcesz pójść na wyprawę, we wrześniu ruszamy na Bałkany.
Szczegóły TUTAJ
19-22.05 – wyprawa przygotowawcza.
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.