Ekwador. Czy w sąsiedztwie chińskiej kopalni można stworzyć parafię?
W parafii zaczął bić codziennie dzwon, pojawiła się chętna do współpracy młodzież, organizowana była katecheza dla dzieci i młodzieży oraz przygotowania do sakramentów. Nic nie zapowiadało problemów, aż pewnego razu w wiosce pojawiło się dużo policji...
Trzy miesiące pobytu w Los Encuentros minęły dość szybko i jeszcze przed powrotem ks. Zdzisława z Polski przeprowadziłem się do sąsiedniej parafii El Pangui. Stamtąd miałem dojeżdżać do parafii Tundayme.
Przeprowadzka nie była dużą trudnością. Włożyłem moje dwie walizki do samochodu i po 30 minutach byłem na miejscu. Zaparkowałem samochód pod plebanią. Tam ks. Andrzej, proboszcz parafii, wskazał mi mój pokój, gdzie mogłem się rozpakować. Nie był to ksiądz zbyt rozmowny, raczej zamknięty w sobie, nietowarzyski. Z tego też powodu nie spędzaliśmy wspólnie zbyt dużo czasu. W tym momencie misjonarz ten wyjechał do pracy duszpasterskiej do Stanów Zjednoczonych.
O podnoszeniu parafii z ruin i niezadowolonych pastorach
Następnego dnia, po uporządkowaniu swoich rzeczy, wraz ze wspomnianym misjonarzem udałem się do wioski Tundayme, aby zobaczyć centrum mojej nowej parafii. Na miejscu okazało się, że stała tam jedynie mała, skromna kapliczka. Obok ktoś wybudował małą salkę katechetyczną, która była już w opłakanym stanie.
Po spotkaniu z mieszkańcami wioski wyruszyłem zobaczyć kilka kaplic dojazdowych. W większości miejsc były to drewniane kościółki, o które raczej nikt nie dbał. Po powrocie do El Pangui zrozumiałem, że ta część parafii, którą wydzielił biskup i która mi przypadła, jest zaniedbana duszpastersko oraz nie ma zaplecza materialnego. Mimo wszystko zdecydowałem wyremontować salkę w Tundayme i uczynić ją moim domem. Napisałem kilka próśb o pomoc do Polski i do Włoch. Zainwestowałem również własne oszczędności, które posiadałem z czasów bycia wikariuszem na parafii w Polsce. Po kilku tygodniach mój nowy dom był gotowy: pokój, salka do nauki religii oraz łazienka. Po sąsiedzku znajdowała się kaplica.
Byłem pierwszym w historii wioski księdzem, który tam zamieszkał. Niewątpliwe wywoływało to lekką sensację. Jedynymi osobami, które nie były zadowolone z tego biegu wydarzeń, byli pastorzy kilku innych wyznań. W parafii zaczął bić codziennie dzwon, pojawiła się chętna do współpracy młodzież, organizowałem katechezę dla dzieci i młodzieży oraz przygotowywałem chętnych do sakramentów. Nic nie zapowiadało problemów, aż pewnego razu w wiosce pojawiło się dużo policji…
Własność prywatna – konflikt ogólnokrajowy
Okazało się, że niedaleko wioski powstawała odkrywkowa kopalnia miedzi. Okoliczną ziemię wykupiła bliżej mi nieznana chińska firma, zajmując niemalże cały powiat. Wszędzie pojawiły się tabliczki: propiedad privada – własność prywatna. Zaczęły przyjeżdżać różne grupy osób, które notorycznie ścierały się z policją. Coraz częściej dochodziły do mnie głosy, że cała okolica zostanie wysiedlona. Nie ominęło to na przykład wioski San Marcos, gdzie także zburzono katolicką kaplicę.
Moje obawy stały się tym większe, kiedy zrozumiałem, że za moimi plecami do parafii przyjeżdżały także różne grupy kościelne z wielu stron Ekwadoru, aby protestować przeciwko kopalni. Najgorsze w tym postępowaniu było to, że osoby te przyjeżdżały pod szyldem Kościoła na 2-3 dni, a potem cała odpowiedzialność spadała na mnie. Presja stawała się poważna, ponieważ miejscowa ludność znajdowała w kopalni pracę. Tymczasem osoby z zewnątrz protestowały. Osobiście uważam, że w konflikt niepotrzebnie wmieszali się niektórzy biskupi ekwadorscy.
„Proszę o normalną parafię bez walk z kopalniami…”
W związku z zaostrzeniem się sytuacji postanowiłem w grudniu 2016 roku wrócić do El Pangui, a do parafii Tundayme jedynie dojeżdżałem. W międzyczasie na wakacje wyjechał ks. Andrzej i przypadły mi dodatkowe zajęcia.
Po kilku miesiącach, widząc, że pomysł tworzenia parafii w sąsiedztwie kopalni nie osiągnie zamierzonego celu, poprosiłem biskupa o wysłanie mnie na normalną parafię bez walk z kopalniami czy zabiegania różnych grup osób o wpływy polityczne. Osoby walczące z kopalnią chciały bowiem też zyskać jakieś uznanie w wyborach parlamentarnych.
Biskup Walter Heras podjął decyzję i skierował mnie do pracy w parafii Valladolid, która znajduje się w południowej części wikariatu apostolskiego Zamora-Chinchipe. Zanim tam jednak dotarłem, w maju 2017 roku wyjechałem do Polski na dwumiesięczne wakacje.
Przeczytaj również:
O ekwadorskim prawie jazdy, parafialnej telewizji i proboszczu, który nie był księdzem
ks. Łukasz Hołub
Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.