Laska wodza w prezencie, czyli rocznica święceń w Papui-Nowej Gwinei

18 maja 2013 roku w archikatedrze przemyskiej 18 diakonów otrzymało święcenia kapłańskie. Wśród nich byłem także i ja. W związku z 10. rocznicą tego wydarzenia oraz faktem, że jako jedyny z rocznika święceń jestem poza Polską, zorganizowałem małą uroczystość z Papuasami w Koge w Papui-Nowej Gwinei. Spodziewałem się, że ograniczę się do Mszy z parafianami, ale wkrótce okazało się, że na Rajskiej Wyspie takie uroczystości obchodzi się hucznie.

Kilka tygodni przed rocznicą zakupiłem świnię i wydrukowałem kilka zaproszeń dla innych misjonarzy z prowincji Simbu. Tak naprawdę na tym moje przygotowania się zakończyły. Wkrótce potem okazało się, że moi parafianie zaczęli organizować się za moimi plecami. Przed dniem, w którym mieliśmy świętować, na moim podwórku pojawiły się kolejne dwie świnie oraz masa warzyw i owoców. Musiałem zatem dokupić jeszcze parę rzeczy, których nie byli w stanie przynieść moi parafianie.

W Papui-Nowej Gwinei jest zwyczaj, że na odpusty i większe uroczystości, na posiłek zatrzymują się wszyscy przybyli. Potem nie rozchodzą się oni do swoich domów, ale zostają na terenie kościoła do późnych godzin wieczornych. Rozmawiają, dzielą się różnymi historiami, a misjonarz może poczuć się jak w większej rodzinie.

Pamiętam, że kiedy byłem na parafiach w Polsce, nie doświadczyłem takich spotkań. Po odpustach najczęściej każdy rozchodził się szybko do swojego domu, a księża spotykali się na plebani. Tam spożywali oni szybko obiad i każdy rozjeżdżał się do swojej parafii. To taka różnica, którą warto odnotować, jeśli zastanawiamy się nad różnicami w przeżywaniu większych uroczystości.

W dniu 10. rocznicy od rana zaczęły się przygotowania do dobrego przeżywania uroczystości rocznicy święceń kapłańskich. Parafianie wykopali trzy doły, w których zostały na styl papuaski upieczone świnie. W innym miejscu kobiety przygotowywały warzywa i owoce. Inna grupa ozdabiała kościół, a jeszcze inna witała przybyłych gości. Podczas Eucharystii nie tylko wygłosiłem homilię w języku tok pisin, ale i ochrzciłem małego chłopca, nadając mu imię Lucas.

Po wspólnej modlitwie udaliśmy się na obiad. Tam też odbyły się różne przemówienia i dostałem od parafian kilka papuaskich pamiątek. Najbardziej zaszczytnym prezentem była laska wodza, która oznacza, że mimo młodego wieku stałem się dla Papuasów autorytetem.

Niektórzy goście zostali w Koge aż do kolejnego dnia, a następnie życie wróciło do swojego codziennego rytmu misyjnego. Przy tej okazji dziękuję całemu zespołowi NINIWY za modlitwę oraz okazywaną pomoc.


Przeczytaj również:

Jak zostałem misjonarzem w Papui-Nowej Gwinei?

„Niech Allah ma cię w swojej opiece”, czyli jak muzułmanin pomógł katolickiemu księdzu dotrzeć na misje w Papui

Jasna Góra na Rajskiej Wyspie?

ks. Łukasz Hołub

Od dziecka czuł, że ma zostać misjonarzem. W 2013 r. przyjął święcenia kapłańskie i został księdzem archidiecezji przemyskiej. Na pierwsze misje wyjechał w 2016 r. do Ekwadoru, gdzie spędził cztery lata. Od 2021 r. pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Obecnie jest proboszczem parafii Koge w diecezji Kundiawa.