Muzyki na świecie jest za dużo. Prawda czy fałsz?

To będzie opowieść o ilości, nadprodukcji, potrzebach i makdonaldyzacji sztuki.

Czy muzyka może pomagać nam przeżywać życie? Zwłaszcza jak jest trudno? Może. Pod warunkiem, że jest piękna i cenna.

Mamy szczęście, ale i pecha, że żyjemy w takich czasach, w jakich żyjemy… A z tego, co mi wiadomo, to do nieba powędrują za nami z tego świata tylko dwie rzeczy: miłość i muzyka.

8 miliardów

Kiedy rodziła się muzyka rozrywkowa, było nas na świecie niecałe 2 miliardy. Niewiele ponad 100 lat życia planety wystarczyło, by populacja homo sapiens wzrosła czterokrotnie! Dzisiaj jest nas 8 miliardów. Dużo to czy mało?

To nieprawda, że Ziemia powierzchniowo i zasobowo jest za mała na taką ilość. Problemem jest coraz większa dysproporcja. Kilka osób na świecie ma prawie wszystko. Reszta populacji nie ma prawie niczego. Schemat pana, który pławi się w luksusie i poddanych mu klepiących biedę ludków, powtarza się jak mantra w dziejach planety. Był faraon, król, führer i pierwszy sekretarz.

Dzisiaj? Złotouści politycy, miliarderzy z etykietą filantropów czy jakże szczęśliwi właściciele międzynarodowych koncernów.

Szczęście w wersji premium

Każdy może być milionerem!

Żeby odpowiedzieć sobie na pytanie o to, czy niewolnictwo w tzw. cywilizowanym świecie naprawdę zostało zniesione, zróbmy jedno porównanie.

Z jednej strony obywatel państwa X, który na sekundę zarabia milion dolarów, z drugiej obywatel tego samego państwa, który siedzi na kasie w dyskoncie i w pocie czoła haruje na kromkę chleba. Kto na kogo tutaj pracuje? Kto komu tutaj powinien pomóc? Miałbyś problem ze stwierdzeniem, kto w tym układzie jest panem, a kto niewolnikiem?

Dlaczego jest tak jak jest?

Jako dzieciak nie zastanawiałem się, dlaczego jest tak jak jest. Zastana po przyjściu na świat rzeczywistość była dla mnie oczywistą oczywistością. Słuchałem angloamerykańskiej muzyki, bo była najlepsza. Oglądałem hollywodzkie filmy, bo były najlepsze. Ubierałem się jak moi idole zza oceanu, bo to było najbardziej trendy (choć wtedy jeszcze nie znałem tego słowa). USA, nie wiedzieć czemu, jawiły mi się jako Ziemia Obiecana, a amerykańscy żołnierze byli dla mnie dobrymi, humanitarnymi do szpiku kości wujkami. Żyłem w poczuciu, że jak Ameryka wygrywa, to jest ok, bo oni są tacy dobrzy. Nie zastanawiałem się, dlaczego język angielski jest najpopularniejszy, a dolar to waluta globalna. Aż dorosłem.

Dlaczego angielskie piosenki są najpopularniejsze?

Propaganda kulturowa (i nie tylko)

Dzisiaj już wiem. To zwykła propaganda. Kiedy USA po wojnie stało się potęgą z aspiracjami do globalnej dominacji, cała „nasza” część świata została poddana propagandowemu nalotowi dywanowemu. To dlatego wszystko, co amerykańskie wydawało się najlepsze. Zwłaszcza w zderzeniu z konającą już wtedy komuną. I dokładnie z tego powodu kultura angloamerykańska opanowała świat. Czy Polak, czy Koreańczyk, czy Eskimos – wszyscy chcą grać i wyglądać jak ci zza oceanu. No dobra, prawie wszyscy.

Ale trzeba też uczciwie przyznać, że to, co kulturowo dała nam Ameryka, jest naprawdę spoko. Blues i cała wywodząca się z niej muzyka rozrywkowa to kawał pięknego świata. Niezależnie od wymiaru propagandowego.

Blues, czyli jak to się zaczęło [Krótka Historia Piosenki #7]

Świat się zmienia

Na naszych oczach. Za wymiar geopolityczno-strategiczny się nie biorę, bo to nie moja bajka. Choć dzieją się tutaj rzeczy epokowe. Już to odczuwamy, ale za chwilę prawdopodobnie będziemy to odczuwać jeszcze bardziej. Pójdźmy w kulturę.

Czy grozi nam zmierzch kulturowej dominacji angloamerykańskiej? Czy można się spodziewać, że ludzie na skalę masową zaczną odkrywać piękno swojej rodzimej kultury? Albo tej zza wschodniej granicy? A może za jakiś czas – tak jak kiedyś Ameryka – to Chiny będą nam wmawiać, co jest najlepsze?

Ilość ludzi na Ziemi, technologiczna rewolucja, globalizacja, prędkość i masowość przesyłu informacji, nieograniczony dostęp do wiedzy i wkraczająca z butami we wszystkie (prawie) dziedziny naszego życia AI – to wszystko odpowiada za absolutnie szalone i szkodliwe tempo naszego życia. To wszystko ma swoje niefajne konsekwencje. Produkcja i konsumpcja muzyki jest jedną z nich.

Makdonaldyzacja

Proces stopniowego upowszechniania się zasad działania znanych z barów szybkiej obsługi (uosabianych przez sieć McDonalds) we wszystkich dziedzinach życia społecznego w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie.

Uważam, że mamy dzisiaj do czynienia z makkdonaldyzacją muzyki. Bezdyskusyjnie. Zaraz postaram się to uzasadnić.

Zalety makdonaldyzacji

Ja wiem, czy to są zalety?…

  • Dostępność. Fakt, muzyka jest dzisiaj dostępna bardziej niż kiedykolwiek w historii. Czy to dobrze? Nie jest czasem tak, że im łatwiej coś nam przychodzi, tym mniej to sobie cenimy?
  • Natychmiastowość. Oficjalny opis tej zalety brzmi tak: człowiek prawie natychmiast może zaspokajać swoje zachcianki i pilne potrzeby, o każdej porze dnia i nocy (gospodarka 24-godzinna przez 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku). Kurcze, nie brzmi to dobrze.
  • Przewidywalność. Klient musi wiedzieć, co dostanie. Niezależnie czy wchodzi do McDonalds, czy na Spotify. A gdzie miejsce na odkrywanie nowych smaków? Gdzie chęć bycia zaskakiwanym?

Wady makdonaldyzacji

Odniosę się tylko do niektórych.

  • Jednolitość. To parametr odpowiadający za to, że wszystko wygląda i brzmi tak samo. Dlaczego? Bo tak odbiorca został wychowany. On nie oczekuje czegoś nowego, a producent nie musi się wysilać, by coś nowego proponować.
  • Dehumanizacja. Człowiek traktowany jest jak towar na taśmie montażowej. Nie ma interakcji, bo producent jej nie potrzebuje. Była by nawet dla niego kłopotliwa. Jednostka nie ma znaczenia. Liczy się klient masowy. Liczą się lajki, suby, sprzedane bilety i płyty, odsłuchy na platformach streamingowych. Fabryka muzyki kompletnie nie jest zainteresowana konkretnym człowiekiem, który za tym stoi. Uwierzcie, kiedy jakiś artysta ze sceny mówi ze łzami w oczach kocham was!, to tak naprawdę mówi: mam was gdzieś, ale kocham satysfakcję i pieniądze, jakie mi dajecie!
  • Sprawność. Wiedza, kompetencja, wrażliwość, talent i pracowitość nie mają znaczenia. Liczy się sprawność, czyli efekt wysokiej, masowej sprzedaży. To dzięki temu parametrowi makdonaldyzacji tacy artyści jak Zenek Martyniuk czują się królami muzyki, będąc jej błaznami.

McDonald’s

Czy muzyki jest za dużo?

Obiektywnie rzecz biorąc – tak. Liczby są szokujące. Codziennie na popularnych platformach z muzyką ląduje ponad 100 tysięcy nowych piosenek. Jak starczy wam miejsca w kalkulatorze, to policzcie sobie, ile to na rok. Szok. Na YouTubie dziennie ląduje około 4 milionów nowych filmików. Z tego oczywiście tylko częścią są piosenki, ale i tak jest grubo.

Dzisiaj stworzyć piosenkę może każdy. Dostęp do wiedzy, inspiracji, narzędzi, programów i możliwości dystrybucji sprawia, że mamy do czynienia z muzyczną klęską urodzaju.

Muzycy o klęsce urodzaju

To już widzą wszyscy. Znany polski pianista, aranżer i kompozytor Krzysztof Herdzin przyznał w jednym z wywiadów, że mamy do czynienia z nadprodukcją muzyki. I to dobrej muzyki. Znany z piekielnej aktywności Nergal w jednym z  wywiadów dał młodym kapelom taką radę od serca:

Nie zakładajcie zespołów. Nie żartuję. Nie róbcie tego. Na świecie jest za dużo zespołów i płyt. Nie ma miejsca na więcej. Tydzień ma tylko siedem dni. Jest zbyt wiele tras i zbyt wiele koncertów. Ludzie nie mają pieniędzy i będą mieli jeszcze mniej. Cierpią na tym trasy. Czy naprawdę chcecie wydawać kolejną piosenkę albo kolejny album, na które nikt nie zwróci uwagi? Nie chcecie tego robić. Znajdźcie normalną pracę. Ukończcie studia, podróżujcie i cieszcie się życiem.

A basista Duran Duran, John Taylor, uważa, że zespoły muzyczne to gatunek wymierający. Obecnie mamy inwazję muzycznych samosiów-egocentryków, którzy sami sobie wszystko wymyślają, nagrywają i wydają. Tylor stwierdza:

Dni zespołów są niemal policzone. Czy na tegorocznych Grammy były jakieś kapele?

Zgadzam się z Nergalem (sic!)

Czy jest ratunek?

Muzyki jest za dużo. Ale nie dlatego, że jest nas 8 miliardów i że coraz więcej ludzi tworzy muzykę. Człowieka traktuję jako stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. A to znaczy, że mającego w sobie jakiś tam odprysk nieskończoności. Chcę przez to powiedzieć, że kreatywne możliwości człowieka uważam za bardzo, bardzo wielkie.

Muzyki jest za dużo nie dlatego, że skończyły się możliwości kreacji. Jesteśmy po prostu zamknięci w błędnym kole makdonaldyzacji. Wciąż słuchamy tego samego, bo wciąż tym samym jesteśmy karmieni. Słuchając wciąż tego samego, tworzymy wciąż to samo, by chcemy, żeby inni dostali to co chcą dostać i nam za to zapłacili. I tak w kółko.

Dopóki nie wyrwiemy się z tej bańki, dopóki nie zaczniemy tworzyć milionowej takiej samej jak inne piosenki, dopóki nie odważymy się na ryzyko szukania czegoś nowego, innego (nawet gdyby wiązało się to z rynkowym fiaskiem), dopóki nie przestaniemy traktować sieci i tego co tam serwują jako jedynie słusznej opcji, dopóki traktujemy muzykę jak hamburgera w McDonaldzie, który musi być podany szybko, tanio i zawsze taki sam to nie rozwiążemy problemu, któremu poświęciłem ten tekst.

Jestem optymistą. Człowiek jakkolwiek słaby i podatny na propagandę jest przede wszystkim piękny, cenny, kreatywny i (nie zawaham się tego określenia użyć) boski. Kulturowa stagnacja i przesilenie z jakim mamy do czynienia nie będzie trwała wiecznie. Przyjdzie nowa kultura. Nowa muzyka. Nowy świat. Kiedy? Nie mam pojęcia. Ale już teraz możemy zacząć go stwarzać. Bo ja rwę się do tego jak nie wiem co!

Adam Szewczyk

Gitarzysta, kompozytor, aranżer, felietonista. Człowiek o wielkiej ciekawości świata patrzący na rzeczy racjonalnie i przez pryzmat wiary. Absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Wieloletni jej wykładowca.