Na pełnym Baku, dzień 11. To słońce w Turcji jakoś bardziej grzeje…
Na granicy zatrzymuje nas przeszukiwanie sakw. W końcu udaje nam się pokonać pierwsze 40 km po tureckich ulicach, które nie porywają swoją jakością.
Piękny ogród, drzewa owocowe, zielona trawa – w takich okolicznościach budzimy się dzisiejszego poranka. Jesteśmy wyspani dzięki miękkości podłoża! Gospodarze z rana przygotowują dla nas ciepłą kawę, herbatę miętową z miodem i własnej roboty dżemem truskawkowym.
Rozpieszczeni domowymi dobrociami wyruszamy, żegnając się ze smutkiem, aby pokonać pierwsze 56 km, po których odwiedzamy już po raz ostatni bułgarski market.
Próbujemy przekroczyć granice bułgarsko-turecką, jednak zatrzymuje nas przeszukiwanie sakw. Wszystko zajmuje nieco dłużej niż zwykle, ale w końcu udaje nam się pokonać pierwsze 40 km po tureckich ulicach, które nie porywają swoją jakością.
Krajobraz całkowicie się zmienia, jest dużo pagórków i znacznie więcej wiosek, a nad każdą z nich obowiązkowo wznosi się meczet. Mszę Świętą o. Patryk odprawia w parku, jednak z racji, że w Turcji istnieje zakaz sprawowania kultu religijnego w miejscach publicznych, robimy to tak, żeby nikt nie zauważył.
To słońce w Turcji jakoś bardziej grzeje… Takie zdanie ma duża cześć rowerzystów. Jesteśmy zmuszeni wyruszyć w największym poobiednim skwarze i przejechać dystans do kolejnego sklepu.
Docieramy do małej wioski z niewielkim sklepem, w którym właściciele częstują nas okrągłymi gruszkami!
Pokonujemy już ostatnie 10 km, po czym znajdujemy nocleg u gospodarzy w ogrodzie, z którego widzimy majestatyczny krajobraz o zachodzie słońca.
Karolina Nizio
Bilans dnia
- dystans: 155 km
- średnia prędkość: 18,0 km/h
- czas jazdy: 13h 48m
- suma przewyższeń: 1346 m
Nocleg: Ayvali (TUR)