Dzień 2 – Operacja poznawanie
Uwaga, uwaga! Jesteśmy na Marsie! 55 rowerowych astronautów melduje się na obcej ziemi. Jakie będą nasze losy, co nas czeka? Czy nasze rowery poradzą sobie z trudną atmosferą, która panuje na tej planecie? Zapraszamy na niezwykłą podróż! Operacja Rozpoznanie – czas start!
4.30 – idealna pora na pobudkę! Noc spędzona na lotnisku w Luton daje się nam we znaki – niestety, gospodarze tego miejsca nie zainwestowali w ogrzewanie podłogowe :(. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :)! Dzięki chłodnej nocy szybko składamy nasze mobilne łóżka (czyt. stos bluz oddzielający nas od lodowatej posadzki) i ruszamy w kierunku bramek. Islandio, nadchodzimy! Planowany czas przylotu do Keflavíku – godzina 8. W samolocie szybko zapada cisza, każdy zbiera siły na to, co nas czeka.
I tu czas na trochę prywaty :). Jest to moja czwarta wyprawa, a mimo przejechanych w ciągu ostatnich lat kilometrów czuję się jak podczas Wyprawy w Nieznane. Nie wiem, co przygotowała dla mnie Islandia i grupa 54 pozostałych osób, ale wiem jedno – idzie nowe, lepsze :). Ale wróćmy do naszego lotu. Gdy patrzy się na miny śpiących uczestników, może się wydawać, że wszyscy śnią o gorących źródłach, w których już niedługo będziemy się pluskać… I nagle – przebudzenie, wszyscy synchronicznie. Czyżby turbulencje? Nie, to coś zupełnie innego. Patrzymy przez okna, aby podziwiać pierwsze zwiastuny Islandii. Na pierwszy rzut oka trudno odróżnić chmury od lodowców, ale po chwili się nam udaje. Z lotu ptaka widzimy najprawdziwsze góry lodowe – aż się robi zimno na samą myśl o temperaturze, jaka tam panuje. Zaraz po tym nasze oczy doznają prywatnego objawienia, widać ląd! Wymarzona Islandia – tak blisko. Z najlepszym opisem krajobrazu przychodzi Górnik: Tu jest jak w kopalni, nie ma trawy. Widać, że Sławek już czuje się jak w domu. Lądujemy, bierzemy nasze kolorowe sakwowalizki i udajemy się w kierunku wyjścia.
Z lotniska odbiera nas ekipa ks. Grzegorza, proboszcza tutejszej parafii, który od tygodnia gości uczestników wyprawy w swoim domu. Jako świeżo upieczony psycholog stwierdzam – szalony człowiek :)! Ale takiego szaleństwa potrzeba światu. Ugościć tylu rowerzystów, w takim stylu – zapamiętamy to na długo. Po chwili dołączamy do grupy 15 „wcześniaków” i w końcu jesteśmy wszyscy razem! Wyprawa trwa już dobrych kilkanaście godzin, a my jeszcze nie dotknęliśmy naszych rowerów. Naprawdę czuć, że to Nowy Początek! Nie jest więc dziwne to, że każdy po wejściu do salek parafialnych udaje się na poszukiwanie swojego towarzysza na najbliższe trzy tygodnie. Ku naszej radości widzimy puste kartony, co oznacza jedno – nasi koledzy poskładali nam rowery. Uff, co za ulga! Ale niestety, nie wszystko jest po naszej myśli. Kiedy odnaleźliśmy swoje rowery, stało się jasne, których dokładnie brakuje… Szczęśliwcami, których rowery dolecą na Islandię w piątek, są Szymon Herdzik oraz Paulina Godlewska. Na szczęście na ratunek przybywa ks. Grzegorz, który obiecuje nam, że dowiezie ich, gdy tylko zjawią się ich jednoślady. I znowu szczęście w nieszczęściu :). Przecież zawsze mogło być gorzej! Dwa zagubione rowery w obliczu 55 to naprawdę imponujący wynik. NINIWA Logistyk – misja zakończona sukcesem :)!
Szybkie spotkanie organizacyjne, czas na przepakowanie z tekturowych szaf i w drogę! Ale przedtem najważniejszy punkt dnia, czyli Msza Święta. Rozglądam się po kościele – widać, że jest nas naprawdę dużo. Zawiązać wspólnotę w tak krótkim czasie to duże wyzwanie. Chyba każdy z uczestników zastanawia się nad tym, jak wykorzystać ten czas drogi, aby najlepiej się poznać. Z pomocą przychodzi ojciec Tomek podczas kazania. Powiedziałabym – kobieca intuicja, ale w tym wypadku to po prostu Duch Święty :). Ojciec zwraca uwagę na to, że trzeba obumrzeć, aby żyć. Po ludzku – nielogiczne, lecz w oczach Boga ma to sens. Wyjazd na wyprawę będzie dla was takim umieraniem, lecz dobrowolnym – dodaje po chwili z lekkim uśmiechem na twarzy. Wszystkie trudności, jakie nas spotkają (wiatr w twarz, zimno, deszcz, czasem brak jedzenia), mają pomóc nam w otwieraniu się na drugiego człowieka. Bo jak mamy kochać Boga, którego nie widzimy, gdy nie potrafimy kochać człowieka, w którym jest Bóg? Wiemy, że te trzy tygodnie będą niezwykłym czasem działalności Boga we wspólnocie, którą właśnie tworzymy.
Po strawie dla ducha nadszedł czas na ciało. Udajemy się do sklepu o kuszącej nazwie Bonus, żeby zrobić tam zakupy. Jesteśmy przygotowani na najgorsze… Jednak nie jest tak źle! Jak to mówi Marcin Szuścik: Jak się przemyśli zakupy – to nie jest najgorzej. A od myślenia przecież głowa nie boli… chyba 🙂 Chleb tostowy, płatki owsiane, mleko – to nasze menu, które raczej już nie ulegnie zmianie, no może w niedzielę :). Zaopatrzeni, ruszamy w drogę. Słychać głosy: Nie no, nie jest tak źle oraz W sumie to nawet nie wieje. Ale do czasu… Islandia wita nas jak należy, czyli wiatrem. Niby każdy się spodziewał, ale jednak liczył na „lżejsze” powitanie :). Słońce wynagradza nam silne podmuchy wiatru. Jest przepięknie! Brak deszczu to już dla nas pełnia szczęścia. Pierwsze kilometry od razu nas zaskakują. Silny wiatr, który uprzykrza nam życie, nie stanowi problemu dla panów grających nieopodal w golfa. Chyba mają tak samo zdziwione miny jak my. Widać, że pojęcie „mocno wieje” ma różne znaczenia. Zdziwieni, jedziemy dalej. I znowu szok! Nie jest zielono, nie widać gejzerów, o co chodzi? Wszyscy zgodnie stwierdzamy – jesteśmy na Marsie! Wszędzie dookoła pola lawy, mnóstwo kamieni, brak jakichkolwiek zabudowań. I jak to na Marsie – bywa, że czasem bardzo wieje. Zjeżdżając z górki, osiągamy zawrotną prędkość 13 km/h. To dopiero rekord! Jesteśmy też pełni podziwu dla Górnika, który mimo mocnego wiatru nawet się nie zachwieje. Podziwiamy też producenta wędki, na której Sławek przymocował flagę. Jesteśmy w szoku, że jeszcze się nie złamała, i mamy nadzieję, że tak zostanie. Udaje nam się przejechać 65 km. Każdy z nas może śmiało powiedzieć, że nogi czują więcej, a to za sprawą mocnego wiatru.
Śpimy w miejscu niezwykłym. Nie jest to normalne pole trawy, lecz najprawdziwsze pole lawy! W takim miejscu NINIWA Team jeszcze nie spał. Nocleg o naprawdę wysokim standardzie, bo pole porośnięte jest bardzo miękkim mchem, który bardzo dobrze przypomina nasze łóżka :)! Obyśmy nie zaspali, bo jutro pobudka o 6.00! Ale jak wiadomo od czasów prehistorycznych: na dobry sen najlepsza jest kolacja. Nasze „kolacjowe kółko” jest naprawdę bardzo duże. Jedzenie, podobnie jak muzyka, łączy, dlatego przez każdy dzień wyprawy będziemy się starali wspólnie ucztować. Królują potrawy pt. „po taniości”, „na szybkości” oraz „aby na ciepło”. Na dworze jest 7,5 stopnia. Zimno… a my ciągle w kółku. To chyba znak, że się lubimy. Aurze snu nie sprzyja słońce, które nie chce się schować. Wybiła 23.00, a na dworze jest ciągle jasno. I jak tu zasnąć :)?
Jeżeli chodzi o awarie, to dzisiejszy dzień był całkiem dobry. Zaliczyliśmy tylko jedno urwane siodełko Oli Krzyzińskiej z Siedlec. Taka awaria nie była zaskoczeniem dla naszych technicznych. Marcin Kroczek niczym MacGyver naprawił siodełko siedlczanki za pomocą drutu i taśmy. My powoli kładziemy się spać. Życzcie nam ciepłych snów!
Hasełko dnia:
Tu jest jak w kopalni, nie ma trawy – Górnik.
Bilans dnia:
- 65 km
- 17,1 km/h
- 530 m przewyższeń
- pierwsze starcie z wiatrem
- 55 rowerzystów na Islandii
- 53 rowery na Islandii
Nocleg:
Na polu zastygłej lawy, niedaleko miejscowości Suðurstrandarvegur
Przejechanych do tej pory kilometrów: 65
Marcin Szuścik
Członek ekipy biura NINIWY. Młody mąż i ojciec. Uczestnik wypraw NINIWA Team. Triathlonista amator.